Premier Francji Edouard Philippe w poniedziałkowym wywiadzie telewizyjnym zapowiedział ostrzejsze traktowanie wykroczeń i nielegalnych manifestacji. Obserwatorzy oceniają, że te propozycje nie wystarczą; krytycy uważają je za zbyt represyjne.

Po wystąpieniu szefa rządu, który „w obronie niepodważalnego prawa do manifestowania” zapowiedział zaostrzenie kar za udział w nielegalnych manifestacjach i akty przemocy oraz wezwał do zwiększenia liczby zatrzymań, obserwatorzy zastanawiają się, czy władze twierdzące, że nie przewidziały natężenia zeszłotygodniowych manifestacji „żółtych kamizelek”, mają jeszcze siły, by panować nad sytuacją.

Przewidując kolejną sobotę zajść związanych z protestami „żółtych kamizelek”, komentatorzy zwracają uwagę na maksymalną mobilizację policji i żandarmerii, wyczerpanie funkcjonariuszy sił porządkowych i przede wszystkim brak politycznego rozwiązania na horyzoncie.

"Ci którzy wykorzystują manifestacje do popełniania wykroczeń, do niszczenia i podpalania, nie będą mieli ostatniego słowa” – zaznaczył Philippe w najbardziej we Francji oglądanym, wieczornym dzienniku telewizji TF1.

Szef rządu wyjawił, że ministerstwa spraw wewnętrznych i sprawiedliwości już wspólnie przygotowują ustawę, która oparta będzie na przegłosowanej przez Senat i niepodjętej dotąd przez rząd propozycji prawicy, która w Senacie ma większość.

Nowe prawo, wzorowane na przepisach wymierzonych przeciw stadionowym chuliganom, według Philippe'a może wejść w życie już w lutym i umożliwi stworzenie kartoteki osób, którym nie wolno manifestować, oraz zmieni kwalifikację prawną pewnych czynów z wykroczenia na przestępstwo.

I tak przestępstwem ma być zakrywanie twarzy na legalnej manifestacji, jak i udział w manifestacji nielegalnej. Ze względu na protesty zwoływane na najbliższą sobotę premier zapowiedział „nową organizację sił porządkowych” i ujawnił, że tego dnia porządku pilnować będzie 85 tys. żandarmów i policjantów, w tym 5 tys. funkcjonariuszy w stolicy.

Philippe zapewnił, że ekonomiczne roszczenia „żółtych kamizelek” nie pozostaną bez odpowiedzi władz, ale podkreślił, że nie będzie tolerowana „walka z demokratycznymi instytucjami Republiki”.

Propozycje szefa rządu spotkały się z krytyką prawników i lewicowej opozycji oraz z przychylnym przyjęciem prawicowej opozycji oraz związków zawodowych policji. Niemal wszyscy uważają je jednak za niewystarczające.

"Nie można rządzić krajem uderzeniami pałki policyjnej" – na falach radia France Info uniósł się działacz skrajnie lewicowej partii Francja Nieujarzmiona.

"Rząd nie ma cudownej recepty (na uspokojenie ruchu „żółtych kamizelek” - PAP), musi więc osiągnąć jasność i jednoznaczność" – komentował wcześniej dziennik "Le Figaro".

Komentatorka polityczna Aude Rossigneux w debacie w BFMTV skrytykowała premiera, oceniając, że "Francuzi czekają na odpowiedź polityczną, a nie represyjną". Zarzuciła rządowi, że „pragnie odwrócić uwagę od sedna sprawy", zwracając uwagę przede wszystkim na "szokujące, ale bynajmniej nie powszechne wykroczenia i przemoc" podczas protestów.

Zdaniem eksperta od spraw bezpieczeństwa Guillaume'a Farde'a „rząd jest już przyparty do muru", ponieważ mobilizacja sił porządkowych osiągnęła najwyższy stopień, a policjanci i żandarmi są "u kresu sił".

"Rząd ma rację, przeciwstawiając się strategii chaosu, ale myliłby się, licząc na to, że irytacja +cichej większości+ wyizoluje i zdyskredytuje ten ruch społeczny (+żółtych kamizelek+ - PAP)" – ostrzega w komentarzu redakcja dziennika "Le Monde".

Przywołując „niespotykaną dotąd, niedzielną demonstrację kobiet”, które, pragnąc pokazać, że "żółte kamizelki" to nie gwałt i przemoc, wyszły na ulice francuskich miast, gazeta podkreśla, że choć mobilizacja wśród protestujących jest mniejsza niż w listopadzie, to wciąż trwa i pokazuje, że "żółte kamizelki", "nadal cieszące się dosyć szerokim poparciem opinii publicznej, nie zamierzają schodzić ze sceny".

Autorzy komentarza wzywają "żółte kamizelki", by nie tolerowały "ultraprzemocy", ale przede wszystkim piętnowały "(nie)odpowiedzialnych polityków, którzy "igrają z ogniem, podsycają klimat nienawiści i usprawiedliwiają agresję przeciw porządkowi republikańskiemu".

Rząd łudzi się, sądząc, że pomóc może wzmocnienie już i tak bardzo solidnego arsenału represyjnego i sądowego; to tylko doleje oliwy do ognia; odpowiedź musi być polityczna – powtarza się kilka razy w komentarzu "Le Monde", którego redaktorzy wyrażają ufność co do wyników zaproponowanej przez prezydenta Emmanuela Macrona "debaty narodowej".

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)