Demonstracyjną wizytę Witolda Waszczykowskiego we Lwowie i listę Ukraińców objętych zakazem wjazdu do Polski można by uznać za formę – jak mówił w TVP prezes Jarosław Kaczyński – podciągania taborów. Próbę grania kartą antyukraińską dla wzmocnienia własnej pozycji i tym samym zwiększenia szans na przetrwanie rekonstrukcji rządu. Ta teza wydawała się prawdziwa do momentu, w którym – w nieco bardziej delikatnym, ale co do zasady podobnym tonie – o stosunkach polsko-ukraińskich zaczął wypowiadać się prezydent Andrzej Duda, który rekonstrukcji obawiać się nie musi.
Najpierw pojawiły się wątpliwości co do tego, czy głowa państwa uda się z zaplanowaną wizytą do Charkowa. Później były słowa o ludziach, którzy „nie budują relacji pomiędzy naszymi krajami”, ale je burzą i „w wielkiej polityce, która ma międzynarodowe znaczenie, nie powinni mieć od strony ukraińskiej miejsca”. Wydaje się, że Kijów w ostatnich miesiącach rzeczywiście dał powody, by zadać pytanie o treść stosunków polsko-ukraińskich.
Abstrahując od sympatii czy antypatii do ministra Waszczykowskiego, warto pamiętać, że to nie on jest prekursorem tworzenia tajnych list osób objętych zakazem przekraczania granicy. Pierwszy na takim spisie był flirtujący z narodowcami i wspierający ich antyukraińskie akcje prezydent Przemyśla. Robert Choma dowiedział się o tym w Szeginiach, gdy nie udało mu się przekroczyć granicy w drodze do Lwowa. Decyzję w jego sprawie wydała w grudniu 2016 r. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, czyli centralny organ państwa, który nie mógł działać bez wiedzy i zgody najwyższych władz. Pamiętając przypadek Chomy, śmieszne wydają się niedawne żale szefa ukraińskiego IPN Wołodymyra Wjatrowycza, który przekonywał, że Polska – nie ujawniając nazwisk z listy – upodabnia się do Rosji (jak podaliśmy w DGP ma być na niej właśnie nazwisko Wjatrowycza).
Pozostało
77%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama