Dziś Izba Gmin ma zdecydować, czy Zjednoczone Królestwo zdecyduje się na twardy rozwód bez porozumienia z Unią Europejską, a jeśli tak, to kiedy do niego dojdzie. Alternatywą jest wydłużenie okresu przejściowego.
Odrzucając większością 391 przeciwko 242 głosom porozumienie wyjściowe, brytyjscy posłowie zdecydowali, że nie będzie dwuletniego okresu przejściowego, podczas którego wciąż można byłoby spokojnie jeździć do Wielkiej Brytanii i prowadzić tam interesy. Zakładała to umowa, którą rząd Theresy May przez kilkanaście miesięcy negocjował z Komisją Europejską, a którą poprawiano jeszcze w poniedziałek późnym wieczorem.
– Głosowanie przeciw temu porozumieniu nie rozwiązuje problemów, z którymi i tak będzie musiała się zmierzyć ta izba – skwitowała głosowanie brytyjska premier.
Otwarte pozostaje pytanie, na jakich zasadach odbędzie się brexit oraz czy w ogóle dojdzie do niego zgodnie z planem 29 marca, czy później. Kalendarz brytyjskiego parlamentu na ten tydzień przewiduje jeszcze dwa głosowania, które mogą wiele wyjaśnić, ale nie wszystko. Dzisiaj posłowie mają zadecydować, czy skoro nie podoba im się dwukrotnie odrzucona umowa z Brukselą, to czy chcą brexitu w wersji ”no deal„ – czyli twardego, bez żadnego porozumienia. W czwartek z kolei Izba Gmin wypowie się w kwestii przesunięcia daty wyjścia z UE na późniejszą niż 29 marca.
Twarde rozstanie wydaje się jednak mało prawdopodobne, ponieważ w lutym posłowie już przyjęli rezolucję, w której wzywają rząd do uniknięcia takiego scenariusza. Komisja Europejska – a wraz z nią przywódcy unijnej dwudziestki siódemki – stoją jednak na stanowisku, że o dalszych ustępstwach nie ma mowy. Dlatego nawet jeśli premier May uda się przesunąć datę brexitu, to nie wygląda na to, żeby miała duże pole manewru.
"The noes have it, the noes have it" ("wygrali głosujący na «nie»") – tymi tradycyjnymi słowami spiker Izby Gmin John Bercow ogłosił porażkę premier May w pierwszym z głosowań. Dotyczyło ono umowy rozwodowej, czyli dokumentu, który określa, na jakich zasadach miałby się odbyć brexit. Posłowie odrzucili ją wczoraj stosunkiem głosów 391 do 242.
W ten sposób efekt wielomiesięcznych negocjacji ponownie poległ w parlamencie – pierwszy raz posłowie odrzucili dokument w styczniu. Premier Theresa May obiecała im wówczas, że wróci do Westminsteru z dodatkowymi ustępstwami ze strony Brukseli, przede wszystkim w sprawie granicy między Irlandią a Irlandią Północną, a konkretnie backstopu. Negocjacje trwały do ostatniej chwili, a treść dodatkowych dokumentów uzgodniono dopiero w poniedziałek wieczorem, na niecałą dobę przed głosowaniem. Mimo to posłów nie udało się przekonać.

Poranna niepewność

Wczorajszy dzień jak w pigułce odzwierciedlił polityczny chaos, w jaki wpadli Brytyjczycy. Z racji tego, że premier May zakończyła rozmowy w Strasburgu w poniedziałek bardzo późnym wieczorem, udzielający wczoraj rano wywiadów politycy nie byli w stanie powiedzieć nic konkretnego o tym, co udało jej się osiągnąć. Jedni chwalili pracę szefowej rządu, drudzy przekonywali, że para poszła w gwizdek. Dokument na warsztat wzięli profesorowie specjalizujący się w prawie międzynarodowym.
Tak naprawdę wszyscy jednak czekali na prokuratora generalnego Geoffreya Coxa, który miał zaopiniować ostateczny kształt umowy brexitowej. Ten jednak, zanim opublikował analizę ostatnich uzgodnień, zwalczał w mediach społecznościowych plotki, jakoby członkowie gabinetu zmusili go do podrasowania opinii tak, żeby była bardziej przychylna efektowi wysiłków premier May.
Bomba pękła po godz. 12. Główny doradca rządu w kwestiach prawnych uznał bowiem, że najnowszy kompromis nie poprawia znacząco sytuacji prawnej Wielkiej Brytanii po uruchomieniu backstopu przewidującego, że Zjednoczone Królestwo pozostanie w unii celnej ze Wspólnotą. Chodzi o ryzyko, że Londyn nie będzie mógł się łatwo z niej wydostać. Podobną w wymowie opinię wyrazili wcześniej prawnicy zaangażowani przez brexiterów.

