Chodzi o to, żeby w Sądzie Najwyższym nie było zbyt wielu ludzi ministra, powinni być tam też ludzie prezesa, przynajmniej ja tak to rozumiem”.
Chodzi o to, żeby w Sądzie Najwyższym nie było zbyt wielu ludzi ministra, powinni być tam też ludzie prezesa, przynajmniej ja tak to rozumiem”.
W taki sposób pewien znajomy z kręgów okołorządowych starał się wytłumaczyć mi logikę, jaka, według niego, kieruje kolejnymi nominacjami do Sądu Najwyższego. Przeszedłem nad tym zdaniem do porządku dziennego. Do omówienia i weryfikacji było wiele innych ważnych informacji. Kto idzie do jakiej spółki, czyim był człowiekiem, kto w radzie nadzorczej reprezentuje czyje interesy?
Kto komu blokuje projekt, czyj pomysł cieszy się poparciem przy Nowogrodzkiej, jakie zmiany w prawie mają szanse wejść w życie w tej kadencji, a jakie poczekają na 2019 r., jaka będzie taktyka negocjacji z Unią, u kogo kupimy uzbrojenie? I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Frakcje, frakcyjki, koterie i koledzy. Jednym słowem: Polska 2018.
Cynicy powiedzą, że to nic nowego, ale to nieprawda. Sam fakt, że dopuszczamy myśl, iż Sąd Najwyższy ma zostać polem wewnątrzpartyjnych wojenek, dowodzi tylko absurdalności, do której doszliśmy jako państwo. Czas zrobić krok wstecz i spojrzeć z dystansem na rzeczywistość, w której się znaleźliśmy.