O tym, że kandydat PiS nie będzie mieć łatwo w Parlamencie Europejskim, mówiono od dawna. Spodziewano się, że Janusz Wojciechowski może znaleźć się w ogniu pytań o polskie sądu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. W czasie dwuipółgodzinnego wysłuchania padło tylko jedno pytanie o praworządność, zadane przez dawnego kolegę z PSL Jarosława Kalinowskiego.
Wojciechowskiego pytano także o zamknięte postępowanie w sprawie nieprawidłowości przy rozliczaniu podróży. Oprócz tego jednak polski kandydat dostał pytania merytoryczne dotyczące wyłącznie sektora rolnego, za który ma odpowiadać w Komisji Europejskiej. Pomimo tego nie przeszedł. Co poszło nie tak i dlaczego?
Słabe, dziwne, niekonkretne – tak jego wystąpienie oceniali europosłowie. Zdawkowymi odpowiedziami i kluczeniem Janusza Wojciechowskiego zaskoczeni byli także polscy politycy, z niektórymi politykami PiS włącznie. – Obrał złą strategię. Na kwestię zagrożenia amerykańskimi cłami zareagował tak, jakby po raz pierwszy o nim słyszał, a przecież on na tym dobrze się zna. Niepotrzebnie poszedł też w klimat – słyszymy od jednego z polityków. Jak tłumaczy inna osoba z PiS, ogólne odpowiedzi i niewchodzenie w szczegóły miały pokazać, że Janusz Wojciechowski jako komisarz jest gotowy do wypracowania rozwiązań wspólnie z europosłami.
Wysłuchanie to ważny etap w procesie nominowania kandydatów poszczególnych stolic na europejskich komisarzy. Jak już pisaliśmy, całość to wcześniej zaaranżowany spektakl, bo kandydaci znają pytania, jakie zadadzą im europosłowie, i mogą się do nich dobrze przygotować. Rozmówca w KE mówi, że Wojciechowski spotykał się z urzędnikami dyrekcji generalnej AGRI, ale podczas briefingów nie robił notatek.
Teraz ma drugą szansę. W ciągu tygodnia ma udzielić pisemnie odpowiedzi na dodatkowe pytania. – Musi być druga runda, musimy pewne rzeczy doprecyzować – mówi Herbert Dorfmann reprezentujący w komisji rolnictwa Europejską Partię Ludową (EPL), najsilniejszą frakcję w PE. – Niektóre jego odpowiedzi były kuriozalne. Na przykład propozycja, by płacić pieniądze gospodarstwom, które nie używają pasz sprowadzanych spoza UE – uznał polityk. W przyszły wtorek zapadnie decyzja, czy Wojciechowski stanie przed komisją jeszcze raz. – On musi zaprezentować się teraz jako zupełnie inna osoba. Inaczej przepadnie – mówi nam źródło u socjalistów, drugiej pod względem wielkości grupy politycznej w europarlamencie.
Ryszard Czarnecki z PiS przewiduje jednak, że ich kandydat raczej nie zostanie odesłany z kwitkiem. – Parlament Europejski do tej pory miał w zwyczaju odrzucanie maksymalnie dwóch osób, nigdy trzech. Tymczasem teraz odpadli już Węgier i Rumunka – zauważa.
Kłopoty Polaka mogą jednak wydawać się dziwne w zestawieniu z tym, jak dobrze idzie w PE Belgowi Didierowi Reyndersowi, który ma być komisarzem odpowiedzialnym za sprawiedliwość. Kandydat w czasie wczorajszego wysłuchania przed komisją wolności obywatelskich zapowiadał, że będzie kontynuować procedurę praworządności wobec Węgier i Polski. Problem jednak w tym, że on sam ma kłopoty z wymiarem sprawiedliwości. W zeszłym tygodniu prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie prania pieniędzy, bo nie znalazła dowodów na zaangażowanie polityka w nielegalny proceder. Ale we wtorek, jak informował Reuters, do prokuratury wpłynął kolejny wniosek w sprawie Reyndersa. Były agent wywiadu Nicolas Ullens oskarża go o próbę zamknięcia dochodzenia w sprawie domniemanych nielegalnych transferów pieniężnych. Pytany o sprawę podczas wczorajszego wysłuchania, Reynders mówił, że stał się przedmiotem napastliwego ataku. Do zamknięcia tego numeru nie była znana jeszcze decyzja, czy Reynders przechodzi, ale z reakcji europosłów na jego wysłuchanie wynika, że nie powinien mieć większych problemów z uzyskaniem poparcia.
To najprawdopodobniej oznacza, że przez najbliższe pięć lat walka o polskie sądownictwo trafi w ręce polityka, którego nieskazitelność była poważnie kontestowana. I chociaż belgijska prokuratura już raz oczyściła konto Reyndersa, to cisza wokół całej sprawy w europarlamencie jest zadziwiająca. W tej sytuacji łatwo sformułować pod adresem sił proeuropejskich zarzut, że ich walka o praworządność jest co najmniej dwuznaczna, o ile nie cyniczna. Kiedy znowu w Europie wybuchnie eurosceptyczny pożar, politycy prounijni nie powinni się dziwić, bo właśnie sami dostarczają eurosceptykom zapałki.