Do uruchomienia kolejnego, drugiego punktu art. 7 potrzeba wniosku 1/3 państw członkowskich lub – w punkcie pierwszym, bowiem mówimy o ryzyku naruszenia praworządności, w punkcie drugim o jej zagrożeniu. Rada może zdecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających z traktatów, przy czym ich katalog nie jest określony, za to jest zapis o możliwości zawieszenia prawa do głosowania. Tyle tylko, że by do tego doszło, w UE konieczna jest jednomyślność. A tej nie będzie, ponieważ w Unii zapadły właśnie decyzje o wszczęciu analogicznej procedury wobec Węgier, niewykluczone, że następna w kolejce będzie Rumunia, która od stycznia 2019 r. przejmie prezydencję.
Nasi rozmówcy w Brukseli twierdzą, że choć bezpośrednio nie odczujemy konsekwencji obecnej sytuacji, to pośrednio w nas to uderzy. Przede wszystkim będziemy jednak pamiętani jako pierwszy w historii kraj, wobec którego tę procedurę zastosowano. A polska administracja musi angażować spore moce dyplomatyczne w sprawie art. 7 zamiast negocjować w tym czasie korzystniejsze dla siebie prawo UE.
Komentarze EPL, największej frakcji w europarlamencie (przedstawicieli PO, czyli opozycji w Polsce)
Komisja Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych Parlamentu Europejskiego przegłosowała w poniedziałek wniosek o wszczęcie procedury z art. 7 wobec Węgier. Trwało to długo, ponieważ Parlament nie chciał być posądzany o próbę wywierania wpływu na wybory na Węgrzech, które odbyły się w kwietniu. Na sesji plenarnej głosowanie odbędzie się we wrześniu. Art. 7 nie precyzuje ram czasowych, więc trudno przewidzieć, ile cała procedura potrwa - podobnie, jak w przypadku Polski, która jest pierwszym krajem, wobec którego uruchomiono tę procedurę. Dlatego nie wiemy, jak długo będzie trwał pierwszy etap rozpoczęty wtorkowym wysłuchaniem w Radzie Unii Europejskiej, podczas którego zarówno Polska, Komisja Europejska, jak i pozostałe kraje członkowskie przedstawiły swoje spojrzenie na kwestię naruszania praworządności w naszym kraju. W ramach pierwszego etapu Polska może otrzymać rekomendacje Rady, co jeszcze wydłuży procedurę. Prezydencja może także dojść do wniosku, że nie ma już szans na porozumienie i należy stwierdzić ryzyko naruszenia unijnych wartości – w takiej sytuacji potrzebne jest poparcie 4/5 państw, a więc 22 krajów. Austriacy, którzy przejmują w lipcu prezydencję nie będą się spieszyć, więc kolejnych ruchów można się spodziewać we wrześniu. Zarówno na etapie pierwszym mówiącym o ryzyku, jak i drugim stwierdzającym niepraworządność zgodę musi wyrazić także Parlament Europejski. W drugim etapie do gry wkracza jednak Rada Europejska. Tu decyzja musi być podjęta jednomyślnie. Szefowie rządów muszą uznać, że mają do czynienia z "poważnym i stałym naruszeniem" wartości europejskich przez jedno z państw Unii. Tej jednomyślności zapewne nie będzie, skoro Węgry są w podobnej sytuacji. Dopiero po jednomyślnym głosowaniu wniosek wraca do Rady Unii Europejskiej. W przypadku tego głosowania obowiązuje większość kwalifikowana 72% państw mających 65% ludności UE (jeśli głosowanie odbywa się na wniosek 1/3 państw członkowskich) albo 55% państw, mających 65% ludności (jeśli głosowanie odbywa się na wniosek Komisji).Działania polskiego rządu prowadzą niestety do poważnego osłabiania naszej reputacji. Szkoda, że rząd nie zdecydował się na rzetelny dialog z Komisją Europejską na wcześniejszych etapach - tak, by nie stawiać jej pod ścianą, bo Komisja ma obowiązek, a nie prawo, stać na straży traktatów. Jeśli podjęto działania, to głównie pozorowane - jak np. w przypadku publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego z dopiskiem, że są one „rozstrzygnięciami wydanymi z naruszeniem prawa”. Szkoda, że obecny rząd nie ma wiedzy, jak funkcjonuje Unia, bo tracimy na tym wszyscy.
