Nic tak nie jednoczy wyborców jak po pierwsze wspólny, sprecyzowany wróg, po drugie zaś strach przed nim. Od 2014 r. mamy do czynienia na Węgrzech z nieprzerwaną projekcją wroga, który – jeżeli dobrze się przyjrzeć – w ogóle nie istnieje. Co więcej, badania opinii publicznej pokazują, że rządzącym udało się ukierunkować strach społeczeństwa na kolejne postulaty programu politycznego koalicji Fidesz-KNDP, która niemalże na 100 proc. wygra przyszłoroczne wybory parlamentarne.
Z początkiem października Węgrzy, po raz drugi w tym roku, otrzymali do wypełnienia formularze w ramach „Narodowych konsultacji” przeprowadzanych przez rząd. Arkusze otrzymują imiennie wszyscy obywatele. Wiosną lejtmotywem kampanii było „powstrzymanie Brukseli”, w domyśle programu relokacji migrantów, a także biurokracji, której celem jest likwidacja silnych państw narodowych. Obecnie mobilizuje obywateli do wzięcia udziału w konsultacjach poprzez telefony z informacją o planie Sorosa. Do zakończenia tej edycji konsultacji pozostało kilka dni, muszą one spłynąć do 2 4 listopada. Otwartym jak zwykle pozostaje pytanie o frekwencję. Według danych z połowy listopada ankiety drogą tradycyjną bądź elektroniczną odesłało ponad milion osób. Jak wygląda to w porównaniu do poprzednich edycji?
Otóż w trwających do 3 1 maja br. konsultacjach wzięło udział, to znaczy wysłało wypełniony formularz, czy to drogą tradycyjną, czy elektroniczną, prawie 1, 7 mln. osób, co oznacza frekwencję o 60 proc. wyższą niż w 201 5 r . Prezentując te dane, rzecznik rządu nie mógł nie wspomnieć, że 1, 7 mln obywateli to o 400 tys. więcej niż głosowało na partie lewicowe, i o 700 tys. więcej aniżeli oddało głos na Jobbik w wyborach parlamentarnych w 201 4 r . Jak tłumaczył rzecznik, efektem narodowych konsultacji jest badanie opinii publicznej przeprowadzone na dużej, reprezentatywnej próbie.
Stosując terminologię węgierskiego rządu, obecne badanie opinii publicznej dotyczy tzw. planu Sorosa (towarzyszy mu hasło „nie pozostawimy bez słowa”), według którego do Europy miano by sprowadzać milion imigrantów, którym państwo ze swojego budżetu, a zatem kieszeni każdego Węgra, miałoby wypłacić 9 mln forintów (ok. 125 tys. zł). Przedstawiciele opozycyjnej partii Jobbik złożyli zawiadomienie na posterunku policji w Budapeszcie, by stróże prawa sprawdzili, czy faktycznie taki plan istnieje. Zgłoszenie zostało oparte na komunikatach rządu. Nawet jeżeli przyjmiemy, że konsultacje – tak postawione pytania i odpowiedzi – są przejawem absurdu, to doskonale wpisują się w nastroje społeczne.
Polityczny dyskurs na Węgrzech od trzech lat porusza się głównie w obszarze zagrożenia węgierskiej tożsamości, kultury, stylu życia, terroryzmu – wszystkiego, co związane jest z kryzysem migracyjnym. Rząd od 2015 r. co 6 miesięcy przedłuża „stan kryzysowy spowodowany masową migracją”, chociaż kryzys migracyjny na Węgrzech skończył się we wrześniu 2015 r. wraz z postawieniem płotu na granicy z Serbią i Chorwacją. Miesięczna liczba osób próbujących sforsować ogrodzenie według oficjalnych danych węgierskiej policji nie przekracza stu kilkudziesięciu osób. Niska frekwencja w referendum w październiku 2016 r., w całości poświęconemu kwotom migrantów, pokazała, że kryzys migracyjny to nie jest temat numer jeden.
Jednak sondaż instytutu opinii publicznej Medián pokazuje, jak bardzo stała retoryka przekłada się na nastroje społeczne. Ankietowani pytani o kolejne kwestie oceniali swój strach w skali od jednego do pięciu. Pierwszym punktem jest strach (bardzo duży bądź duży) przed migrantami, który przejawia 68 proc. Węgrów. Na drugim miejscu jest George Soros, którego obawia się 56 proc. respondentów. Kolejne – organizacje pozarządowe finansowane z zagranicy (NGO) – 37 proc. ankietowanych, Unia Europejska – 31 proc., Rosja – 27 proc., i Stany Zjednoczone – 21 proc. Co ciekawe, Brukseli obawia się więcej osób aniżeli Moskwy. Jednocześnie 77 proc. Węgrów popiera członkostwo w Unii Europejskiej. Nie będzie przesadą, jeśli wskażemy, że rząd zarządza strachem obywateli. Tak kwestia migrantów, jak i Sorosa są dla Fideszu priorytetowe, podobnie jak temat finansowanego z zagranicy trzeciego sektora.
