Przyznanie władzom w Barcelonie pełnej niezależności fiskalnej, takiej jaką ma Kraj Basków, byłoby kosztowne dla budżetu centralnego – straciłby 10–15 mld euro rocznie – ale może to być jedyne rozwiązanie.
Zawieszenie przez hiszpański rząd autonomii Katalonii oraz rozpisanie nowych wyborów w regionie to tylko rozwiązanie tymczasowe. Zwłaszcza że, jak wskazują sondaże, partie proniepodległościowe utrzymają silną pozycję. Aby zapobiec secesji, władze w Madrycie muszą zaoferować Katalończykom istotne ustępstwa.
O tym, że Madryt na razie wygrywa starcie, mówi sondaż opublikowany wczoraj w barcelońskim dzienniku „La Vanguardia”. Tylko 15 proc. ankietowanych uważa, że efektem tego konfliktu będzie niepodległe państwo. Jednak z innego badania wynika, że za takim rozwiązaniem jest ponad 48 proc. Katalończyków – to najwyższy odsetek od grudnia 2014 r. Trudno sobie zatem wyobrazić, by w dłuższej perspektywie zaakceptowali oni przywrócenie stanu sprzed referendum.
Wobec narastającej niechęci między Barceloną a Madrytem liczba kompromisowych rozwiązań maleje, ale wciąż one istnieją. To mogłaby być reforma ustrojowa kraju i przekształcenie Hiszpanii w federację regionów na wzór niemiecki czy szwajcarski. Po 1978 r. Hiszpania już stopniowo się przekształciła w federację, ale nie ma to odzwierciedlenia w konstytucji, a czasem kompetencje władz regionalnych i centralnych nie są precyzyjnie zdefiniowane. Uporządkowanie tej sytuacji poprzez znowelizowanie konstytucji mogłoby być rozwiązaniem, które zadowoli mniej zatwardziałych zwolenników niepodległości Katalonii. Są jednak dwie przeszkody. Tak rządząca Partia Ludowa, jak i wspierające mniejszościowy gabinet ugrupowanie Ciudadanos były dotąd przeciwne takiej reformie. A nawet jeśli wszystkie główne partie zgodzą się na nią, nowelizacja konstytucji czy napisanie nowej, zajmie kilka lat, a tyle Katalończycy nie będą czekać.
Łatwiejsze do wprowadzenia byłoby zwiększenie autonomii Katalonii. Chodzi o przywrócenie kilkunastu zapisów ze znowelizowanego statutu autonomicznego, które w 2010 r. unieważnił hiszpański sąd konstytucyjny (w tym symboliczny zapis określający Katalończyków jako naród, a nie narodowość), a także o niezależność fiskalną, jaką cieszy się Kraj Basków. Ten niegdyś najbardziej niepokorny z hiszpańskich regionów zawarł z rządem centralnym umowę, na mocy której niemal całość podatków pozostaje na miejscu. Według prognoz władze Kraju Basków zbiorą w tym roku z podatków 13 mld euro, z czego do Madrytu przekażą 800 mln na pokrycie swojej części kosztów wspólnych, typu obrona narodowa. W efekcie za oderwaniem się od Hiszpanii opowiada się dziś mniej niż 30 proc. mieszkańców Kraju Basków. W Katalonii wzrost poparcia dla niepodległości rozpoczął się właśnie od sporu o finanse – jej mieszkańcy od dawna skarżyli się, że przekazują do budżetu centralnego więcej niż z niego dostają, co zwłaszcza w czasie kryzysu stało się istotnym tematem. Gdyby Katalonia dostała taką samą niezależność fiskalną jak Kraj Basków, większość mieszkańców i członków rozwiązanego parlamentu byłaby skłonna poprzeć pozostanie w Hiszpanii. Ale że Katalonia jest większa, taki przywilej byłby kosztowniejszy dla budżetu centralnego – straciłby on 10–15 mld euro rocznie. Z powodu tego uszczerbku oraz protestów biedniejszych regionów, premier Mariano Rajoy dotąd wykluczał taką możliwość. Ale i tak jest to tańsza opcja niż secesja Katalonii, więc być może nie będzie miał wyjścia.
Wiele zależy od wyniku wyborów z 21 grudnia. Jak pokazują trzy sondaże przeprowadzone już po zawieszeniu autonomii, największą frakcją będzie Republikańska Lewica Katalonii (ERC), która do tej pory wchodziła w skład niepodległościowej koalicji Junts pel Si (Razem na Tak). Ale tworzące ją partie, które do dziś mają zdecydować, czy wystartują razem czy osobno, nie będą mieć większości w parlamencie – zapewne nawet ze wsparciem, tak jak to miało miejsce dotychczas, skrajnie lewicowej Partii Ruchu Ludowego (CUP), choć nie wiadomo, czy ta ostatnia weźmie udział w wyborach. Ale trzy partie przeciwne niepodległości – Ciudadanos, oraz katalońskie gałęzie socjalistycznej PSOE i Partii Ludowej – też nie uzyskają większości w parlamencie. Wygląda, że ktokolwiek by nie wygrał, nie będzie miał silnego mandatu do tego, by samodzielnie decydować o przyszłości regionu.