Ciężkie popołudnie

Wówczas jednak unioniści z Irlandii Północnej, którzy wspierają rząd Theresy May (w przeciwnym wypadku nie miałaby ona większości w Izbie Gmin), zapowiedzieli, że po lekturze opinii Coxa nie poprą porozumienia wyjściowego. W podobnym tonie wypowiadali się zwolennicy rozstania z UE z Partii Konserwatywnej. Do odrzucenia umowy wezwał również Jeremy Corbyn, przewodniczący opozycyjnej Partii Pracy.
W ciągu dnia w Izbie Gmin odbyła się błyskawiczna debata na temat wynegocjowanych przez premier ustępstw, na którą nie raczyła się pofatygować nawet połowa posłów. Komentatorzy polityczni znad Tamizy uznali ją za porażkę szefowej rządu. ”Nastrój w Izbie Gmin przypomina zakład pogrzebowy. W dniu, który powinien być najważniejszym dniem premier May podczas całego brexitu„ – napisał na Twitterze Paul Waugh z portalu Huffington Post. ”To koniec. Porozumienia wyjściowego i być może premierostwa May. Niesamowite jest to, że nikt nie wie, co dalej„ – wtórował mu Nick Robinson z BBC.

Ciąg dalszy nastąpi

Teraz czekają nas kolejne głosowania. Zgodnie z planem przedstawionym przez panią premier pod koniec lutego, posłowie powinni się dziś pochylić nad tym, czy chcą 29 marca wyjść z Unii Europejskiej bez żadnego porozumienia. Jeśli nie, to stawia to Londyn w trudnej sytuacji. Nie chcą twardego brexitu, ale nie chcą też brexitu na zasadach, jakie wynegocjowała May. To jakiego chcą?
Co więcej, trudno powiedzieć, co właściwie rząd miałby uzyskać, jeśli w czwartek – w kolejnym z zaplanowanych głosowań – posłowie opowiedzą się za przesunięciem daty wyścia z Unii na późniejszą niż 29 marca. Nie wiadomo, na jak długo w zaistniałej sytuacji można to wyjście przesunąć. Bruksela podnosi bowiem poważne problemy prawne związane z wyborami do europarlamentu (część brytyjskich miejsc w PE już została rozdysponowana między inne kraje członkowskie, a część mandatów zlikwidowano), które odbędą się pod koniec maja. Nie wiadomo jednak, na ile jest to poważna argumentacja prawna, a na ile część taktyki negocjacyjnej. Prawnicy unijnych organów czasami mylą się w precedensowych kwestiach ustrojowych, jak w przypadku opcji wycofania się z brexitu. Rada Unii Europejskiej argumentowała, że coś takiego wymaga zgody wszystkich państw członkowskich, ale Trybunał Sprawiedliwości UE uznał inaczej. Mało prawdopodobne jest, żeby do wyborów premier May udało się wynegocjować znaczące zmiany w tekście porozumienia.
Możliwe są również inne warianty. Plotki głosiły, że premier May nie da sobie wytrącić inicjatywy z rąk i sama wystąpi do parlamentu z wnioskiem o przesunięcie brexitu. Coś takiego zresztą i tak musiałoby przejść przez Izbę Gmin, bo data jest zapisana w brytyjskim prawie. Pytanie brzmi, jaki w związku z tym będzie miała plan. Spekuluje się, że premier kolejny raz będzie chciała wrócić do Westminsteru ze swoim porozumieniem, licząc, że tym razem uda jej się zdobyć dla niego wystarczające poparcie. Nie jest to bezpodstawna taktyka. Już wczoraj premier May udało się zjednać dla jej umowy z Brukselą 40 posłów więcej niż w styczniu. Argumentowali oni, że lepiej jest wyjść na tych zasadach niż bez żadnego porozumienia lub ryzykować niewychodzenie w ogóle.