Legislatury stanowe Missisipi, Georgii i Luizjany w ciągu ostatniego miesiąca przegłosowały prawo, w myśl którego przerywanie ciąży będzie nielegalne, odkąd detektor tętna potwierdzi, że bije serce płodu. To poważny krok w stronę zakazania tego procederu na poziomie całego kraju
Wkrótce po głosowaniach w trzech stanach Południa pod lokalnymi ustawami swoje podpisy złożyli gubernatorzy stanów, w tym jeden demokrata: John Bel Edwards z Luizjany. Podobne projekty czekają na finalizację w Alabamie i Kentucky. Tymczasem kliniki z innych stanów, w jakich przeprowadza się takie zabiegi, odnotowują wzrost rejestracji kobiet z Południa USA, co by świadczyło o tym, że zaczyna się proces turystyki aborcyjnej.
Przerywanie ciąży jest w Stanach Zjednoczonych bezwarunkowo legalne od 1973 r., od wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Roe przeciwko Wade. Od tamtego czasu nieraz podejmowano próbę zmiany status quo, ale kolejne werdykty dziewięciorga sędziów je podtrzymywały. Ale ruch pro-life ma nadzieję, że tym razem uda się obalić wyrok sprzed 46 lat. Liczą na to, że w SN znajdzie się konserwatywna większość, w skład w której wchodzi dwóch sędziów wskazanych przez Donalda Trumpa, którzy uznają przerywanie ciąży za niezgodne z konstytucją.
Debata o aborcji w Ameryce od dawna skręca w prawo, ale jej przeciwnicy mogli się dotąd poruszać wyłącznie w dość wąskich ramach prawnych. Aż 29 stanów w ramach obowiązującego prawa utrudnia przeprowadzanie aborcji. Odbywa się to poprzez różne przepisy, które wprost – tak jak we wspomnianych trzech stanach Południa – zabiegów nie zabraniały. Kilka stanów wprowadziło w 2017 r. obowiązkowe konsultacje lekarskie i psychologiczne z kobietami, które chcą dokonać zabiegu. Iowa przewiduje 72-godzinną kwarantannę między rozmową a wykonaniem procedury. Ustawodawca liczy, że pacjentka się rozmyśli. Kansas nakazuje w ramach takiej porady informować o kwalifikacjach lekarza przeprowadzającego zabieg i ewentualnych skutkach ubocznych.
W konserwatywnych stanach za zakazem jest także większość mieszkańców. Wyborcy Alabamy i Wirginii Zachodniej, regionów bardzo konserwatywnych, opowiedzieli się w listopadzie zeszłego roku w serii referendów za całkowitą delegalizacją aborcji. W pierwszym z tych stanów poparli projekt ustawy biorący płód pod opiekę konstytucji i nazywający go „obywatelem na etapie prenatalnym”. W drugim uznano, że w ustawie zasadniczej nie ma przepisu, który pozwalałby na przerywanie ciąży, a tym bardziej na publiczne finansowanie zabiegu. Wyniki obydwu referendów można odczytać jako presję ruchów pro-life na wszystkie trzy elementy władzy federalnej, czyli prezydenta, Kongres i Sąd Najwyższy, by zakazały aborcji na terenie całych USA. Pod ich wpływem właśnie rządy Missisipi, Georgii i Luizjany podjęły wysiłek, żeby wykonać w tej sprawie pierwszy krok.
Do tego dochodzi sprawa finansowania klinik, w jakich dokonuje się zabiegu. Debata, czy można placówki Planned Parenthood fundować z pieniędzy publicznych, trwa od dekad. Lewica na poziomie stanowym i federalnym często deklaruje, że nie poprze ustawy budżetowej, jeżeli nie będzie ona uwzględniała subsydiów na ten cel. Prawica z kolei robi wszystko, żeby utrudnić klinikom zdobywanie funduszy. Prezydent Donald Trump nieraz mówił, że nie zgadza się, aby finansowane przez państwo polisy ubezpieczeniowe przewidywały w ich ramach możliwość dokonania aborcji.
Najbliżej uchylenia wyroku z 1973 r. było w 1992 r. przy okazji sprawy Planned Parenthood kontra Casey. Czworo konserwatywnych sędziów było za uchyleniem Roe…, a czworo liberalnych za utrzymaniem status quo. W imieniu większości popierającej Roe… sędzia Sandra Day O’Connor napisała wówczas: „Te sprawy, obejmujące najbardziej intymne i osobiste wybory, jakich dana osoba może dokonać w życiu, mające centralne znaczenie dla godności osobistej i autonomii, są kluczowe dla wolności chronionej 14. poprawką. Sercem wolności jest prawo do zdefiniowania własnej koncepcji istnienia, znaczenia, świata i tajemnicy ludzkiego życia”.
W Alabamie płód to obywatel na etapie prenatalnym