Po tym, jak 45 lat temu Richard Nixon nadużył swojej władzy i popełnił kilka poważnych przestępstw, w Kongresie zapanował ponadpolityczny konsensus, że potrzebne są regulacje, aby powstrzymywać podobne zakusy u przyszłych prezydentów. Wprowadzono wiele surowych przepisów dotyczących finansowania kampanii, przejrzystości, uprawnień władzy wykonawczej w prowadzeniu wojen, nadzoru kongresowego, rządowej inwigilacji obywateli USA oraz kilku innych obszarów. Najwyraźniej jednak Kongresowi w latach 70. umknęło wiele spraw. Donald Trump naruszył wiele dotychczasowych norm i tak bardzo stara się rozszerzyć kompetencje władzy wykonawczej, że izby kolejnych kadencji mogą spróbować uchwalić więcej przepisów, aby się upewnić, że żaden przyszły prezydent nie spróbuje tak bardzo sponiewierać kraju i władzy ustawodawczej. Kilka organizacji pozarządowych oraz eksperckich pracuje nad możliwymi reformami, a ich pomysły dzielą się na cztery ogólne kategorie.
Kongres może uchwalić przepisy, które nakładają natychmiastowe i surowe sankcje na obce kraje, które ingerują w kampanię w USA. Powinny powstać regulacje dotyczące finansowania kampanii, eliminujące pieniądze niewiadomego pochodzenia i wprowadzające ustawowe wymaganie podawania nazwisk wszystkich darczyńców kandydatów i partii politycznych. Należy też skończyć z manipulowaniem prawem do głosowania i zakazać ustaw mających na celu ograniczenie prawa głosu. Może będzie konieczne, by we wszystkich wyborach federalnych komisje wyborcze były otwarte od godz. 6:00 do 21:00. Trzeba przypomnieć, że w Ameryce wybory zawsze odbywają się we wtorek, a ludzie idą do urn po pracy.
Powinno się też wyposażyć stany w środki na zakup nowego sprzętu do głosowania i nakazać, by maszyny pozostawiały papierowe protokoły. Głosowanie poprzez aparaty dotykowe zawodzi i czasem niemożliwe jest przeliczenie głosów. Należałoby też uczynić cyberbezpieczeństwo najwyższym priorytetem i zadbać o środki na jego finansowanie. Trzeba wzmocnić Federalną Komisję Wyborczą, dać jej daleko idące uprawnienia do ścigania naruszeń prawa wyborczego.
Kolejną sprawą jest systemowa walka z korupcją. Kongres powinien zacząć wymagać od Urzędu Skarbowego wydania zeznań podatkowych z 10 lat każdego, kto stara się o objęcie stanowiska na urzędzie federalnym. Można też wymagać, aby po objęciu stanowiska wszystkie aktywa prezydenta trafiały do niezależnego trustu prowadzonego przez agenta zatwierdzonego przez Senat i były przez niego zarządzane. Trzeba też zabronić kolejnym prezydentom zatrudniania krewnych w rządzie. Trump zatrudnił na etatach pół rodziny. Szczególnie uprzywilejował swojego zięcia Jareda Kushnera, który wbrew procedurom prowadzi autonomiczną politykę na Bliskim Wschodzie.
Można też spróbować stworzyć mur separacji między prezydentem a Ministerstwem Sprawiedliwości, aby zapobiec ingerencji prezydenta w dochodzenia dotyczące jego samego. Jedną z takich form byłoby wymaganie od prokuratora generalnego zgłaszania obu izbom Kongresu wszelkich prób ingerencji głowy państwa w jakiejkolwiek sprawie prowadzonej przez prokuratora generalnego. Trzecia sprawa to przywrócenie władzy Kongresowi w kilku obszarach. Władza ustawodawcza powinna móc zmienić prawo, które daje prezydentowi uprawnienia do zarządzania kryzysami na szczeblu krajowym, wydawania pieniędzy na cele inne niż te zamierzone przez Kongres i nakładania taryf i ceł. Prezydent mógłby to robić, ale tylko przez krótki okres, np. miesiąc, po którym obie izby Kongresu musiałyby zatwierdzić jego decyzje lub je cofnąć.
Nowe przepisy powinny dać Kongresowi wyraźne uprawnienia do prowadzenia dochodzeń przeciwko funkcjonariuszom władzy wykonawczej, w tym prawo, które określi, że urzędnicy państwowi nie mogą powoływać się na przywilej utrzymywania w tajemnicy służbowych rozmów i korespondencji. A w przypadku, gdy przedstawiciel rządu i administracji, w tym prezydent, przeciwstawi się wezwaniu do składania zeznań pod przysięgą, da Kongresowi możliwość wystąpienia do sądu, aby wyznaczono specjalnego prokuratora do przeprowadzenia dochodzenia. Aby zapobiec nadużyciom kongresowym, prawdopodobnie albo cała Izba, albo pełny Senat musiałyby zatwierdzić skierowanie takiego wniosku do sądu.
Ostatnią sprawą jest ograniczenie prawa prezydenta do wypowiadania i prowadzenia wojny. Nowe prawo może powtórzyć i wyegzekwować przepis konstytucji, że Kongres, a nie głowa państwa, może wypowiedzieć wojnę, więc prezydent nie może wykonywać swoich uprawnień tzw. wodza naczelnego o wysłaniu wojska, dopóki Kongres nie zatwierdzi takiej operacji. Największym uprawnieniem prezydenta jest użycie broni nuklearnej, więc ustawodawca może uchwalić prawo stwierdzające, że w warunkach pokoju, tzn. kiedy USA nie są atakowane, prezydent nie może zarządzić uderzenia nuklearnego poza łańcuchem dowodzenia. Oznacza to, że musiałby nakazać ministrowi obrony, aby polecił to zrobić szefowi połączonych sztabów, a każdy z nich mógłby zrezygnować z wykonania rozkazu, jeśli uznałby go za niewłaściwy. Oznaczałoby to, że trzech wysokich rangą urzędników musiałoby się zgodzić, zanim broń nuklearna będzie mogła zostać wykorzystana do przeprowadzenia pierwszego uderzenia.
Jeśli jednak Donald Trump zostanie wybrany ponownie, a republikanie będą kontrolować Senat, nie ma szans na jakąkolwiek reformę. Jeśli demokrata zostanie prezydentem w 2020 r., republikanie mogą nagle odkryć, że różne części ustroju uległy atrofii w ciągu minionych lat, i mogą wykazywać wielki entuzjazm, by ograniczyć władzę głowy państwa. Wówczas zablokuje ich najpewniej Partia Demokratyczna.
Jedynym kompromisem byłoby uchwalenie praw i wprowadzenie ich w życie dopiero 20 stycznia 2025 r., ponieważ nikt nie wie, kto zostanie wtedy wybrany.