Próba ochrony majątku narodowego i wola wyprowadzenia Polski z szarych stref wpływów rosyjskich – to były dwie podstawowe przyczyny, które zadecydowały o tym, że mój rząd nie mógł być dalej tolerowany – mówi premier Jan Olszewski w 26. rocznicę odwołania jego gabinetu, do której doszło w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r.

PAP: Jakie znaczenie dla ówczesnej Polski miały wybory do Sejmu i Senatu 4 czerwca 1989 r.?

Jan Olszewski: Przyznam się szczerze, że wówczas wydawało mi się, iż to jest etap, który właściwie nie przyniesie żadnego przełomu ze względu na kontraktowy charakter tych wyborów i ordynacji wyborczej, która dla Solidarności zostawiała właściwie margines. Był to co prawda margines dosyć szeroki, ale prawdę powiedziawszy, w żadnym wypadku nie pozwalał na autentyczne partnerstwo.

Nie ukrywam, że byłem przeciwnikiem uczestnictwa w tych wyborach, sam nie poszedłem do głosowania. Wydawało mi się, że takie „afrykańskie” wybory w Polsce – w której, można powiedzieć, są najstarsze w Europie tradycje demokracji politycznej – były czymś, czego nie powinno się przeprowadzać.

Nie doceniłem jednak po prostu politycznego rozsądku i poczucia żywiołowej solidarności. Ludzie działali wtedy zupełnie spontanicznie – nie była w tej sprawie prowadzona żadna zorganizowana i w ogóle jakakolwiek agitacja czy akcja propagowania odpowiednich postaw. Wyborcy znaleźli lukę w ordynacji wyborczej, żeby jednoznacznie zademonstrować swoją rzeczywistą postawę.

PAP: Na czym polegała ta demonstracja?

Jan Olszewski: Była wtedy lista krajowa, na której znaleźli się najbardziej prominentni dygnitarze partii komunistycznej, którzy obawiali się, że w tych wyborach w okręgach zostaną skreśleni w pierwszej kolejności.

Cała ta lista, en bloc, została przez polskich wyborców zakwestionowana. Okazało się, że poza jednym przypadkiem nikt nie uzyskał minimum głosów. W związku z tym powstała sytuacja, dla której te wybory okazywały się nieważne. Natomiast wola społeczeństwa, które miało dosyć rządów komunistycznych i żądało zmiany, a właściwie przejęcia odpowiedzialności za sprawy publiczne przez solidarnościową opozycję, została wyrażona jednoznacznie.

Niestety później została ona całkowicie zignorowana w wyniku zakulisowych rozmów prowadzonych z ówczesnym kierownictwem Solidarności, a właściwie „strony solidarnościowej” – w gruncie rzeczy była to samozwańcza reprezentacja.

Zostało to wszystko zmanipulowane, bez żadnej podstawy prawnej przewidzianej w ordynacji powtórzono wybory na listę krajową, zresztą przy minimalnej frekwencji.

PAP: Druga tura wyborów odbyła się 18 czerwca, a do urn wyborczych udało się tylko 25 proc. uprawnionych do głosowania.

Jan Olszewski: W rezultacie tej umowy praktycznie wola społeczeństwa została wtedy w sposób demonstracyjny odrzucona.

Może będzie to bardzo przykre, co powiem, ale w 1989 r. przypomniało mi się powiedzenie Winstona Churchilla jeszcze z czasów II wojny światowej. W czasie wojny wywoływało u mnie ogromne oburzenie – byłem wówczas bardzo młodym człowiekiem. Niezwykle mnie to wzburzyło, kiedy on powiedział, że bardzo rzadko się zdarza w historii, by naród tak wspaniały jak Polacy miał jako przywódców ludzi tak nikczemnych.

Dzisiaj to porównanie słów Churchilla z tamtym momentem z 1989 r. można oceniać jako zupełnie niestosowne, ale po prostu mówię o tym, aby przekazać moje ówczesne wrażenie tego, co się stało. To oczywiste zlekceważenie głosu wyborców było grzechem założycielskim III Rzeczypospolitej. Później wypadki biegły tak, jak biegły.

PAP: Wspomniał pan premier o tym, że nie chciał uczestniczyć w wyborach 4 czerwca. Kiedy zmienił pan zdanie i postanowił jednak wejść do polityki?

Jan Olszewski: Nie wszedłem do polityki, tylko to ona wkroczyła już w bardzo wczesną fazę mojego życia. Jestem dzieckiem wojny, dorastałem w warunkach niemieckiej okupacji. Wtedy kształtowała się moja postawa wobec ważnych wydarzeń życia społecznego. Wiązało się to ze wstąpieniem do Szarych Szeregów w 1943 r. Uważałem to za nieprawdopodobny zaszczyt, aby przystąpić do tajnego harcerstwa i złożyć przyrzeczenie.

To decydowało o tym, że starałem się czynnie w każdej sytuacji przeciwstawiać temu, co uważałem za groźne dla mojego kraju. Najpierw w okresie powojennym, kiedy był to czas żywiołowej post-szaroszeregowej konspiracji. Później usiłowałem działać w kole młodzieżowym PSL. Następnie już w różnych formach i w różnych okresach, poczynając od okresu tzw. przedpaździernikowej odwilży, a później w samym polskim Październiku i już w następnych okresach.

Tak się składało, że bez przerwy brałem udział w różnych działaniach przeciwstawiających się ówczesnym komunistycznym władzom: od Klubu Krzywego Koła aż po solidarnościową opozycję lat 80.

Było zupełnie oczywiste, że w 1989 r. zwrócono się także do mnie z propozycjami, bym kandydował w wyborach do kontraktowego Sejmu. Wtedy odrzuciłem tę propozycję. Może to był błąd, ale tak wtedy oceniałem sytuację. Dzisiaj, powiem szczerze, nawet jestem dość zadowolony, bo później musiałbym wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się stało właśnie po wyborach 1989 r.

PAP: W grudniu 1991 r. został pan jednak premierem.

Jan Olszewski: Po 1989 r. zafundowano Polakom najpierw wybory samorządowe, potem wybory prezydenta, aż wreszcie, po przeszło dwóch latach, doszło do wolnych wyborów do najwyższego przedstawicielstwa narodowego, jakim jest parlament.

Warto to porównać z okresem kształtowania II Rzeczypospolitej, kiedy po 11 listopada 1918 r. przygotowanie wolnych wyborów do Sejmu zajęło zaledwie kilka tygodni.

Po 1989 r. okazało się, że trzeba było na taki akt wyborczy czekać dwa lata. Stworzono ordynację wyborczą, która doprowadziła do tego, że ten pierwszy po pół wieku wolny Sejm nie był zdolny do zapewnienia żadnej trwałej większości rządowej.

Kiedy po wyborach Jarosław Kaczyński zaproponował moją kandydaturę na premiera rządu Rzeczypospolitej, a Sejm ją zatwierdził mimo sprzeciwu Lecha Wałęsy, zdecydowałem się objąć tę funkcję, mimo że zdawałem sobie sprawę, z jak bardzo ogromnymi trudnościami będzie związana ta misja. Po prostu w tamtym momencie żadnej alternatywy personalnej nie było.

PAP: Wspomniał pan o trudnościach. Na czym one polegały?

Jan Olszewski: To by graniczyło z cudem, gdyby nam się udało, powiodło. Jak wiadomo, w polskiej historii cuda się jednak zdarzały – wystarczy przypomnieć losy I Rzeczypospolitej.

Zdecydowałem się podjąć tę misję, chociaż od samego początku miałem świadomość, że będą czynione bardzo zdecydowane starania z różnych stron, by doprowadzić do jak najszybszego obalenia tego rządu, do doprowadzenia do jego kompromitacji.

W ogóle można powiedzieć, że warunki, w jakich musiałem sam podjąć tę misję i podjąłem te działania, to były warunki katastrofy finansów publicznych, które były konsekwencją działań Leszka Balcerowicza.

Wydawało się, że kiedy te pierwsze trudności udało się przezwyciężyć, pomału zaczynała się stabilizować sytuacja rządu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że są ogromne siły, które są zdecydowane zrobić wszystko, by ten rząd obalić, ponieważ po prostu stoi im na przeszkodzie w zasadniczych sprawach.

