Liczba zawodowych wojskowych jest największa od lat i wynosi 102,6 tys. Od 2015 r. przybyło ich ok. 5 tys. Znacznie gorzej jest z nowym sprzętem.
Na koniec sierpnia w wojsku było 19,5 tys. oficerów, 37,3 tys. podoficerów oraz prawie 46 tys. szeregowych. W ubiegłym roku w armii było o tysiąc mundurowych mniej, a dwa lata temu służyło 98,6 tys. zawodowców. W latach 2013–2015 było to zaledwie 96–97 tys., tak więc od czasów rządów PO liczebność armii wzrosła o ok. 5 proc. W tym czasie nieco ubyło oficerów (ok. 500), za to znacząco przybyło szeregowych (ok. 5 tys.). Poważnie brakuje jednak generałów.
Dziś w czynnej służbie jest ich 74. Ale kilkunastu z nich jest w dyspozycji ministra obrony bądź w rezerwie kadrowej, czyli zaraz przejdzie na emeryturę. Przyjmuje się, że jeden generał powinien przypadać na około tysiąc żołnierzy, tak więc przy takiej liczebności wojska generałów powinniśmy mieć o 40 proc. więcej – co najmniej 100. Te niedobory to w dużej mierze efekt polityki ministra Antoniego Macierewicza. Za jego urzędowania stosunkowo dużo najwyższych rangą oficerów odeszło i w wyniku konfliktu szefa MON z prezydentem Andrzejem Dudą, nie byli powoływani ich następcy. I choć w sierpniu wojskowi doczekali się wreszcie nominacji, to luka, jaka powstała, jest zbyt duża, by zapełnić ją w ciągu kilku miesięcy.
Od 2016 r. przybyło nam za to sporo żołnierzy niezawodowych, którzy zaczęli służbę w obronie terytorialnej. – Wkrótce zostaniemy drugim pod względem liczebności rodzajem sił zbrojnych. Obecnie służy u nas 11,4 tys. żołnierzy niezawodowych i 2,5 tys. zawodowych – wyjaśnia podpułkownik Marek Pietrzak, rzecznik Dowództwa Wojsk Obrony Terytorialnej. Obecnie najliczniejsze są wojska lądowe, a na drugim miejscu są siły powietrzne. Do końca roku OT powiększy się maksymalnie do 17 tys. żołnierzy, a w następnych trzech latach ma rosnąć o ok. 10 tys. rocznie. Plan jest taki, by na koniec 2021 r. obrona terytorialna liczyła 53 tys. żołnierzy. Cała formacja powinna osiągnąć gotowość operacyjną najpóźniej w 2025 r.
Funkcjonują jeszcze Narodowe Siły Rezerwowe. W praktyce ich głównym zadaniem jest szkolenie rezerwistów. Służy w nich ok. 10 tys. osób.
Warto w tym kontekście przypomnieć słowa byłego ministra obrony Antoniego Macierewicza, który jeszcze przed wyborami na łamach DGP mówił o tym, że armia powinna być liczniejsza, a później na łamach „Naszego Dziennika” dodawał, że jeszcze w tej kadencji będziemy mieli 150 tys. żołnierzy. Jeśli policzyć żołnierzy zawodowych i niezawodowych z OT, mamy ich obecnie nieco poniżej 115 tys. Nie ma szans, by plan Macierewicza zrealizować do przyszłych wyborów parlamentarnych. – Wzrost liczby żołnierzy operacyjnych to bardzo dobra tendencja i wyraz troski o armię. Jest to inwestycja w bezpieczeństwo, i wierzę w to, że kiedyś faktycznie będziemy mieli 150 tys. żołnierzy – mówi generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych. – Wierzę też, że w przyszłości ta tendencja wpłynie na zwiększenie potencjału wojsk operacyjnych. Bo to one, a nie obrona terytorialna, mają pełnić główną rolę w obronie RP. Deklaracje polityczne były większe, ale to i tak jest dobry początek. Choć tempo zmian niewystarczające. Bo tak działając, 150-tysięczną armię będziemy mieli za kilkadziesiąt lat, ale wtedy nasza sytuacja geopolityczna będzie diametralnie inna – stwierdza wojskowy.
Znacznie gorzej wygląda zwiększenie zdolności bojowej armii, za co odpowiada w mniejszym stopniu liczba żołnierzy, a w większym sprzęt, jakim dysponują. W ciągu ostatnich trzech lat jedne z nielicznych wartych odnotowania wzmocnień to wprowadzanie do służby armatohaubic Krab (mogą razić przeciwnika na odległość 40 km) i samobieżnych moździerzy Rak (zasięg do 12 km). Z budżetu MON kupiliśmy również samoloty dla najważniejszych osób w państwie, ale tu trudno mówić o zwiększeniu zdolności wojska. Nasze czołgi Leopard są wciąż modernizowane. Mówi się również o remoncie sprzętu pamiętającego PRL. Choć z wielką pompą podpisaliśmy umowę na zestawy obrony przeciwlotniczej Patriot, to trafią one do nas najwcześniej w 2022 r.
– Znaczącego wzrostu potencjału bojowego nie ma. Potrzebujemy nowych systemów rażenia. Nie inwestujemy w nowe technologie, tylko wracamy do starego sprzętu, choćby do czołgów T–72 – stwierdza Skrzypczak i dodaje, że wojnę wygrają zaawansowane technologiczne systemy, a nie sprzęt wyciągany z muzeum.