Marody: Jeżeli dziś nie ma pieniędzy na tarczę antykryzysową, to znaczy, że nie było ich na zrealizowanie obiecywanych wcześniej świadczeń
Czym się różni strach od lęku?
Strach ma konkretne przyczyny. Lęk jest pewną formą rozmytego strachu, który trudno do konkretnego zagrożenia przyłożyć. W obecnej sytuacji mamy do czynienia z mieszanką lęku i strachów. Strachy się mnożą, gdyż zasypywani jesteśmy informacjami, co wystawia człowieka na zarażenie, a to powoduje, że zaczynamy się bać osób w bliskiej odległości albo określonych przedmiotów. Ale wydaje mi się, że te strachy są łatwiejsze do opanowania, bo łączą się z nimi określone wzory działania.
Mamy konkretne informacje, jak się chronić.
Tak. Wiemy, że należy używać rękawiczek, zachować 2 m odległości itd. Natomiast lęk jest związany z tym, że nie wiemy, co się wydarzy za godzinę, za miesiąc czy za rok. Podstawiamy tam jakieś konkretne wydarzenia, np. że ktoś z nas lub nam bliskich umrze albo że stracimy pracę i nie będziemy mieli za co żyć, ale ani nie jesteśmy w stanie uruchomić tu odpowiednich wzorów działania, ani też nie wiemy, czy to się wydarzy. Dlatego ten lęk jest znacznie trudniejszy do wytłumienia i wydaje się główną przyczyną obniżenia nastrojów społecznych.
Siedzenie w izolacji nam z pewnością nie służy.
Z tą izolacją bym nie przesadzała. Niektórzy wręcz narzekają na zwiększenie relacji społecznych. Rodziny zamknięte na małych powierzchniach mają dziś aż nadmiar bodźców w porównaniu do tzw. normalnego życia. Co więcej, ludzie pozostają w ciągłej komunikacji przez masowe i społecznościowe media.
Czy wobec tego permanentnego wystawienia na informacje jesteśmy narażeni na popełnianie błędów poznawczych?
Ależ to oczywiste! To jest tak, jakbyśmy – by użyć starego porównania – cały czas siedzieli w maglu i dowiadywali się różnych rzeczy, podgrzewanych dozą sensacji. Dziś wystarczy wejść na forum internetowe, gdzie zasypują nas najróżniejsze informacje, których prawdziwości nie jesteśmy w stanie sprawdzić, i gdzie buzuje od emocji. Jednak nie jest tak źle, wciąż dostaję kolejne zabawne memy, a to znaczy, że się jakoś bronimy przed lękiem − poprzez wyśmiewanie, karykaturowanie i przekształcanie rzeczywistości w taką, którą łatwiej jest przyjąć.
Czy w narracji władzy dostrzega pani próbę rozgrywania tych nienazwanych lęków? PiS już wcześniej lubił straszyć, a to uchodźcami, a to LGBT, odnosząc się do wyobraźni bardziej niż faktów.
Odkąd się zaczął kryzys epidemiczny, rząd uwypuklał raczej figurę opiekuna. Kogoś, kto nas ochroni, panuje nad sytuacją, kto nas z tych trudności wybawi. Używano również strachu jako narzędzia zarządzania społeczeństwem, ale to było raczej straszenie instrumentalne, związane z przekonywaniem ludzi, że muszą zachować dystans społeczny. Dopiero z czasem pojawiała się sprawa obciążania winą za różne rzeczy konkurencji politycznej, choćby oskarżanie premier Ewy Kopacz o to, że przez jej decyzje z 2009 r. w sprawie szczepionek przeciw grypie Polska dziś nie przystąpiła do unijnego przetargu na materiały ochronne. Ale to tylko drobna wrzutka. Głównym wrogiem jest dziś wirus i w tym układzie cały wysiłek idzie na zaprezentowanie, że władza z nim walczy. To znajduje swoje odbicie w sondażach pokazujących rosnące poparcie dla władzy. Co zresztą naturalne, że w obliczu niedającego się do końca zdefiniować lęku ludzie zwracają się w stronę politycznych liderów.
Amerykanie nazywają to „rally ‚round the flag”, czyli gromadzeniem się wokół flagi w obliczu wspólnego zagrożenia.
W ten sposób szuka się opiekuna, który nas przeprowadzi przez to zagrożenie. Ale należy też pamiętać, że to sytuacja, która twardo weryfikuje różne obietnice składane przez przywódców.
