Moskwa szantażuje Białoruś: Chcecie tanią ropę, silniej się z nami zintegrujcie. Łukaszenka mówi „nie” i szykuje budżet na gorsze czasy.
W ostatnich tygodniach silnie wzrosła rosyjska presja na Białoruś. Moskwa chce, by Mińsk przyspieszył integrację gospodarczą, polityczną i wojskową z Rosją. Spór o ceny gazu i warunki dostaw ropy przeniósł się na płaszczyznę dyplomatyczną. Do tego stopnia, że Alaksandr Łukaszenka zaczął mówić, że nie pozwoli na utratę niepodległości. – Jeśli oni nas chcą podzielić na obwody i wepchnąć do Rosji, to tak się nigdy nie stanie. I jeśli kierownictwo Rosji myśli takimi kategoriami, szkodzi samej Rosji – tłumaczył prezydent na spotkaniu z rosyjskimi dziennikarzami.
Opozycyjna „Nasza Niwa” napisała nawet, że szef państwa zorganizował zamkniętą naradę poświęconą temu, jak obronić niezależność kraju. W niedzielę dementowała to rzeczniczka Łukaszenki Natalla Ejsmant. – Żadnych narad na ten temat nie było. To wszystko wytwór czyjejś bujnej fantazji – powiedziała agencji RIA Nowosti. W te same tony uderzył wczoraj rzecznik prezydenta Władimira Putina. Dmitrij Pieskow zapewnił, że temat „sformułowany w ten sposób” nie istnieje w odniesieniu do „bratniego, najbliższego partnera strategicznego”.
Fakty są jednak inne. 13 grudnia premier Rosji Dmitrij Miedwiediew podczas wizyty w Brześciu sformułował scenariusze dalszego rozwoju integracji białorusko-rosyjskiego Państwa Związkowego. – Rosja jest gotowa kroczyć drogą budowy Państwa Związkowego, włączając w to stworzenie jednego centrum emisyjnego (czyli wprowadzenie wspólnej waluty – red.), jednolitej służby celnej, sądu, izby rozrachunkowej. W takim wypadku należy prowadzić jednolitą politykę podatkową i taryfową – mówił, sugerując, że wówczas łatwiej będzie rozmawiać o dotacjach dla Białorusi.
„Kommiersant” pisze o prostym przekazie: „najpierw integracja, potem gospodarka”. Łukaszenka uznał to za szantaż, po czym nakazał rządowi wycofać się z planowanego na ten sam dzień podpisania umowy o wzajemnym uznaniu wiz. – Umiem czytać między wierszami. Można powiedzieć prościej: słuchajcie, dostaniecie ropę, ale zniszczcie państwo i wejdźcie w skład Rosji. Zawsze zadaję pytanie: w imię czego robi się takie rzeczy? Rosja jest gotowa przyjąć dziś Białoruś jako obwody bądź całość w skład Rosji? Pomyślcie o skutkach. Jesteście na nie gotowi? Szantażowanie nas jest bezskuteczne – perorował prezydent na spotkaniu z rosyjskimi mediami.
Tym razem Rosja ma konkretne instrumenty, by szantażować sąsiada. Chodzi o tzw. manewr podatkowy w sferze naftowej, który w latach 2019–2024 wprowadzi Kreml. Rosyjskie władze zamierzają stopniowo obniżać do zera podatek eksportowy, podwyższając w zamian stawkę podatku wydobywczego. W ten sposób Białoruś, która otrzymuje rosyjską ropę bez podatku eksportowego, zostanie pozbawiona ukrytych dotacji wynoszących 2 mld dol. rocznie. W 2019 r., czyli w pierwszej fazie manewru podatkowego, strata wyniosłaby 400–500 mln dol. rocznie. Tymczasem eksport tanich produktów ropopochodnych na Zachód pozostaje głównym źródłem dewiz dla budżetu.
