Z wczorajszych decyzji rządu mogłoby wynikać, że epidemię mamy za sobą. Jej przygaszenie może jednak być tylko chwilowe.
DGP
Od soboty będzie można przebywać bez maseczki na otwartych przestrzeniach. Od niedzieli wolno też swobodnie wejść do kościoła – już bez limitów liczonych na mkw świątyni. Możliwe staną się imprezy na świeżym powietrzu do 150 osób. Rząd chciałby również od 6 czerwca odmrozić kina, teatry, salony masażu, solaria, siłownie i kluby fitness.
– Rządzący ryzykują, ale nie mają wyjścia – komentuje Jakub Zieliński z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW, które przygotowuje modele analizujące przebieg epidemii. Kluczowym wskaźnikiem jest współczynnik R, który mówi o tym, ile osób zakaża się od jednego chorego. Obecnie wynosi on 1 (w szczytowym momencie był bliższy 3).
Jedynka, zdaniem Zielińskiego, to paradoksalnie najgorszy wskaźnik do podejmowania decyzji: nie zabezpiecza przed rozszerzaniem się choroby, ale i nie gwarantuje, że już większość populacji ją przeszła, co oznaczałoby osiągnięcie odporności stadnej. Z punktu widzenia życia gospodarczego odmrożenie jest potrzebne. Tyle że kina, siłownie czy kościoły mogą stać się ogniskami choroby – uważa badacz. Ale Ministerstwo Zdrowia bierze też pod uwagę liczbę miejsc w szpitalach.
Pod tym względem jesteśmy bezpieczni: z 11,2 tys. łóżek dla chorych na koronawirusa zajętych jest dziś około 2,5 tys. W szczycie zachorowań – pod koniec kwietnia – w szpitalach leczono na COVID-19 3 tys. pacjentów. Teraz liczba najciężej chorych systematycznie spada. Jesienią trzeba się jednak spodziewać drugiej fali epidemii. – Według naszych wyliczeń dojdzie do niej nawet w sierpniu lub wrześniu – mówi Zieliński.