PAP: Czym były te zasadnicze sprawy?

Jan Olszewski: Sprawą zasadniczą była kwestia przywłaszczenia przez różne czynniki, zarówno krajowe, jak i zagraniczne, majątku narodowego pozostałego po PRL.

Ten rząd od samego początku deklarował – co było jasne, bo ja to postawiłem jednoznacznie – że dalszej rabunkowej tzw. prywatyzacji nie będzie. Trzeba było doprowadzić do ustawowego uregulowania procesu rzeczywistego przekształcenia naszej gospodarki w gospodarkę rynkową w taki sposób, aby w procesie koniecznej transformacji ustrojowej interesy naszej gospodarki narodowej były należycie zabezpieczone.

Właściwie to był główny, nie do ominięcia, punkt sporu, którego w żaden sposób nie można było kompromisowo załatwić.

PAP: W nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. pana rząd, w wyniku kryzysu lustracyjnego, został obalony…

Jan Olszewski: Sprawa lustracji, która wynikła w czerwcu 1992 r., była rzeczywiście ważnym momentem, ale właściwie dosyć przypadkowym. Została po prostu wykorzystana przez układ polityczny powstały przy umowie okrągłego stołu.

Okazało się jeszcze, że w działaniach rządu do tej zasadniczej przyczyny, przez którą rząd był nie do tolerowania, czyli ochrony majątku narodowego, dołączyła druga – nasze bardzo zdecydowane działania wyprowadzenia Polski z szarych stref wpływów rosyjskich. W grudniu 1991 r. Związek Sowiecki się rozpadł. Od początku rozumieliśmy, że jest to wielka i niepowtarzalna szansa na wyprowadzenie Polski ze strefy rosyjskiej dominacji.

Poczyniliśmy bardzo zdecydowane kroki w kierunki włączenia Polski w obszar Paktu Północnoatlantyckiego, ponieważ uważaliśmy, że była to właściwie jedyna perspektywiczna gwarancja tego, że wyjdziemy z obszaru interesów imperium rosyjskiego, które w takiej czy innej formie niewątpliwie będzie się odradzać.

Te dwie podstawowe przyczyny zadecydowały, że ten rząd nie mógł być dalej tolerowany. Wykorzystano do tego niespodziewaną uchwałę lustracyjną Sejmu. W tej formie, w jakiej została zaproponowana, nie można było przeprowadzić lustracji, ale odmówić jej wykonania także nie mogliśmy, bo oznaczałoby to ostateczne zablokowanie procesu lustracyjnego, którego przeprowadzenie było konieczne. Resort ministra Antoniego Macierewicza przygotowywał projekt ustawy lustracyjnej, który planowaliśmy zgłosić do Sejmu najpóźniej wczesną jesienią 1992 r.

Dlatego minister Macierewicz przekazując Sejmowi listę domniemanych konfidentów służb bezpieczeństwa wśród posłów, senatorów i ministrów, wygłosił jednocześnie propozycję powołania przez Sejm organu w Sądzie Najwyższym, który rozpatrywałby odwołania tych osób, które uważałyby, że znalazły się na tej liście bezzasadnie.

To wszystko skończyło się tak, jak właśnie w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r.

PAP: Jakie skutki dla ówczesnej Polski przyniosło odwołanie pańskiego rządu?

Jan Olszewski: Przez dwadzieścia parę lat był realizowany założony wcześniej, moim zdaniem w podstawowych punktach przygotowany już w 1989 r., scenariusz tzw. transformacji ustrojowej, który był konsekwentnie narzucony stronie solidarnościowej, która mu się poddała w ciągu następnego ćwierćwiecza.

Mówię tutaj oczywiście o czynnikach oficjalnych, kierowniczych Solidarności. Przez ogromną większość członków tego związku i sympatyzującej z nim ogromnej części polskiego społeczeństwa zostało to po prostu odebrane jako odejście od podstawowych ideałów Solidarności. Konsekwencje tamtych wydarzeń odczuwamy do dziś.

Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)