Digitalizacja pozwoliłaby na wychwycenie zjawisk niebezpiecznych i korupcjogennych. Dziś oświadczenia wypisywane są ręcznie.
Krzysztof Izdebski, członek zarządu, dyrektor programowy Fundacji ePaństwo fot. Rafał Nowak/materiały prasowe / DGP
Po co nam potrzebne oświadczenia majątkowe polityków?
Po pierwsze, dzięki nim możemy porównać majątek w trakcie kadencji, wyłapać, czy przypadkiem nie rośnie nieproporcjonalnie do zarobków. Chodzi o to, by mieć pewność, czy pełniąc urząd, nie wzbogacili się zanadto, w domyśle, czy nie brali pieniędzy pod stołem. Choć to można ukryć albo nie ujawniać wszystkich dochodów.
Druga, dla mnie bardziej istotna kwestia, to możliwość wykrywania potencjalnych konfliktów interesów. Głośnym przykładem jest Dariusz Matecki ze Szczecina, który był zatrudniony w Ministerstwie Sprawiedliwości, ale jednocześnie był animatorem prorządowej polityki w internecie. Jako radny musiał złożyć oświadczenie majątkowe. Wtedy okazało się, że pracował za publiczne pieniądze, ale jednocześnie w czasie pracy zajmował się kampanią wyborczą.
Dlatego istotne jest też, by społeczeństwo wiedziało, w jaki sposób ludzie przychodzący do polityki zgromadzili swój majątek. To mogłoby przeciwdziałać tzw. zjawisku drzwi obrotowych, czyli przechodzeniu ludzi z danego sektora przemysłu np. do ministerstwa, by pracować na stanowisku związanym z tym sektorem. Niestety, w oświadczeniach nie trzeba wskazywać źródeł wcześniejszych zarobków.
Wczoraj „Gazeta Wyborcza” opublikowała informację, że żona premiera Mateusza Morawieckiego ma działki warte dziesiątki milionów złotych. Wcześniej tego nie wiedzieliśmy. Czy system składania oświadczeń działa dobrze?
Nie działa dobrze, bo jest totalnie archaiczny. Nie do końca wiemy nawet, ile osób składa oświadczenie majątkowe, liczba waha się od 500 do 700 tys. Nie ma ich centralnego rejestru. Jesteśmy jednym z niewielu krajów, gdzie te dokumenty są wypisywane przez polityków ręcznie. Potem się je skanuje, ale przez to dane nie są przetwarzalne. Stąd tłumaczenia, że ktoś czegoś zapomniał. Abstrahując już od takich problemów, że oświadczenie można wypisać tak, by nikt ich nie odczytał. Skuteczna kontrola jest niemożliwa. CBA przyznaje, że kontroluje 600–700 dokumentów.
To promil!
To bardzo mała część i nie pozwala wyłapać szerszych zależności. Na przykład: jaki bank najczęściej udziela pożyczek posłom i czy coś z tego wynika w procesie legislacyjnym. Wypisywanie oświadczeń ręcznie uniemożliwia jakąkolwiek analizę trendów. Digitalizacja systemu pozwoliłaby na wychwycenie zjawisk niebezpiecznych i korupcjogennych. Pomysły, by wypełniać oświadczenia elektronicznie, były już postulowane za czasów Julii Pitery, gdy była pełnomocniczką ds. przeciwdziałania korupcji, czy Marka Biernackiego w Ministerstwie Sprawiedliwości. Ale do tej pory nic z tego nie wyszło.
Kolejnym problemem jest brak standaryzacji oświadczeń. One różnie wyglądają dla różnych grup zawodowych, inaczej dla radnych, inaczej dla ministrów i przez to łatwiej wybacza się pomyłki. Nie ma też jednolitości, jeśli chodzi o zasady ich udostępniania. Mało kto wie, że oświadczenie np. premiera jest z mocy ustawy niejawne, ale utarła się dobra praktyka, że premierzy i ministrowie jednak je publikują. Ale minister może się uprzeć i nie zezwolić na publikację.
Natomiast radny, który ma dużo mniejszy wpływ na nasze życie publiczne, musi je ujawnić. Mamy też typową dla polskiej administracji silosowość, czyli różne ministerstwa wymagają różnych rzeczy.
Swoją drogą w dyskursie publicznym wygląda to tak, że na koniec kwietnia dziennikarze się rzucają, by zobaczyć, który poseł jest najbogatszy, a brakuje nam systemowego podejścia, żeby sprawdzać, skąd pieniądze pochodzą. W kontekście sprawy Morawieckiego warto się też zastanowić, czy małżonkowie nie powinni składać oświadczeń.
Jakie konsekwencje ponoszą ci politycy, którzy zapomną wpisać do rejestru zegarek, samolot czy działkę za 70 mln?
Teoretycznie to może być nawet wygaszenie mandatu i odpowiedzialność karna za złożenie fałszywych oświadczeń. Ale jak właśnie w przypadku samolotu posła Palikota czy wartej miliony stodoły ministra Szyszki nie zostały wyciągnięte konsekwencje prawne.
Jak powinien wyglądać ten system, by był bardziej efektywny?
Powinien być jednolity. Oświadczenia powinny być wypełniane elektronicznie, w formularzach generowanych przez system. I powinny być skonstruowane tak, żeby można je było łatwo zrozumieć. Teraz często nie jest jasne, czy daną rzecz trzeba wpisać. Dziś raportuje się rzeczy powyżej 10 tys. zł. Ale ktoś może nie wiedzieć, czy jego futro z norek jest warte 8 czy 12 tys. Pojawiały się pomysły, by takie kwestie szacowali rzeczoznawcy, ale to moim zdaniem zbyt kosztowne rozwiązanie.
A co z konsekwencjami, czy kary za wprowadzanie opinii publicznej w błąd powinny być bardziej surowe?
Wydaje mi się, że problemem nie jest wysokość kary, ale raczej egzekucja. Przykładem choćby jedna z pań pracujących w NBP, która po prostu oświadczenia majątkowego nie złożyła, zrezygnowała z bycia radną i w efekcie nie poniosła żadnych konsekwencji. Jeśli system będzie spójny, to dopiero wtedy będzie można ocenić, czy kary powinny być surowsze.