Historyczny podział na Niemcy Zachodnie i dawne NRD widać również w czasach kryzysu wywołanego przez koronawirusa. Jest to jeden z tych nielicznych momentów, kiedy wschód wypada lepiej.
W landach dawnej NRD jest znacznie mniej przypadków zakażeń. Na przykład w graniczącej z Polską Meklemburgii-Pomorzu Przednim – ok. 700, w Brandenburgii – 2,5 tys., w Turyngii – 1,8 tys., a w Saksonii-Anhalt – 1,5 tys. Dla porównania, w Bawarii zakażonych jest 40 tys. osób, a w Badenii-Wirtembergii i Nadrenii Północnej-Westfalii po 30 tys. Trzy landy z najniższą liczbą zakażonych na 100 tys. mieszkańców również leżą na wschodzie: Meklemburgia – 41, Saksonia-Anhalt – 63, Turyngia – 84. W landach wschodnich mieszka ok. 15 proc. całej populacji Niemiec, ale jest tylko ok. 8 proc. wszystkich nosicieli koronawirusa.
Skąd takie różnice? Reiner Haseloff, chadecki premier Saksonii-Anhalt, nie ma wątpliwości: mieszkańcy dawnej NRD są dużo lepiej przygotowani na sytuacje skrajne. – Widzieliśmy tutaj wiele wzlotów i upadków oraz radziliśmy sobie z wieloma kryzysami. Ponadto umiejętność improwizacji jest bardziej widoczna na wschodzie niż na zachodzie – mówił polityk CDU w wywiadzie dla dziennika „Die Welt”, podkreślając, że w landach wchodzących niegdyś w skład komunistycznych Niemiec jest znacznie mniej naruszeń przepisów dotyczących ograniczenia kontaktów. – Jesteśmy bardziej zdyscyplinowani. Autorytet państwa jest tu bardziej akceptowany – komentował.
Wirusolog z uniwersytetu w Halle Alexander Kekulé dodaje, że na wschodzie restrykcje zaczęły obowiązywać w momencie, kiedy jeszcze prawie nie było tam chorych. Burmistrz Jeny – miasta w Turyngii znanego z uniwersytetu, na którym Karol Marks napisał doktorat – już na początku kwietnia wydał nakaz zasłaniania nosa i ust w miejscach publicznych. Od 10 kwietnia nie wykryto tam nowych zakażeń.
Nie bez znaczenia jest też jednak to, że są to tereny słabiej rozwinięte gospodarczo, z mniejszą gęstością zaludnienia i z mniejszymi miastami. – Koronawirus słabiej dotyka dawną NRD, ponieważ ludzie tam są mniej mobilni. Im większy wzrost gospodarczy, tym większy ruch pasażerski i towarowy w regionie, a co za tym idzie – więcej okazji do kontaktu z nosicielem wirusa – tłumaczył w jednym z wywiadów Andreas Knie, socjolog z berlińskiego Ośrodka Badań Społecznych (WZB).
W związku z lepszą sytuacją, wschodnie landy zaczynają domagać się dla siebie specjalnej – szybszej – ścieżki odmrażania życia publicznego.
„Turyngia (…) – powinna zadbać o uwzględnienie zróżnicowania regionalnego przy łagodzeniu środków ograniczających” – czytamy w stanowisku przygotowanym przez kancelarię postkomunistycznego premiera Bodo Ramelowa w Erfurcie.
Tam, gdzie pozwalają na to przepisy, regionalne rządy same decydują się na większe luzowanie ograniczeń.
Od 3 maja w Turyngii można będzie odprawiać nabożeństwa w obecności wiernych, o ile ich liczba nie przekroczy 30. W Saksonii już można to robić, choć limit jest niższy – 15 osób. W Meklemburgii-Pomorzu Przednim dozwolone są zgromadzenia pod gołym niebem do 50 osób.
Rząd w Berlinie nie patrzy na luzowanie przychylnym okiem i trwa w przekonaniu, że walkę z koronawirusem należy jak najściślej koordynować ze szczebla centralnego.
Od początku epidemii w RFN koronawirus zdiagnozowano u 155 tys. osób. Zmarło 5750 zakażonych.