W Stanach Zjednoczonych pieniądze są konieczne, ale nie wystarczają, aby wygrać wybory; ważna jest zdolność komunikowania się z elektoratem, a także przesłanie – uważa dyrektor think tanku Campaign Finance Institute (CFI), Michael J. Malbin.

Listopadowe wybory do Kongresu (midterm elections) już teraz wzbudzają w USA duże zainteresowanie. Wielu obserwatorów uważa, że w kontekście obecnej sytuacji politycznej mogą być przełomowe.

Na spotkaniu z dziennikarzami, które odbyło się w tym tygodniu w Foreign Press Center na nowojorskim Manhattanie, Malbin cytował przykłady zarówno z batalii o Biały Dom w 2016 roku, jak też z niedawnych demokratycznych prawyborów w Nowym Jorku do Izby Reprezentantów. Przekonywał, że same pieniądze nie wystarczą do zdobycia głosów.

Jak przypomniał szef CFI, obecny prezydent USA Donald Trump potrafił komunikować się skutecznie bez wykorzystania pieniędzy. Kluczem do sukcesu było to, że miał przesłanie, które w republikańskich prawyborach trafiało do jego elektoratu - uważa ekspert.

"Zastosował alternatywny, elektroniczny sposób komunikacji. Użył telewizji, ale nie musiał kupować czasu antenowego. Reporterzy (...) pozwalali mu decydować o treści codziennych informacji. Każdego dnia wszyscy kandydaci reagowali na to, co mówił on i nie przekazywali swoich wiadomości" – wyjaśniał Malbin, który jest profesorem nauk politycznych na University at Albany (uniwersytet stanu Nowy Jork), a wcześniej wykładał na Yale.

Przytaczając szacunkowe dane, ekspert ocenił, że w kampanii wyborczej Trump wykorzystał za darmo w mediach czas o wartości około 2 mld dolarów. Własnych pieniędzy wydał mniej niż większość konkurentów, których pokonał. Pobił nawet rekord swojego poprzednika Baracka Obamy w zbieraniu funduszy od drobnych darczyńców, przekazujących na kampanię wyborczą do 200 dolarów. Zdobył też poparcie większej liczby takich ludzi niż demokratyczni konkurenci - Hillary Clinton i jej rywal w prawyborach Bernie Sanders.

Dla potwierdzenia swej tezy o ograniczonej roli pieniędzy Malbin przypomniał o porażce Jeba Busha w prawyborach Republikanów w 2016 roku. Miał on o wiele więcej pieniędzy niż przeciwnicy, a jednak nie stał się kimś, kogo szukał republikański elektorat - zauważył Malbin.

Ekspert przypomniał też o nowojorskim finale demokratycznych prawyborów do Izby Reprezentantów sprzed kilkunastu dni. Wpływowego politycznego weterana Joe Crowleya, który zebrał ponad 3 mln dolarów na kampanię wyborczą, pokonała 28-letnia Alexandria Ocasio-Cortez z ubogiej nowojorskiej dzielnicy Bronx. W kampanii mająca latynoskie korzenie kandydatka dysponowała zaledwie 300 tys. dolarów.

Malbin uzasadniał jej zwycięstwo kilkoma aspektami: zdolnościami komunikowania się z elektoratem, mocnym przesłaniem oraz niską w zestawieniu z wyborami powszechnymi frekwencją w tym głosowaniu.

Wystarczające poparcie Ocasio-Cortez uzyskała dzięki bezpośredniemu dotarciu do mieszkańców bez wydawania dużych sum. Poza tym jej hasło "Jestem jedną z was" okazało się lepsze niż "Trzymajcie się mnie, być może zostanę spikerem" (Izby Reprezentantów) Crowleya, który traktował prawybory jako czystą formalność.

"Pieniądze to środek do celu. Ostatecznie liczy się komunikacja i zdeterminowanie. Jeśli jest niska frekwencja, można przekonać mniej ludzi. Jeśli masz inne sposoby komunikowania się, pieniądze nie są tak ważne" – ocenił Malbin.

Ekspert nie pomniejszał jednocześnie roli bogatych, którzy mogą sobie pozwolić na znacznie większe wsparcie. Zauważył, że gdy członkowie Senatu otrzymują więcej pieniędzy od pojedynczych ofiarodawców dających co najmniej 1000 dolarów, ustawodawcy z Izby Reprezentantów zwiększają napływ funduszy od grup interesu lub tzw. komitetów akcji politycznej (PAC).

Szef CFI wskazywał też na różnice między wyborami amerykańskimi i głosowaniem w innych krajach. Podkreślił, że jeśli np. w Wielkiej Brytanii parlamentarzysta przeciętnie wydaje na zwycięską kampanię wyborczą ok. 30 tys. funtów, kongresmen w USA, aby zdobyć miejsce w Izbie Reprezentantów, musi wyłożyć ok. 1,6 mln dolarów. Według danych Center for Responsive Politics przeciętny koszt kampanii do Senatu USA sięgał w ostatnich wyborach 19,4 mln dolarów.

Malbin przypominał jednocześnie o limitach kwot, które można przekazywać kandydatom w wyborach federalnych. Dla indywidualnych wyborców wynosi to po 2,7 tys. dolarów na prawybory, wybory powszechne i ewentualnie uzupełniające. Z kolei PAC ograniczane są do 5 tys. dolarów na każde z wymienionych głosowań.

Zdaniem eksperta co najmniej 60 proc. polityków ubiegających się o reelekcję wygrywa z przeciwnikami starającymi się o urzędy po raz pierwszy. Są jednak stany tak przywiązane do kandydatów jednej partii, że ich rywale praktycznie nie mają poważnych szans ani na zwycięstwo, ani też zgromadzenie wystarczających funduszy na kampanie wyborcze.