Izraelska opozycja, prześcigając się w oskarżeniach pod adresem Polaków, doprowadziła do dodatkowej eskalacji sporu.
/>
Izraelscy rozmówcy DGP nie mają wątpliwości: w ten sposób może wyglądać cała kampania przed wyborami 5 kwietnia. Ubiegłotygodniowe kontrowersje związane z wypowiedzią Benjamina Netanjahu po warszawskim szczycie wywołały prawdziwą burzę. Według „Jerusalem Post” szef rządu Izraela miał oskarżyć Polaków o współpracę z III Rzeszą.
– Byłam obecna przy briefingu premiera i nie mówił on, że polski naród kolaborował z nazistami, a jedynie że żadna osoba nie została pozwana do sądu za wspominanie o tych Polakach, którzy z nimi współpracowali – dementowała potem ambasador w Polsce Anna Azari. Także „Jerusalem Post” wycofał się z tych stwierdzeń. Dementi nie ugasiły jednak ogniska konfliktu.
Prawica, starająca się odsunąć od władzy pogrążonego w aferach premiera Netanjahu, podjęła temat, atakując kierowany przez niego Likud za zbyt propolskie nastawienie. Ja’ir Lapid, szef partii Jesz Atid (Jest Przyszłość), powiedział, że premier po raz drugi przepraszał Polaków, zamiast domagać się od nich przeprosin za pomoc nazistom w zabiciu milionów podczas Holokaustu. A Naftali Bennett z Nowej Prawicy dodawał, że wielu Polaków „brało udział w mordowaniu Żydów”.
Na koniec swoje trzy grosze wtrącił nowo powołany p.o. szefa MSZ Jisra’el Kac, cytując słowa premiera Icchaka Szamira z 1989 r., że „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. – Szamir powiedział to 30 lat temu, gdy prawie nie utrzymywaliśmy relacji. Powtarzanie tych słów przy ignorowaniu faktu, jak wiele Polska zrobiła, by skonfrontować się z przeszłością – nie mówię, że w doskonały sposób – to poważna głupota – komentuje w rozmowie z DGP Eldad Beck, korespondent sprzyjającego Likudowi dziennika „Jisra’el ha-Jom” w Niemczech.
– Pewna część elit politycznych, naukowych i medialnych jest niezadowolona z dobrych relacji, które premier Netanjahu nawiązał z pewnymi prawicowymi partiami w Europie. Dotyczy to także Polski. Rozumiem rozczarowanie polskiego rządu, że po tak ważnym dyplomatycznym szczycie, zamiast koncentrować się na przełomie w relacjach polsko-izraelskich, media ponownie zajęły się kwestiami związanymi z ubiegłoroczną ustawą o IPN. Zrobiły to, by zaatakować rząd – przekonuje Beck. Spór w 2018 r. zakończył się deklaracją premierów potępiającą zarówno antysemityzm, jak i antypolonizm.
Politolog Seth Frantzman, związany z dystansującym się wobec Likudu „Jerusalem Post”, mówi z kolei, że stosunek do Polski nie ma zabarwienia politycznego. – Kac kieruje MSZ od kilku dni. Nie ma wielkiego doświadczenia dyplomatycznego, a język dyplomatyczny nie jest domeną Izraelczyków. Zapytany, co myśli, odpowiedział, nie zastanawiając się, jak to zabrzmi – mówi nam Frantzman. – Wielu Izraelczyków ma negatywne skojarzenia z Polską. W izraelskim społeczeństwie zdarza się niesprawiedliwie mieszać sprawę antysemityzmu w Europie Wschodniej z Holokaustem i zbrodniami Niemców – dodaje.
Obaj nasi rozmówcy są przekonani, że podobne wypowiedzi przed kwietniowymi wyborami mogą się jeszcze pojawić. Eldad Beck dowodzi, że z punktu widzenia opozycji w walce przeciwko Netanjahu wszystkie chwyty wydają się dozwolone. – Nie sądzę, by potępianie Polski przekładało się na wzrost liczby głosów. Chodzi raczej o pokazanie, kto bardziej zabiega o obronę izraelskiej dumy. Jeden polityk mocno skomentował całą sprawę, więc drugi postanowił go przebić – podsumowuje z kolei Seth Frantzman.