W sprawie budowy muru granicznego Biały Dom powołuje się na tzw. emitent domain
Rio Grande Valley, czyli dolina rzeki Rio Grande, to najbardziej wysunięty na południe skrawek Teksasu. Składa się z czterech powiatów (ang. – county). Kilkudziesięciu właścicieli ziemi położonej przy samej granicy z Meksykiem dostało w ostatnim kwartale osobliwą korespondencję od rządu federalnego. Waszyngton domaga się udostępnienia mu ich terenów w celu m.in. przeprowadzenia pomiarów powierzchni i gleby oraz składowania narzędzi. To oczywiście uwertura do budowy obiecanego jeszcze w kampanii wyborczej przez Donalda Trumpa muru granicznego, o którego finansowanie prezydent walczy teraz ze zdominowaną przez demokratów Izbą Reprezentantów.
Odebranie komuś ziemi w Ameryce, krainie, gdzie de iure i de facto – uświęcone jest prawo własności, budzi już na starcie wielkie kontrowersje. Biały Dom tymczasem powołuje się na tzw. emitent domain, czyli prawo o wywłaszczeniu. Jednak na straży praw osób przez nie dotkniętych stoi 5. Poprawka do konstytucji, przyjęta jeszcze w 1791 r.: „Własność prywatną można przejąć na użytek publiczny tylko za sprawiedliwym odszkodowaniem”. I ten właśnie przepis jest od dekad przedmiotem sporu między władzą wykonawczą, która powoływała się kilka razy na wyższą konieczność, a władzą sądowniczą, broniącą praw obywateli. Wielka batalia w tej sprawie przetoczyła się przez Stany Zjednoczone, kiedy ponad 80 lat temu Franklin Delano Roosevelt w ramach polityki Nowego Ładu i walki z bezrobociem przez organizowanie masowych robót publicznych wywłaszczał ludzi, by na ich posiadłościach budować m.in. drogi.
Spór pojawił się też za George’a W. Busha, kiedy republikańska większość w Izbie Reprezentantów przeforsowała Secure Fence Act (ustawę o ogrodzeniu granicznym). Jej celem było zainstalowanie na pograniczu drucianej siatki, żeby fizycznie uniemożliwić przedostawanie się imigrantom na terytorium USA. Rząd wówczas pozwał o wywłaszczenie 334 właścicieli z południowego Teksasu, którzy polubownie nie chcieli sprzedać ziemi. 13 lat później mniej więcej 70 z tych spraw dalej toczy się przed sądami, bo strony nie mogą się porozumieć w sprawie wysokości rekompensaty. Skądinąd już wiosną minionego roku ekipa Trumpa i republikański Kongres zarezerwowały sobie w ramach bushowskich przepisów 1,3 mld dol. na przejęcie prywatnych terenów, by wybudować 105 km ogrodzenia.
W tle jest jeszcze jeden spór prawny: o zdefiniowanie tego, kto jest prawowitym właścicielem owej ziemi. Część odnosi się bowiem do aktów nadania jeszcze z czasów hiszpańskich, które wyprzedzają amerykańską państwowość. I prawdopodobnie ten scenariusz powtórzy się teraz w Rio Grande Valley.
Donald Trump, powołując się na prawo o eminent domain, mówi o tym, jak udało mu się lata temu pomóc zbudować autostradę nieopodal hazardowego kurortu Atlantic City, co umożliwiło rozkwit miasteczka. I mówi nieprawdę. Po pierwsze Atlantic City Casino Reinvestment Developement Authority, czyli lokalna stanowa rada ds. rozwoju kasyn, w której kieszeni siedział Trump, próbowała wywłaszczyć pewną wdowę, oferując jej ćwierć miliona dolarów za jej skromny dom. Sąd się na to nie zgodził. Kobieta zmarła, posiadłość wystawiono na licytację, miasto ją kupiło i zburzyło. Po drugie, na tym terenie nie powstała autostrada, tylko parking dla gości hotelu należącego do… Trumpa. Trzecia sprawa to kwestia prosperity położonego nad oceanem kurortu. Atlantic City to dziś miasto duchów. Interesy, które prowadził tam od lat 80. biznesmen Trump, doprowadziły je do ruiny.
Dziś trudno mieć pewność, czy jeśli do sądów federalnych trafią apelacje w sprawach wywłaszczeń z Rio Grande Valley, sędziowie dalej będą domyślnie orzekać na korzyść obywateli i stać na straży ich prawa do godnego odszkodowania. Przez dwa lata prezydentury Trumpa Białemu Domowi udało się przepchnąć przez Senat kandydatury wielu sędziów, którzy podzielają poglądy głowy państwa w sprawie bezpieczeństwa narodowego i konieczności oddzielenia się murem od Ameryki Łacińskiej.
Co ciekawe, na temat związanych z planowaną przez prezydenta budową infrastruktury na pograniczu milczy najbardziej doświadczona w sprawie walki z nielegalną imigracją US Customs and Border Protection, Narodowa Agencja Ceł i Ochrony granic. Odkąd media dowiedziały się o planach Białego Domu wobec mieszkańców Rio Grande Valley, władze tej federalnej służby nie odbierają od dziennikarzy telefonów i odmawiają wydania oświadczenia. Ale jeszcze w kwietniu jeden z jej dyrektorów Kevin McAleenan mówił podczas przesłuchania w Kongresie, że budowa muru to skomplikowany i wieloetapowy proces, którego ewentualne wywłaszczenia są tylko jednym z elementów.
W zeszłym tygodniu dziennik „Washington Post” opublikował krótki reportaż o mieszkańcach Rio Grande Valley, którym grozi przymusowa eksmisja. Jego główną bohaterką jest 47-letnia nauczycielka Nayda Alvarez, która odmówiła władzom dostępu do swojej działki, gdy te chciały zacząć badać teren. Kiedy prezydent wizytował niedawno nieodległe miasteczko McAllen, kobieta na dachu swojego domu chciała napisać „Nie dla muru”, żeby prezydent zobaczył to z pokładu śmigłowca. Przeszkodził jej w tym deszcz. Ona i kilkadziesiąt innych osób, które znalazły się w takiej samej sytuacji, zwrócili się do organizacji pozarządowej Texas Cilvil Rights Project (Teksańska Inicjatywa na rzecz Praw Obywatelskich), aby udzieliła im niezbędnej pomocy prawnej w walce z prezydentem i jego pomysłami. Wśród nich jest także biskup katolickiej diecezji Bronesville Daniel E. Flores, bo w planach Białego Domu jest przejęcie ziemi, na której stoi 150-letni kościół La Lomita Chapel, a następnie zburzenie zabytkowej budowli.
Własność prywatną można przejąć na użytek publiczny tylko za sprawiedliwym odszkodowanie.