Donald Trump wycofał się z zawartego w Paryżu porozumienia klimatycznego wbrew większości swoich rodaków.
Przez ostatnie dwa lata wzrosło zarówno poparcie obywateli USA dla porozumienia paryskiego, jak i świadomość, że zmiany klimatu są zagrożeniem także dla Ameryki.
Przed przyszłorocznymi wyborami klimat staje się jedną z najważniejszych kwestii kampanijnych. Co więcej, pomimo zablokowania działań na rzecz klimatu na poziomie federalnym, już zeszłoroczne analizy wskazywały, że podmioty niezależne od rządu federalnego, czyli stany, samorządy i przedsiębiorstwa, są na dobrej drodze do wypełnienia dwóch trzecich zobowiązań wynikających z porozumienia.
Koalicje amerykańskich stanów, miast i przedsiębiorstw, które zobowiązały się do realizacji jego celów, reprezentują 70 proc. ludności USA i 65 proc. ich PKB. Udział USA w porozumieniu popiera ponad 77 proc. zarejestrowanych wyborców, w tym prawie wszyscy demokraci (92 proc.), trzech na czterech wyborców niezależnych (75 proc.), a nawet większość republikanów (60 proc.). Wynika to z badań przeprowadzonych w zeszłym roku przez Yale University.
– Większość amerykańskiego biznesu popiera pozostanie w porozumieniu, a znaczna większość społeczeństwa jest zaniepokojona stanem klimatu. To samo można powiedzieć o rosnącej liczbie republikańskich członków Kongresu – mówi DGP Taylor Dimsdale, szef badań w waszyngtońskim biurze ekologicznego think-tanku E3G. Niezależnie od tego, czy Biały Dom jest tego świadom, Stany Zjednoczone potrzebują sojuszników w Europie, gdzie klimat jest kluczową kwestią polityki zagranicznej. Wcześniej czy później Waszyngton wróci do stołu, ale „później” może oznaczać „za późno” – dodaje.
Tymczasem Biały Dom zasadniczo odwraca się od myślenia o bezpieczeństwie energetycznym i troski o środowisko na poziomie federalnym. Kończy się wielki plan Baracka Obamy zwany Clean Power Plan, w ramach którego Stany Zjednoczone miały stopniowo przechodzić na odnawialne źródła energii. W programie tym przewidywano stopniowe zamykanie kopalń węgla kamiennego, by dostosować się do światowych norm redukowania emisji gazów cieplarnianych.
Prezydent Donald Trump wycofał się też z regulacji wewnętrznych, jakie wprowadziła administracja jego poprzednika. Najpierw zamroził przepisy dotyczące norm zużycia paliw w transporcie. Rok temu zrezygnował z centralnego zarządzania limitami produkcji dwutlenku węgla przez producentów energii. Oba te sektory odpowiedzialne są w sumie za połowę emisji gazów cieplarnianych. – To zaskakuje tym bardziej, że naukowcy są już coraz bardziej pewni skutków globalnego ocieplenia. Ile jeszcze trzeba powtarzać, że mamy najgorętsze lato, odkąd sięgnąć pamięcią, i burze o niespotykanej dotąd skali? – pytała w rozmowie z „New York Timesem” Janet McCabe, szefowa federalnej Agencji Ochrony Środowiska w rządzie Obamy.
Rządy takich stanów jak Alabama, Kentucky czy Wirginia Zachodnia, gdzie górnictwo było od rewolucji przemysłowej głównym źródłem zatrudnienia (w latach 20. pracowało w nim 800 tys. osób, dziś ok. 75 tys.) będą najpewniej kokietować swoich wyborców perspektywą powrotu do czasów świetności bez oglądania się na koszty ekologiczne, bo nie będą za nie obarczone odpowiedzialnością. Trump od chwili wejścia do polityki kwestionował teorię o globalnym ociepleniu i deklarował, że jest to intryga wymierzona w producentów węgla. Niektórzy przedsiębiorcy z branży zacierają ręce i, wychodząc nieco przed szereg, w ciemno inwestują w odrestaurowanie kopalń.
Ale oprócz biznesowego kalkulowania dają się też ponieść sentymentowi. 71-letni Randy Johnson z Bessemer w Alabamie, któremu niedawno magazyn „The Atlantic Monthly” poświęcił spory reportaż, wycofał się z branży w 2014 r., przerażony regulacjami idącymi w stronę popularyzacji czystej energii i, jak to nazywa, „wojną Obamy przeciwko węglowi”. Zachęcony postawą Trumpa otworzył pod koniec lipca zakład wydobywczy, w którym na początek zatrudnił 22 osoby. Planuje wydobycie 20 tys. ton węgla miesięcznie i liczy, że koszty zwrócą się mu jeszcze w tym roku. Na razie nie wiadomo, jak na jego produkt zareaguje wolny rynek, ale może on liczyć na gwarantowane przez władze stanu kontrakty przewidujące określone minimum wykorzystania węgla.