O reelekcję będzie walczył m.in. Victor Orbán. Przekonamy się również, na ile trwały jest zwrot Europy w prawą stronę.
Maraton wyborczy 2018 zaczyna się już w styczniu w Czechach, gdzie 12 i 13 stycznia odbędą się wybory prezydenckie. O reelekcję będzie ubiegał się rządzący od 2013 r. Miloš Zeman – polityk niestroniący od kontrowersyjnych poglądów i posunięć obliczonych na zjednanie antyestablishmentowo nastawionego elektoratu. Dla przykładu, w maju Zeman ułaskawił Jiriego Kajinka, przestępcę skazanego na dożywocie za podwójne morderstwo, który cieszy się w Czechach popularnością (nakręcono o nim pełnometrażowy film, a także telewizyjny serial dokumentalny).
Zeman, pomimo popularności, najprawdopodobniej jednak nie zdoła pokonać konkurentów w pierwszej turze. Sondaże wskazują, że w drugiej będzie musiał się zmierzyć z Jiřím Drahošem, byłym przewodniczącym Czeskiej Akademii Nauk. Ten polityczny nowicjusz o umiarkowanych poglądach – kompletne przeciwieństwo Zemana – może jednak stanowić dla obecnej głowy państwa spory problem, słupki poparcia pokazują bowiem, że w starciu jeden na jeden obaj panowie idą łeb w łeb.
Większych niespodzianek nie należy za to spodziewać się po wyborach prezydenckich w Rosji. Z powodzeniem można założyć, że plebiscyt 18 marca wygra Władimir Putin, który pomimo gospodarczych kłopotów (coraz mniejszych zresztą) cieszy się dużym poparciem jako lider, który przypomniał światu w Syrii, że Rosja wciąż jest mocarstwem. Nawet jeśli Putin ma zagwarantowany wybór na kolejną kadencję, Kreml niczego nie chce pozostawić przypadkowi: w pierwszy dzień świąt centralna komisja wyborcza nie zezwoliła na kandydowanie Aleksiejowi Nawalnemu, opozycjoniście postrzeganemu jako jedyna, realna alternatywa dla Putina (chociaż bez szans na zwycięstwo).
Czwarta kadencja Putina zapowiada się ciekawie, bo prawdopodobnie przypadnie na nią czas przekazania władzy na Kremlu. Przez najbliższe cztery lata rozstrzygnie się więc, kto zastąpi prezydenta, a także jaką przyszłość polityczną widzi dla siebie obecna głowa państwa – mało kto wierzy bowiem, że przejdzie na emeryturę i zaszyje się w jakiejś daczy.
W kwietniu lub maju (termin jeszcze nie jest znany) o reelekcję będzie się ubiegał także premier Węgier Victor Orbán i – jeśli wierzyć sondażom – odniesie kolejne zwycięstwo. Orbánowi sprzyja dobra koniunktura gospodarcza; popularność zapewnia mu jednak przede wszystkim twarde stanowisko wobec migracji. To węgierski premier zaordynował budowę ogrodzenia na granicy z Serbią i Chorwacją w trakcie kryzysu migracyjnego (co było pierwszym krokiem do zamknięcia szlaku bałkańskiego) i od tej pory nie ustąpił ani o krok – w świątecznym liście do Węgrów pisał o konieczności ochrony chrześcijańskich fundamentów Europy.
To stanowisko pozwoliło kierowanemu przez Orbána Fideszowi odebrać wyborców skrajnej prawicy z partii Jobbik. Ugrupowanie to, które w ostatnich wyborach zdobyło 20 proc. głosów, teraz według sondaży może liczyć na 8 proc., zaś partia Orbána (w koalicji z Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową) w niektórych badaniach opinii publicznej cieszy się poparciem przekraczającym 50 proc. (w 2014 r. zdobyli 44,9 proc. głosów).
Przyszły rok odpowie także na pytanie, na ile zachodniej Europie realnie udało się odeprzeć falę populizmu. Pierwszym testem będą wybory we Włoszech, których termin nie jest jeszcze znany, ale które muszą się odbyć do 20 maja. Sondaże od dawna pokazują przewagę populistów z Ruchu 5 Gwiazd nad rządzącą obecnie centrolewicową Partią Demokratyczną. Jeśli się ona utrzyma, premierem może zostać 31-letni Luigi Di Maio, wybrany przez założyciela Ruchu, komika Beppe Grillo na lidera.
Di Maio nie będzie miał jednak prostego zadania, bo żadne ugrupowanie nie chce rządzić z Ruchem. Koalicję wykluczyła nawet skrajnie prawicowa Liga Północna, której przewodniczący liczy na koalicję z Forza Italia Silvio Berlusconiego. Dodatkowo do wyborów osłabiona idzie także centrolewica, po tym jak kilkoro prominentnych polityków przeszło do lewicowego ugrupowania Wolni i Równi (w tym popularny we Włoszech przewodniczący Senatu Pietro Grasso, były szef organów do walki z mafią w kraju). Wiele wskazuje więc, że nadchodzące wybory nie zakończą okresu tumultu politycznego we Włoszech, borykających się z wysokim bezrobociem, kiepskim wzrostem gospodarczym oraz rosnącym długiem publicznym.
Papierkiem lakmusowym dla nastrojów społecznych będą także wybory w Szwecji zaplanowane na 9 września. Cała Europa będzie się bacznie przyglądać poparciu dla skrajnie prawicowych Szwedzkich Demokratów, którzy jednak najlepsze sondażowe dni mają chyba za sobą. W tle zaś rozegra się walka o to, czy konserwatyści pod wodzą Ulfa Kristerssona odbiorą władzę socjaldemokratom obecnego premiera Stefana Löfvena dzięki zaostrzeniu stanowiska w kwestii migracji (poprzednik Kristerssona i premier w latach 2006–2014 Fredrik Reinfeldt wprowadził szwedzką wersję polityki otwartych drzwi, co zaowocowało rekordowym napływem uchodźców).
Ciekawie zapowiadają się także październikowe wybory parlamentarne w Brazylii, w których okaże się, kto zostanie nowym prezydentem (funkcje głowy państwa i szefa rządu są połączone). Plebiscyt odbędzie się w cieniu skandali. Były prezydent Dilma Rousseff w ub.r. została odwołana ze stanowiska. Jej następca Michel Temer usłyszał zarzuty łapówkarstwa. Była głowa państwa, wciąż niezwykle popularny Luiz Inácio Lula da Silva (rządził w latach 2003–2011) chciałby kandydować, ale ma na głowie wyrok w sprawie o korupcję (28 stycznia decyzję w tej sprawie ogłosi sąd apelacyjny, co przesądzi o tym, czy Lula może stanąć w wyborach, czy pójdzie do więzienia).
Oprócz powyższych na świecie odbędą się w przyszłym roku również inne, ważne plebiscyty. Do końca marca okaże się, czy Egiptem wciąż będzie rządził Abdel Fattah al-Sisi (w ostatnich wyborach uzyskał 96 proc. głosów, co wydaje się być co najmniej podejrzane). W maju Irakijczycy wybiorą parlament – co jest szczególnie ważne w kraju rozdartym etnicznymi konfliktami.