Mińsk i Moskwa rozmawiają o formie rekompensaty, jednak nie ma zgody, jak miałaby ona wyglądać. Białorusini chcą po prostu niższej ceny ropy. Rosjanie oferują w zamian coroczne transfery z własnego budżetu. Wprowadzenie mechanizmu po myśli Rosji dawałoby Kremlowi dodatkowe narzędzie nacisku na Białoruś do corocznego wykorzystania. Gdyby ta nie szła na ustępstwa w jakiejś sferze, wypłata mogłaby być wstrzymywana. A Moskwa podbija stawkę negocjacyjną; w piątek minister finansów Anton Siłuanow powiedział, że Rosja nie obiecywała Białorusi żadnych rekompensat. Ze strachu przed kryzysem Łukaszenka polecił wczoraj, by jeszcze raz przejrzeć projekt budżetu na 2019 r. i „policzyć każdą kopiejkę”.
Presja na Mińsk zwiększyła się, odkąd w sierpniu 2018 r. nowym ambasadorem Rosji został Michaił Babicz, pułkownik wojsk powietrzno-desantowych w stanie spoczynku, który w latach 2002–2003 był premierem dopiero co podbitej Czeczenii, a w 2014 r. brał udział w podejmowaniu decyzji o aneksji Krymu. „Białoruś boi się, że pułkownik Babicz to zwiastun ciężkich czasów dla relacji Łukaszenki z Kremlem” – pisaliśmy wówczas na łamach DGP. Antycypując trend, Mińsk wysłał do Moskwy na analogiczne stanowisko Uładzimira Siamaszkę, byłego wicepremiera i ministra energetyki, który w przeszłości dowiódł, że potrafi twardo negocjować z Kremlem.
Katalog oczekiwań Rosji wobec Białorusi jest znany od lat. W sferze ekonomicznej Moskwa chce, by Mińsk przystał na pełną integrację gospodarczą i sprzedaż najważniejszych przedsiębiorstw państwowych, jak rafinerie w Mozyrzu i Nowopołocku czy potasowy gigant Biełaruśkalij. Politycznie żąda od Łukaszenki postępowania po linii Kremla, tymczasem Białorusini do dziś nie uznali niepodległości Abchazji i Osetii Płd., a w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej starają się trzymać dystans do każdej ze stron. Rosja chce też, by Mińsk zrezygnował z liberalizacji polityki migracyjnej, dzięki której obywatele UE mogą pod pewnymi warunkami wjeżdżać do tego kraju bez wiz.
Znamienne są też trwające od pięciu lat naciski na zgodę na stałą obecność militarną. Białoruska armia i tak jest niemal w pełni zintegrowana z rosyjską, a oba państwa łączy sojusz wojskowy, ale Moskwa chce też, by Łukaszenka zgodził się na instalację na terenie Białorusi permanentnej bazy lotniczej i/lub rakietowej. Taka instalacja pozwoliłaby Kremlowi zwiększyć presję na Ukrainę i wzmacniałaby rosyjskie zdolności A2/AD (antydostępowe) w konfrontacji z państwami NATO.
Ciekawą tezę postawili Kamil Kłysiński, Marek Menkiszak i Jan Strzelecki z Ośrodka Studiów Wschodnich. „Presja rosyjska może być próbą wypracowania wariantu rozwiązania formalnego problemu ostatniej dozwolonej konstytucją kadencji prezydenta Putina poprzez możliwe utworzenie nowego stanowiska szefa Państwa Związkowego Białorusi i Rosji, które mógłby objąć Putin, gdyby podjął decyzję o formalnym odejściu z urzędu prezydenta Rosji (co jednak nie jest przesądzone)” – czytamy. Byłby to powrót à rebours do koncepcji z 1999 r., kiedy Łukaszenka miał nadzieję, że w identyczny sposób przejmie władzę nad Rosją jako następca prezydenta Jelcyna.
Białorusko-rosyjskie Państwo Związkowe ma mieć jedną walutę