Znowu jesteśmy pionierem, a nie zawsze trzeba być pierwszym. Polska jest pierwszym krajem, na którym praktykowana jest procedura art. 7. Ona ma swój rytuał zapisany w regulaminie, na razie będzie bez konkluzji, ale oznacza polityczne piętnowanie Polski. A także Węgier, bo jedna z komisji Parlamentu Europejskiego przegłosowała rezolucję zalecającą uruchomienie art.7 wobec tego kraju.. A więc razem dwa bratanki w teście mechanizmu, który stworzono, by bronić europejskich wartości. To pewien eksperyment ustrojowy dla UE, która nigdy nie przewidywała, że kraj po spełnieniu warunków członkostwa zamiast doskonalić rządy prawa i demokracji będzie łamał praworządność. To nie było przewidziane w żadnym scenariuszu, to było poza granicą wyobraźni. Teraz UE do takiego stanu rzeczy musi się przygotować, znaleźć stosowne narzędzia, bo w kolejce poza Polską i Węgrami czeka Rumunia, w której źle się dzieje. Najgorzej, że to trzy kraje ze Wschodu, co tworzy pewną opinię wokół rozszerzenia UE. To długa procedura, która na końcu wymaga jednomyślności, co jest niemożliwe, bo tu Polska i Węgry będą się wspierać trafiając do unijnej oślej ławki. Ale tych przejawów nieufność wobec krajów Wschodu jest więcej. Mam na myśli pracowników delegowanych, transport międzynarodowy, ale przede wszystkim budżet Unii post-2020. Strata jest mierzalna w pieniądzu. Wiemy, jaka jest propozycja wyjściowa. Ja proponowałem 92,4 mld euro, a jest 64,4 mld euro. W Parlamencie Europejskim będziemy się starali niwelować tę stratę, ale trudno dziś mówić, co się uda. Czy możliwe jest weto budżetu? Tak, możliwe, ale nie ma sensu.. Zapowiedź weta jest wyznaniem słabości i impotencji koalicyjnej. Znaczy tyle, że ktoś, kto grozi wetem nie potrafi zbudować nie tylko koalicji, ale nawet mniejszości blokującej.
Dzisiejsze wysłuchanie jest częścią prowadzonej procedury przed postawieniem wniosku na Radę o stwierdzenie poważnego ryzyka naruszenia praworządności w Polsce. KE proponuje, by Rada wysłuchała stanowiska państwa, którego postępowanie dotyczy. Dlatego zaproszono rząd, by się odniósł do zarzutów, które są od dwóch lat stawiane. Nie zgadzam się z tym, że to wynik nieporozumienia, to w pełni świadoma taktyka maskowania rzeczywistego stanu rzeczy, czego przykładem była „biała księga”, którą wszyscy przyjęli tu w Brukseli z rozczarowaniem, to powtórzenie propagandy TVP przetłumaczone na angielski. Bruksela doskonale wie, co się dzieje w Polsce, a próba zatuszowania stanu rzeczy budzi tu irytację. Mamy do czynienia z poważną sprawą, argumenty są dobrze osadzone w materiale prawnym, a rząd udaje, że nic się nie dzieje. Rząd PiSu powtarza mantrę, że został wybrany demokratycznie i ma prawo do reform. Nikt im tego nie odbiera, tylko te ich zmiany nie są zgodne z polską Konstytucją i naruszeń jest już kilka. Poza tym te zmiany są niezgodne z europejskimi standardami praworządności i trójpodziału władzy. Nie chodzi o to, że rząd reformuje, tylko chodzi o podporządkowanie sądownictwa jednej partii. Jak to się może skończyć? Że część państw uzna, że wtorkowe wyjaśnienia złożone przez polski rząd są niewystarczające albo w ogóle nie zostały złożone. W Parlamencie Europejskim mieliśmy już sześć debat na ten temat i nigdy nie padły konkretne odpowiedzi dotyczące konkretnych zarzutów. Niektórzy mogą też uznać, że to nie były wyjaśnienia a raczej ataki rządu na KE i Komisarza Timmermansa. Brak wyjaśnień rozczarowuje. W Brukseli nie krytykuje się Polski, tylko działania obecnego rządu. Polityka rządu PiS owocuje już teraz brakiem życzliwości wobec Polski postrzeganej przecież jako kraj proeuropejski i zasłużony dla wolności Europy. To z kolei będzie wiązać się po pierwsze z mniejszą ilością pieniędzy. Ponadto będzie to oznaczać brak chęci uwzględniania polskich interesów nawet w sprawach tak kluczowych jak energetyka, pracownicy delegowani, sprawy środowiskowe lub wspólna polityka zagraniczna. Pomysł odgrażania się ewentualnym zawetowaniem całego przyszłego budżetu byłby strzałem w kolano, bo nawet po cięciach to Polska jest największym beneficjentem budżetu.