Mateusz Morawiecki, w wywiadzie zatytułowanym „Nie jestem Wallenrodem. Raczej Wokulskim” , przedstawił szokujące stwierdzenia na temat polskiej transformacji, które poparł zmanipulowanymi przykładami. Co gorsza, posłużył się przy tym językiem do złudzenia przypominającym język środowisk skrajnych, które upatrują zbawiennej roli państwa w rozszerzaniu swojej kontroli i arbitralnej władzy polityków w gospodarce. Mając świadomość zagrożenia, do jakiego może prowadzić triumf nieprawdy i emocji nad faktami, trzeba się im przeciwstawiać.
Morawiecki, atakując autorów polskiej transformacji, mówi o „uleganiu liberalnej religii z Zachodu”, dającej „doraźne korzyści uprzywilejowanym”. Według niego, w wyniku przemian z lat 90, „uwłaszczyli się postkomuniści i osoby dokooptowane do systemu III RP”, które „cementowały swoje zdobycze”. Oskarża autorów transformacji o to, że to przez nich „mnóstwo ludzi straciło oszczędności”. Mówi także o „wyprzedawaniu majątku narodowego”, o „wyzbywaniu się własności” oraz o tym, że Polska jest w roli „podrzędnej” wobec kapitału zagranicznego. Zasugerował także, że Polska została skolonizowana. Przykładem, że można było inaczej, mają być polskie „czempiony”, jak np. Orlen.
Ten wycinek ukazuje pewien tok rozumowania premiera, który pod względem użytych argumentów, jak i języka, żywo przypomina argumentację jednego z czołowych ideologów środowisk skrajnych, tj. prof. Kieżuna. I choć jego publikacje są traktowane przez środowiska antyliberalne jak Biblia, to analizy jego tekstów wykazują, że przedstawione w nich argumenty opierają się głównie na emocjonalnych treściach, wyzwiskach, insynuacjach, nieprawdziwych informacjach i fałszywych interpretacjach, pełnych niechęci wobec wolności gospodarczej. Dzisiaj widać, że ta niebezpieczna ideologia, nie jest już tylko pokrzykiwaniem w szeregach partii lub prasowymi wybrykami sprzyjających jej publicystów, a rozpoczyna swój triumf w umysłach osób najwyżej postawionych w państwie.
Morawiecki, podobnie jak prof. Kieżun, twierdzi, że Polska została „wyprzedana”. Ironicznie dorzuca do tego, że „bardzo łatwo jest wyprzedawać” i „wyzbywać się własności”, a PiS „nie wyprzedaje zakładów, fabryk i banków”. A co to w ogóle znaczy „wyprzedawać”?
Takie twierdzenia mają w domyśle sugerować, że coś zostało sprzedane poniżej swojej wartości. Nie ma na to żadnych naukowych dowodów, a więc jest to zwyczajna insynuacja. Ponadto, badania empiryczne sugerują, że prywatyzacja prowadziła do bardziej stabilnego i nieodwracalnego w skutkach wprowadzania programów reform, co budziło większe zaufanie świata zewnętrznego i sprzyjało rozwojowi gospodarczemu. Za to „wyprzedaż” jest słowem-zaklęciem tych, którzy byli zakochani w socjalizmie, gdzie wszystko było państwowe. Do myślenia dają przypadki np. Białorusi czy Ukrainy, które prywatyzację blokowały.
Morawiecki, tak jak Kieżun, wskazuje na firmę Elrwo, która ma być symbolem „wyprzedawania majątku narodowego”, czy też „kolonizacji”. W ich narracji, prosperujące niegdyś polskie przedsiębiorstwo zostało doprowadzone do bankructwa. A jak wyglądają fakty? Według samych pracowników Elwro, rada pracownicza w 1990 r. niespodziewanie przerwała trwające miesiące negocjacje i zablokowała przygotowywaną przez ministerstwo przekształceń własnościowych, z pomocą firm doradczych o międzynarodowej renomie, plan restrukturyzacji i dalszego rozwoju przedsiębiorstwa. I choć Elwro interesowały się IBM czy Hewlett-Packard, to związki zawodowe, wbrew rekomendacjom, przeforsowały projekt przejęcia jej przez akcjonariat pracowniczy. Nie bacząc na wszystkie zalecenia nie wpuszczono kapitału zagranicznego, a wraz z nim niezbędnego know-how, które mogło pozwolić firmie przetrwać w nowej rzeczywistości. Trzy lata później Elwro było na skraju bankructwa i zostało kupione w ramach transakcji łączonej (bo nikt inny już tej firmy nie chciał) przez Siemensa. Przypadek firmy Elwro pokazuje, jak groźni są ludzie na szczytach, w których umysłach, zamiast logiki i faktów, dominuje ideologia, przykryta sloganami typu „ochrona polskich firm” przez kapitałem zagranicznym.
To co ma odróżniać Morawieckiego od poprzedników to fakt, że on nie „wyprzedaje”, tylko zaprasza do Polski inwestorów zagranicznych. W takim razie powinien dodrukować zaproszenia, bo dziwnym trafem nie docierają one do adresatów. Stopa inwestycji spadła do poziomu najniższego od ponad 20 lat. Nikt nie chce u nas inwestować i to pomimo dobrej światowej koniunktury. A to będzie miało swoje skutki w przyszłości. Ale według Morawieckiego inwestorzy patrzą na jego podejście „z uznaniem”. Czy czarne jest białe?
