Moskwa ma dziś podwójny problem, bo w czasach drogiej ropy nie zdołała zdywersyfikować gospodarki.
DGP
Rosja oprócz skutków pandemicznego kryzysu gospodarczego będzie się dodatkowo zmagać z drastycznym spadkiem cen ropy naftowej, ale władze zachowują urzędowy optymizm, a bank centralny, wbrew większości analityków, spodziewa się nawet dodatniej dynamiki PKB. W piątek Bank Rosji zdecydował się zachować stopy procentowe na niezmienionym poziomie (6 proc. przy inflacji w lutym 2,4 proc. rok do roku).
„Logika banku jest następująca: inflacyjny wpływ dewaluacji rubla ze względu na spadek cen ropy będzie zapewne silniejszy niż deflacyjny wpływ oczekiwanego spadku popytu, ale pozostanie zjawiskiem czasowym i w średniej perspektywie nie wpłynie na poziom cen” – pisze „Kommiersant”. Pod koniec ubiegłego tygodnia rosyjska waluta testowała już barierę 80 rubli za dolara, gdy na początku roku za banknot z George’em Washingtonem płacono 60 rubli. A presja na tę walutę będzie rosnąć ze względu na przewidywaną wyprzedaż obligacji przez nierezydentów.
Problemy kursowe, choć bolesne dla ludności, w pewnym kontekście są dobrą wiadomością – i nie chodzi tylko o eksporterów. To także wsparcie dla wartego 124 mld dol. Funduszu Dobrobytu Narodowego, którego środki są lokowane w dewizach. To z nich rząd chce pokryć nieunikniony już deficyt budżetowy oraz sfinansować pakiet socjalny zapowiedziany w styczniu przez prezydenta. W sumie tylko te dwa cele mają pochłonąć 2,6 bln rubli (140 mld zł), a mimo to pod koniec roku fundusz wciąż ma dysponować środkami wartymi 7 proc. PKB.
Prognozy te są jednak palcem na wodzie pisane, bo opierają się na kilku trudnych do przewidzenia przesłankach, co Anton Tabach z Moskiewskiego Centrum Carnegiego porównał do „pożaru w składzie amunicji”. Wysokość deficytu w dużej mierze zależy od cen ropy; tegoroczny budżet bilansuje się przy cenie 42,40 dol. za baryłkę, a na razie wartość ta zbliża się do 25 dol. Dalsza sytuacja pozostaje za mgłą. Trudno prognozować zarówno stronę popytową (Chiny odbudują zapotrzebowanie, jeśli faktycznie zwalczyły epidemię, ale w Europie i USA można oczekiwać jego osłabienia), jak i podażową, związaną z rosyjsko-saudyjską wojną cenową.
W zeszłym tygodniu rząd przedstawił założenia epidemicznego pakietu antykryzysowego, którego wartość władze oszacowały na 300 mld rubli (15,7 mld zł). W oświadczeniu chwalono się, że taka hojność jest możliwa „dzięki odpowiedzialnej polityce makroekonomicznej ostatnich lat”.
Te słowa mają uzasadnienie, jeśli zerkniemy na wartość rezerw walutowych. Ich obecny poziom – 570 mld dol. – jest już wyższy niż w przeddzień agresji na Ukrainę (1 lutego 2014 r. wynosiły one 499 mld dol.). Spadek koniunktury, któremu pomogły zachodnie sankcje, sprawił, że wartość rezerw w I poł. 2015 r. zmalała do 356 mld dol., ale te straty już odrobiono. Co więcej, „w odróżnieniu od kryzysów 2008 i 2014 r. nad rynkiem nie wisi też dług bankowy i korporacyjny; rezerwy płynności wynoszą ok. 150 mld dol.” – wskazuje Tabach.
Odbudowa rezerw nie może jednak przykryć innego faktu, który stawia władze w dużo gorszym świetle. Mimo zapowiedzi, które szczególnie często padały za prezydentury Dmitrija Miedwiediewa (2008–2012), Kreml nie zdołał zdywersyfikować gospodarki do tego stopnia, by uniezależnić się od wahań na rynku ropy. Władze, tak wielką wagę przywiązujące do suwerenności, pod względem finansowym pozostały zależne od czynników zewnętrznych oraz dobrej woli Rijadu i innych, równie zasobnych w surowce stolic.