Coraz popularniejsza w Polsce geopolityka to prawdziwe opium dla mas. Szkoła myślenia o zjawiskach społeczno-politycznych przez pryzmat geografii zyskuje status kultowej wśród naukowców, komentatorów i hobbystów. Dzieje się tak mimo że jest ona groźna dla polskiej racji stanu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że popularyzowanie myśli geopolitycznej niesie za sobą cały pakiet szkodliwych definicji, takich jak koncert mocarstw czy strefy wpływów. Dla europejskiego państwa średniej wielkości, jak Polska, przywracanie do życia tych nieco zapomnianych w ostatnich dekadach idei rodzi śmiertelneniebezpieczeństwo.
Geopolityka jako ideologia (bo przecież nie nauka) stanowi wygodne uwiarygodnienie rewizjonistycznych postaw niektórych państw na arenie międzynarodowej. Rosji pozwala wysuwać pretensje do niepodległych państw Europy Środkowej i Azji Środkowej za pomocą kalekich teorii Lwa Gumilowa czy Aleksandra Dugina. Pod hasłami „spadkobiercy imperiów stepowych” czy „imperium lądowego”, trywializujących wiele zjawisk politologicznych, socjologicznych i gospodarczych, sprytnie ukrywa się rosyjskie sny oimperium.
Stąd popularność geopolityki w Rosji i ścisłe związki tej szkoły myślenia na naszym rodzimym podwórku z Kremlem. Warto tu przypomnieć o zarzutach, pod jakimi zatrzymano prezesa Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych Mateusza Piskorskiego. Geopolityka jest popularna w krajach o statusie mocarstw. Wyciągamy z tego błędną przesłankę, że powinniśmy powielać te wzorce. Jak już wspomniałem, dla europejskiego państwa średniej wielkości są one zabójcze i powinniśmy się im z całą siłą przeciwstawiać. Tymczasem obserwujemy zjawiskoodwrotne.
W ostatnich latach termin „geopolityka” nie tylko zyskał niezwykłą popularność, ale stał się w zasadzie synonimem dla tak skomplikowanych dziedzin, jak: dyplomacja, politologia, socjologia, strategia czy ekonomia. Zamiast synkretycznych analiz z wykorzystaniem warsztatu wielu nauk proponuje się ludziom prostą historię o determinizmie geograficznym, który decyduje o kierunku rozwoju poszczególnych państw. Być może właśnie w tym prymitywizmie poznawczym kryje się sukces geopolityki, porywającej serca tysięcyamatorów.
Na pierwszy rzut oka koncepcja wpływu geografii na zjawiska społeczno-polityczne tłumaczy w zasadzie całe dzieje powszechne. W tej optyce nie bez powodu Azja Mniejsza była na przestrzeni dziejów trzonem imperiów hetyckiego, bizantyjskiego czy osmańskiego (zasobne, położone na skrzyżowaniu szlaków terytorium). Innym często przywoływanym przykładem jest Wielka Brytania, która oplotła świat wpływami z wyspiarskiej, odizolowanej, czyli bezpiecznejkolebki.
Krytykując geopolitykę, nikt nie neguje wpływu położenia geograficznego na rozwój państw, ale determinizm geograficzny. Z perspektywy geopolitycznej przy odpowiednim poziomie erudycji można prawdopodobnie wytłumaczyć wszystko. Stąd jej popularność na YouTubie, gdzie przekaz jest siłą rzeczy płytki. Jednak chwila zadumy przynosi liczne przykłady wprost godzące w podstawy geopolitycznej szkołymyślenia.
Czy sukcesy Aleksandra Wielkiego, który podbił znaną ekumenę z prowincjonalnej Macedonii, należy tłumaczyć geografią? Albo nieproporcjonalną dla wielkości terytorium i posiadanych zasobów potęgę Prus? Historia roi się od przykładów podważających fundament koncepcji uprawianej przez tzw. geopolityków. Tyle że oni podchodzą do własnej argumentacji bardzoselektywnie.
Geopolityka pochyla się nie tylko nad terytorium państwa, ale także nad kluczową z jej perspektywy kontrolą otaczającej go przestrzeni, w tym szczególnie szlaków handlowych. To kolejny argument, który wydaje się mocno archaiczny, żeby nie powiedzieć nieprzystający do rzeczywistości. W zglobalizowanym świecie rola tranzytowa nie jest kluczowa. Przytoczę tu kilka tez ciekawego artykułu Karola Zdybela, który ukazał się na łamach „NowejKonfederacji”.
Wśród krajów o największym PKB niewiele jest takich, które kontrolują kluczowe szlaki handlowe. Bo czy za takie należy uznać Koreę Płd. albo Niemcy? O potędze gospodarczej decyduje dziś innowacyjność i produktywność, a dopiero w dalszej kolejności etap dystrybucji. Fizyczna kontrola szlaków w zglobalizowanym świecie ma więc relatywnie niewielkie znaczenie (nie bagatelizuję oczywiście wagi dominacji morskiej USA). Wymiana handlowa coraz rzadziej wiąże się zterytorium.
Także globalne centra gospodarcze nie są trwale przypisane do konkretnych punktów na mapie, jak chciałaby tego geopolityka. Świadczy o tym choćby brexit, który spowodował wśród instytucji finansowych potrzebę przeniesienia siedziby w inne miejsca Europy (poinformowały o tym m.in. Deutsche Bank, Goldman Sachs i JP Morgan). Paradoksalnie zyskała na tym zjawisku „peryferyjna” z geopolitycznego punktu widzenia Warszawa, w której swoje biuro otworzył GoldmanSachs.
Takich paradoksów popularnej wśród mas geopolityki jest wiele. Niestety ich podnoszenie wiąże się coraz częściej zostracyzmem tłumów wpatrzonych wadeptów nowej „nauki”. Geopolitycy często posługują się kalkami koncepcji popularyzowanych wkrajach ougruntowanym statusie mocarstwa. Nie zdają sobie sprawy, że geopolityka to narzędzie uderzające winteresy mniejszych krajów, jak Polska, których los jest związany nie zpotęgą geografii, ale zmarzeniami obudowie trwałych iszanowanych instytucji, które stanowią podstawędobrobytu.