Idąc dalej, posługiwanie się terminem „darwinizm” przez Morawieckiego w stosunku do transformacji ma sugerować, że autorzy polskich reform celowo wprowadzili system, który miał doprowadzić do upadku niektóre państwowe przedsiębiorstwa, co sam Morawiecki kwituje: PGR-y nie powinny były upaść, bo „przynosiły zyski”. Realia 1989 roku były zupełnie inne niż dzisiejsze, bo gra toczyła się o najwyższą możliwą stawkę. Wybór był pomiędzy przejściem do gospodarki rynkowej a zamrożeniem socjalizmu i podtrzymywaniem przy życiu niewydajnych przedsiębiorstw na kroplówce w postaci dotacji z budżetu państwa, który trzeszczał. A na fundamentach socjalizmu, który opiera się na politycznym rozdawnictwie, nie można zbudować kapitalizmu. Inaczej mówiąc, nie można w nieskończoność udzielać kredytów, które nigdy się nie spłacają, bo to się kończy krachem. A my byliśmy już nawet po krachu.
Następnie Morawiecki sugeruje, że Polska w okresie przemian „ulegała liberalnej religii z Zachodu”. A czym miałaby być owa religia? Systemem opartym na szeroko zakrojonych wolnościach, własności prywatnej oraz państwie prawa, do którego stopniowo upodobniała się Polska? Skoro systemy zachodniego typu Morawiecki ironicznie określa mianem „liberalnej religii”, to strach pomyśleć, gdzie dostrzega pragmatyzm.
Oskarżanie autorów transformacji o to, że doprowadzili do utraty oszczędności wielu Polaków to kolejny fałsz z domieszką manipulacji. To tak, jak gdyby wezwać chirurga do martwego pacjenta, a następnie oskarżyć go, że przywrócił akcję serca dopiero po pewnej chwili. W 1989 roku socjalizm zbankrutował i nie mógł już dłużej działać. Wszystkie nierówności, czy to w skali mikro czy makro, nawarstwiały się przez lata i – w efekcie – półki sklepowe były puste. Urealnienie cen, które nastąpiło we wszystkich krajach transformujących się, było koniecznym elementem na drodze wprowadzania gospodarki rynkowej. Hiperinflacja wybuchła we wszystkich krajach postsocjalistycznych. Świadome pomijanie tych mechanizmów musi świadczyć albo o ignorancji, albo o zaplątaniu się w ideologiczne sieci. Wygląda na to, że choćby nie wiadomo, ile jeszcze powstało na ten temat opracowań, w których podkreśla się sukces Polski, Kieżun i Morawiecki z PiS będą wiedzieć swoje.
Zdaniem Morawieckiego transformacja dawała „doraźne korzyści uprzywilejowanym”. Na dowód przywołuje przykład „biznesmena’, którego tożsamości nie ujawnił, a który dostał lepszy kredyt, niż pozwalały na to warunki rynkowe. Po pierwsze, jeden niejasny przypadek z prywatnej historii nie może świadczyć o przebiegu całej transformacji. To tak, jak gdyby na podstawie jednego wyrazu przewidzieć treść całej książki. Po drugie, elementem transformacji było odpolitycznienie, a w zasadzie stworzenie całego systemu bankowego od zera. W świetle badań empirycznych, do patologii w systemie bankowym prowadzi jego nacjonalizacja, którą swoim nazwiskiem firmuje Morawiecki pod hasłem „repolonizacji”.
Dla Morawieckiego alternatywnym modelem przemian miałby być „model hiszpański” albo „model fiński”. Idąc tym tropem, możemy zaproponować dowolny kraj na świecie, poprzedzić go słowem „model” i powiedzieć: model „X” byłby z pewnością lepszy od naszego. A jak to zweryfikować? Przecież Hiszpania była krajem kapitalistycznym już po zakończeniu II wojny światowej, a w 1989 roku jej przeciętny dochód był dwukrotnie wyższy od Polski. Co więcej, nie dźwigała brzemienia w postaci zbankrutowanego socjalizmu. Więc jak można snuć takie porównania? Czy można porównać walory artystyczne wystawy ze złomowiskiem, a następnie, za brak estetyki, zrugać złomiarza?
Morawiecki, być może, chciałby być Wokulskim, idealistą, imponującym ilością wspaniałych czynów. Ale jego wywiad świadczy o tym, że w zderzeniu z rzeczywistością dawno przestał być, a może nigdy nie był, efektywnym i sprawnym pragmatykiem, który potrafił stać na czele dużego prywatnego przedsiębiorstwa. Stał się populistycznym ortodoksem, który zamiast próbować powstrzymać własną partię od pełzającej destrukcji ustrojowej, łamaniu konstytucji i praw człowieka, jeszcze silniej dmucha w jej żagle, ośmielając ludzi o radykalnie pesymistycznych i katastrofalnych w skutkach poglądach. Nie można pozwolić na to, by w taki sposób mamił on ludzi, by bezkarnie miotał insynuacje i oskarżenia bez dowodów. Jedynym hamulcowym możemy być my – społeczeństwo obywatelskie. Do dzieła.