Niewykluczone, że koronawirus może zakończyć epokę Chin jako światowego lidera produkcji. Pierwszym amerykańskim politykiem, który zasugerował, że epidemia może być okazją do relokacji produkcji z Azji, jest Newt Gingrich, były republikański przewodniczący Izby Reprezentantów i polityczny sojusznik prezydenta Donalda Trumpa.
Radosław Korzycki / Dziennik Gazeta Prawna
Powiedział on mediom, że rząd powinien się zastanowić nad ulgą podatkową dla amerykańskich przedsiębiorców, którzy chcieliby przenieść swój biznes z Państwa Środka do Stanów Zjednoczonych.
Chińska gospodarka znacznie mocniej odczuwa skutki koronawirusa, niż widać to po rynkowych indeksach. 23 stycznia Pekin zarządził przedłużenie księżycowego Nowego Roku, odraczając powrót do pracy. Ograniczenia w podróżowaniu i kwarantanny prawie 60 mln osób spowodowały zastój w działalności gospodarczej. Najbardziej poważnym aspektem tego kryzysu nie są krótkoterminowe szkody gospodarcze, lecz potencjalne długotrwałe zakłócenia w łańcuchach dostaw. Chińscy producenci samochodów oraz zakłady chemiczne i farmaceutyczne są bardziej zagrożone niż inne sektory.
Od kilku lat produkcja wynosiła się powoli z Chin do innych krajów Azji, głównie Wietnamu i Bangladeszu, ze względu na niższe tam koszty pracy. Proces przyspieszyła wojna celna, jaką wypowiedział Pekinowi Donald Trump, bo przedsiębiorcy boją się niepewności, jaką niosło wprowadzenie taryf. HP i Dell planują przerzucić ok. 30 proc. produkcji laptopów z Chin do Wietnamu lub na Filipiny.
Apple zapowiedziało relokację od 15 do 30 proc. mocy produkcyjnych do Indii. Google już przerzucił znaczną część wytwarzania swoich płyt głównych z Chin na Tajwan i do Malezji, bowiem musiałby zapłacić 25 proc. cła za podzespoły do własnej produkcji, której łańcuch kończy się w USA. Toshiba część produkcji przeniosła do Tajlandii.
Jeżeli prezydent Trump uzyska reelekcję, te nastroje zostaną wzmocnione. Oczywiście Waszyngton podpisał wstępne porozumienie z azjatyckim partnerem, by ową wojnę zakończyć, ale koronawirus utrudnia normalizację sytuacji.
Dziś nie wydaje się realną perspektywa, by produkcja wróciła do Stanów Zjednoczonych i dalej się opłacała. Ale może przenieść się do Meksyku, co dla Waszyngtonu oznaczałoby rozwiązanie kilku problemów ekonomicznych i politycznych. Obydwa kraje podpisały niedawno umowę handlową, która jest skorygowaną wersją NAFTA. W ciągu ćwierćwiecza istnienia tej umowy Meksyk stał się czołowym eksporterem i producentem ciężarówek, samochodów, elektroniki, telewizorów i komputerów. Transport kontenera stamtąd do Nowego Jorku trwa pięć dni. Z Szanghaju – 40 dni.
Prezydent południowego sąsiada USA Andrés Manuel López Obrador liczy na masowe tworzenie miejsc zatrudnienia dla pracowników fizycznych. Donald Trump również, bo oznacza to mniejszą nielegalną imigrację nie tylko z Meksyku, ale też innych krajów Ameryki Łacińskiej. Pod koniec lutego firma Foley & Lardner LLP przeprowadziła badanie wśród amerykańskich producentów samochodów, z którego wynika, że znaczna ich większość rozważa lub już wdraża przeprowadzkę fabryk z Azji do Meksyku. Jedna na razie rzecz stoi na przeszkodzie: bezpieczeństwo. To główny problem dla zagranicznych przedsiębiorstw. Kraj jest nękany przez kartele narkotykowe i gangi porywające ludzi. Ale Donald Trump obiecał wesprzeć Obradora w walce z nimi.