Czy ten nasz opiekun będzie surowo rozliczany, jeżeli coś pójdzie nie tak?
Trudno to przewidzieć, choć stan epidemii obnażył niską jakość funkcjonowania państwa i instytucji, nie tylko w służbie zdrowia, lecz także np. w szkolnictwie, bo to, co się teraz dzieje ze szkołami, to jedna wielka katastrofa. Każda władza, a ta już szczególnie, ma tendencję do myślenia, że jeżeli wyda się jakieś postanowienie, to rzeczywistość się od razu zmieni, a to tak łatwo przecież nie działa. Widać też, że finansowe obietnice składane jeszcze przed wybuchem pandemii były przejawem życzeniowego myślenia, bo jeżeli dziś nie ma pieniędzy na tarczę antykryzysową, to znaczy, że nie było ich na zrealizowanie obiecywanych wcześniej świadczeń. Ludzie powinni to dostrzec, ale może w nich zwyciężyć ulga i powrót do starych podziałów.
A czy nie powinniśmy szczególnie uważać na to, czy rząd, tłumacząc się wyjątkowymi okolicznościami, nie przekracza granicy nadużywania władzy? Komendant główny policji Jarosław Szymczyk nie krępował się w stwierdzeniu, że teraz nastał czas na represje.
Słowo fatalnie dobrane, ale trzeba też pamiętać, że sytuacje kryzysowe zawsze wymagają dyscyplinowania społeczeństwa. Przykłady, chociażby z Włoch, świadczą o tym, że ludziom się zwykle wydaje, że zagrożenie ich nie dotyczy i nic im się nie stanie. Lepiej więc przesadzać z ostrożnością niż nie dopatrzeć sytuacji zagrożenia. Inna sprawa, że gdy nadarza się okazja, żeby wprowadzić środki nadzwyczajne, każda władza ma pokusę, żeby przy nich trwać. Przykładem mogą być rozwiązania wprowadzone w USA po zamachach z 11 września, które nie zostały potem usunięte.
Amerykanie wybrali bezpieczeństwo i przesunęli wolność na drugi plan. Tak zostało do dziś.
Tak, przez 20 lat przetrwało, i to w społeczeństwie, w którym wolność była zawsze stawiana na pierwszym miejscu. To są rzeczy, które powinny budzić zaniepokojenie i być dokładnie monitorowane. Wracając zaś do języka, którym dziś władza komunikuje się ze społeczeństwem, to uderza w nim nacisk przede wszystkim na zakazy i karanie, przy bardzo słabym akcentowaniu postaw solidarnościowych. A przecież one oddolnie wyraźnie dają o sobie znać. Ludzie zaczęli być do siebie przyjaźniej nastawieni. Obce sobie osoby się pozdrawiają, oferują pomoc. Niepokoi mnie to, że przedstawiciele naszej władzy nie widzą pozytywnych sposobów motywowania do pewnych zachowań.
Skupiając się na języku pouczania i grożenia?
I na załatwianiu sobie na boku, przy okazji dyscyplinowania społeczeństwa, innych rzeczy dogodnych dla siebie. Wszystkie te wrzutki, które media tropią i nagłaśniają, powinny budzić społeczną czujność i odruch patrzenia władzy na ręce. To są rzeczy, które powinny rodzić zaniepokojenie i być dokładnie monitorowane. Trzeba będzie do nich wrócić, kiedy się nam już troszeczkę znormalizuje sytuacja. Zwłaszcza że ludzie się przyzwyczajają do pewnych rozwiązań.
Jak długo jeszcze wytrzymamy w tych wyjątkowych warunkach?
Nie wiem. Długotrwałe życie z lękiem jest wyniszczające psychicznie i nie skłania do racjonalnych zachowań. A przecież musimy się nauczyć, jak żyć z wirusami, które wywołaliśmy z głębin natury. I pewnie się do tego przyzwyczaimy z czasem. Warto natomiast pamiętać, że wszystko, co nas teraz spotyka na poziomie społecznym, to przedłużenie kłopotów, które mieliśmy przed pandemią. Były one ukryte lub celowo zamaskowywane, ale istniały i można je metaforycznie nazwać chorobami współistniejącymi systemu. Kryzys wywołany koronawirusem jedynie je obnażył.