Zablokowanie procesu rozszerzenia na Bałkanach może uderzyć nie tylko w stabilność unijnego sąsiedztwa, ale i w sam projekt integracji.
Tydzień po szczycie, na którym kraje UE nie zgodziły się na formalne rozpoczęcie rozmów akcesyjnych z Macedonią Płn. i Albanią, nie cichną zarzuty wobec Paryża, któremu przypisuje się główną odpowiedzialność za zablokowanie procesu rozszerzenia. Wskazuje się, że decyzja Unii może uderzyć w proeuropejskie rządy w Tiranie i Skopje, które wykazały się dużą determinacją, by wejść na drogę do akcesji.
W ostatnich dniach uwagę mediów przykuwały też m.in. rosyjsko-serbskie ćwiczenia wojskowe z wykorzystaniem rakiet S-400 i podpisanie przez Belgrad umowy z Euroazjatycką Unią Gospodarczą. Serbia, która prowadzi rozmowy akcesyjne z UE od 2014 r., w minionych latach starała się manewrować pomiędzy Brukselą a Moskwą.
– Przede wszystkim jest to cios w międzynarodową wiarygodność UE. Rząd w Skopje poszedł na ogromne symboliczne ustępstwo, politycznie wiele ryzykując, żeby rozpocząć te negocjacje: doprowadził do zmiany nazwy kraju. I może dzisiaj czuć się przez Unię oszukany – komentuje Adam Traczyk z think tanku Global.Lab.
Ale, jak podkreśla, jest to także krok w stronę bardziej „wsobnej” Unii i świadectwo kryzysu, w jakim znajduje się projekt europejski. – Polityka rozszerzenia była zawsze najważniejszym, najbardziej skutecznym instrumentem wpływania na sąsiedztwo, a pośrednio także globalnej ekspansji europejskiego modelu politycznego i społecznego. Ten gest pokazuje, że z przyczyn wewnętrznych wycofujemy się z dążeń do odgrywania takiej roli w świecie – wskazuje ekspert.
O słabości Unii, zdaniem rozmówcy DGP, świadczy to, że argument „weta” wyciąga się w kontekście rozpoczęcia – potencjalnie wieloletnich – rozmów akcesyjnych, w dodatku z bardzo małymi krajami. – Macedonia ma dwa miliony mieszkańców, Albania trzy miliony. Łącznie to niespełna połowa ludności aglomeracji paryskiej – zaznacza.
Także Tomasz Grosse, europeista z Uniwersytetu Warszawskiego, wskazuje, że decyzja o zatrzymaniu procesu integracji europejskiej Albanii i Macedonii Płn. będzie miała znaczenie dla wpływów UE. – Prezydent Serbii Aleksandar Vučić zapowiedział, że jego państwo musi poszukać dla siebie alternatywnej przyszłości, gdyż nie może polegać jedynie na aspiracjach europejskich. Również takie kraje jak Ukraina czy Gruzja otrzymały kolejny sygnał, że akcesja do Unii jest zamknięta, przynajmniej na jakiś czas – mówi.
Według niego na zablokowanie decyzji w sprawie rozmów akcesyjnych należy patrzeć w kontekście sporów między Berlinem a Paryżem. Rozszerzenie na Bałkanach Zachodnich jest bowiem projektem, który szczególnie silnie promował właśnie rząd niemiecki.
– Francja mogła się obawiać, że potencjalni nowi członkowie UE staną się sojusznikami Berlina, przyczyniając się do podważania i tak już zaburzonej równowagi w Unii – tłumaczy Grosse. Jego zdaniem na usztywnienie stanowiska Paryża mogły wpłynąć też ostatnie spory dotyczące obsady najważniejszych stanowisk w Unii.
Postawę przyjętą przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona jako rodzaj rewanżu postrzega też Adam Traczyk. Przypomina, że prezydentowi Francji nie udało się przekonać Berlina m.in. do swojej wizji reformy strefy euro. – Teraz pokazał Niemcom, że nie tylko oni mogą w Unii blokować. To świadczy o fatalnej dynamice tych relacji – zauważa.
Obaj eksperci zwracają uwagę, że stanowisko Paryża w sprawie rozmów akcesyjnych z Albanią i Macedonią Płn. wpisuje się we francuską tradycję strategiczną. – Francuzi chcieliby Unii albo mniejszej, albo podzielonej na kilka kręgów integracji, tzw. Unię wielu prędkości, w której to centrum narzucałoby kierunki rozwoju peryferiom. Najgorszym scenariuszem z tego punktu widzenia jest przyjmowanie do UE kolejnych pełnoprawnych członków, z którymi trzeba będzie uzgadniać strategię organizacji – mówi Grosse.
Według niego konsekwencje z tej diagnozy muszą wyciągnąć także kraje opowiadające się za rozszerzeniem UE. – Nie ma się co obrażać na rzeczywistość. Polska czy Niemcy nie mają prawa zmusić Francuzów do zgody na rozszerzenie UE. Z drugiej strony Berlin i Paryż nie mogą przymusić Polaków do zgody na relokację imigrantów. A próba zmiany tych zasad groziłaby destabilizacją polityczną Unii – mówi europeista.