Warto się zastanowić nad skutkami takiej polityki, które będą długoterminowe. Ostatnimi tygodniami głośno było o miejscowości Őcsény. Lokalny konflikt urósł do rangi ogólnokrajowego wydarzenia, które dla organizacji broniących praw człowieka stało się „materiałem dowodowym” traktowania uchodźców. I papierkiem lakmusowym skuteczności przekazu Budapesztu.
Właściciel małego pensjonatu w Őcsény zaprosił na parę dni kilkoro dzieci i kobiety z tej grupy uchodźców (łącznie ok. 30 osób), która uzyskała na Węgrzech oficjalny azyl, a zatem ich pobyt został zalegalizowany. Mieszkańcy na wieść o tej decyzji uszkodzili mu samochód. Sprawa stanęła na posiedzeniu rady miasta, na której doszło do otwartego sporu, w którym część mieszkańców podkreślała, że to „zwierzęta, a nie ludzie”, „terroryści”, a także „potencjalni gwałciciele naszych dzieci”. Na skutek sporu ustąpił burmistrz miasteczka, który zarządzał nim jedenaście l at. Pytany o te wydarzenia premier Viktor Orbán stwierdził, że „okłamywano Węgrów w kwestii migrantów tak bardzo, że dzisiaj nie wierzą oni w to, że przyjechałyby tylko dzieci”. Dodał także, że „bardzo dobrze, iż mieszkańcy wyrazili swoją opinię w sposób kategoryczny, głośny i wyraźny”.
Őcsény oddaje obecne nastroje społeczne, pokazuje, jak z jednej strony polityka Budapesztu pada na podatny grunt, a z drugiej zaś, jak ogromna odpowiedzialność ciąży na rządzących. I jak trudne do odwrócenia mogą być potencjalne skutki takich działań. Codzienny, powtarzany do znużenia przekaz dotyczący ciągłego stanu zagrożenia ze strony migrantów (w mediach publicznych mowa jest o tym w każdym z serwisów informacyjnych), opłacanych przez Sorosa organizacji społecznych uderzających w suwerenność rządu, który dba o bezpieczeństwo obywateli – powoduje wzrost politycznego radykalizmu i ksenofobii. Towarzyszy temu podkreślanie, że Węgrzy są nierozumiani i osamotnieni. Trzeba powiedzieć, że Węgrzy na przestrzeni wieków nigdy nie byli homogenicznym narodem. Od zawsze mieszały się tu różne kultury. Dość powiedzieć, że trzynaście ujętych w prawie narodowości stanowi prawie jedną piątą narodu.
Unijny system relokacji migrantów przestał obowiązywać w końcu września. Najpewniej nie pojawi się kolejny mechanizm tzw. kwot. Głównym celem prowadzonej polityki jest w największej mierze maksymalizacja wyniku wyborczego. Z węgierskiej perspektywy zaproponowane przez Viktora Orbána rozwiązania powstrzymania kryzysu migracyjnego przyniosły skutek, co więcej były, chociaż nie „wprost”, wdrażane także w innych państwach (odgradzanie Macedonii od Grecji czy Austrii od Słowenii). Radykalizm polityczny w społeczeństwie od lat nie był tak silny jak obecnie, a podgrzewa go jeszcze rywalizacja pomiędzy Fideszem a opozycyjnym Jobbikiem, od zawsze uważanym za partię „skrajnie prawicową”. Tymczasem Fidesz odebrał ugrupowaniu Gábora Vony dużą część elektoratu, także dzięki trwającemu od trzech lat marszowi do „prawej ściany”. Nie mam wątpliwości, że w perspektywie kilku miesięcy, które nastąpią po wyborach parlamentarnych na wiosnę 2018 r., nastąpi delikatna odwilż. Pytanie tylko, na ile uda się powstrzymać radykalizm, który przed laty skierowany do mniejszości romskiej zebrał także krwawe żniwo.
Strach przed migrantami deklaruje 68 proc. Węgrów. Sorosa boi się 56 proc. a Unii Europejskiej 31 proc.