Minister finansów przestrzega, że brexit fatalnie się skończy dla gospodarki Wielkiej Brytanii. Premier uspokaja, że wcale nie będzie aż tak źle. Porozumienia z UE jak nie było, tak nie ma
Szefowa brytyjskiego rządu przebywa obecnie na pięciodniowym tournée po Afryce, dokąd poleciała z jednym przesłaniem: do 2022 r. Wielka Brytania stanie się największym inwestorem na tym kontynencie spośród krajów grupy G7. To element strategii „globalnej Brytanii”, czyli wizji Zjednoczonego Królestwa po wyjściu z Unii Europejskiej jako liczącego się, światowego gracza, zaangażowanego w sprawy każdego kontynentu.
Szara, brexitowa rzeczywistość dopadła premier May nawet podczas tej strategicznej wizyty, która obejmie Republikę Południowej Afryki, Nigerię i Kenię. Otóż po wylądowaniu musiała ustosunkować się do słów własnego kanclerza skarbu, czyli ministra finansów. Philip Hammond przestrzegł bowiem w poniedziałek, że twardy brexit wywoła poważne konsekwencje dla budżetu, zwiększając potrzeby pożyczkowe kraju do 2033 r. o 80 mld funtów rocznie (przy dzisiejszym kursie to 376 mld zł – mniej więcej jedna trzecia całego długu publicznego Polski).
Premier wobec tych liczb – które były znane już wcześniej – zachowała kamienną twarz. – Od samego początku mówiłam, że brak jakiegokolwiek porozumienia z Unią Europejską będzie lepszy niż niedobre porozumienie […]. Wariant „no deal” to nie będzie bułka z masłem, ale to też nie będzie koniec świata – stwierdziła May.
Publiczne łagodzenie wypowiedzi własnego ministra to jedynie przedsmak tego, co po wakacjach może czekać brytyjską premier. Negocjacje z Brukselą wciąż nie są bliskie zakończenia i – wbrew optymizmowi Downing Street – dogadanie się w sprawie tymczasowego porozumienia między obydwoma brzegami kanału La Manche przed końcem października może być problematyczne.
Tym bardziej że premier ma przeciw sobie skrajne skrzydło Partii Konserwatywnej, które domaga się brexitu za wszelką cenę. Należący do ich obozu były już minister ds. opuszczenia Unii Europejskiej David Davis korzysta ze swobody wypowiedzi, jaką daje mu brak teczki rządowej, i atakuje rząd felietonami w prasie, w których zarzuca mu sianie brexitowego defetyzmu.
– Najwyższa pora zignorować handlarzy smutkiem z ministerstwa finansów i zacząć planować na okazję wielkich możliwości, jakie ten kraj potrafi wykorzystać, jeśli tylko naprawdę będzie chciał – napisał Davis.
Tyle że wariant „no deal” nie jest możliwy do zrealizowania. Mówi o tym obecny minister ds. opuszczenia Unii Europejskiej Dominic Raab, którego resort w ubiegłym tygodniu przygotował ponad 20 not ostrzegających – dokumentów wyliczających trudności, jakie w różnych dziedzinach życia mogą się pojawić z powodu braku porozumienia między UK a UE.
Nawet jeśli 29 marca 2019 r. Londynu z Brukselą nie będzie łączyło wszechstronne porozumienie, strony i tak będą musiały podpisać kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt pomniejszych dokumentów dotyczących wycinków wzajemnych relacji. Choćby po to, aby były możliwe przelewy między jednym a drugim brzegiem kanału La Manche, na czym zależy tak Londynowi, jak i Brukseli.
Jako że wakacje to czas, kiedy instytucje działają na zwolnionych obrotach, w kwestii brexitu niewiele się działo. Przed rozpoczęciem sezonu urlopowego Theresa May przetrwała trzęsienie ziemi w rządzie. Wtedy kilku ministrów (w tym Davis oraz szef dyplomacji Boris Johnson) rzuciło teczkami. Byli niezadowoleni z wizji pani premier na „życie po brexicie”, gdzie Wielka Brytania pozostaje w strefie wolnego obrotu towarami z Unią Europejską, chociaż zrywa kompletnie, jeśli idzie o sektor usług.
Ten wariant nie wszystkim się podoba w Partii Konserwatywnej i trudno powiedzieć, czy sceptycy nie dadzą o sobie znać podczas październikowego zjazdu.
Ale plan May nie podoba się także w Brukseli, gdzie wzbudził niechęć głównego negocjatora Michela Barniera, jak również kilku rządów (w tym Francji i Holandii). Nie jest więc pewne, czy zostanie zaakceptowany przez Radę Europejską. Co więcej, na drodze do porozumienia brexitowego mogą też stanąć parlamenty: europejski, który ma się wypowiedzieć w kwestii przyszłej umowy UE-UK, a także Izba Gmin, która ma głosować nad ostatecznym kształtem zaproponowanych przez gabinet May przepisów. Rozwód z UE nie jest więc bułką z masłem. Co gorsza, wyraźnie już widać, że brexit zaczyna wyglądać jak coś mocno niestrawnego. Dla wszystkich.