Wtanę rano, by obejrzeć w telewizji publicznej (finansowanej z podatków wszystkich obywateli i dlatego prezentującej pluralizm poglądów) kolejny etap niepodległościowego rejsu polskiego złotego medalisty w żeglarstwie. Później pójdę pospacerować i obejrzeć w ważnych dla historii miejscach zbudowane na stulecie niepodległości kolumny (takie planowało MON).
Dla relaksu przysiądę na ławeczce niepodległości (takie też planowało MON, ale już za kolejnego ministra). A popołudniem udam się na Marsz Niepodległości. Będzie on łączył Polaków (nawet ci z przeciwnych obozów politycznych wzniosą się ponad polityczne animozje) i zostanie zorganizowany przez silne państwo. Prezydent – głowa państwa – zgodnie z zapowiedziami sprzed dwóch tygodni weźmie w nim udział.
Tak to miało wyglądać. Ale nie wygląda. I ciesząc się z tysięcy innych, w dużej mierze oddolnych inicjatyw obywateli: wystaw, festiwali czy konferencji mających uczcić stulecie niepodległości, warto na podstawie niezrealizowanych obietnic pokazać radykalną słabość państwa.