Dla całego Zachodu dzień 31 października 1517 r., gdy Marcin Luter ogłosił swoje 95 tez, stanowił początek wielkiej rewolucji. Choć mija właśnie okrągłe pół tysiąca lat, jej skutki są wciąż odczuwalne. Przemiana, która przeorała chrześcijańską Europę, przynosząc z jednej strony wojny religijne, z drugiej wielkie ożywienie intelektualne i cywilizacyjne, rychło dotarła nad Wisłę. Po czym jeszcze szybciej zaczęła się dostosowywać do lokalnych zwyczajów, zamieniając się w trudną do ogarnięcia dla ludzi Zachodu egzotykę.
Magazyn 27.10. / DGP
Król jest przeciw, a nawet za
Legat papieski Zachariasz Ferreri Guadalfieri przybył do Torunia z misją skłonienia króla Zygmunta Starego do zgody z wielkim mistrzem Zakonu Krzyżackiego Albrechtem Hohenzollernem. Jednak polski władca ani myślał kończyć wojny bez ostatecznego pokonania wciąż najniebezpieczniejszego dla Rzeczpospolitej wroga, nawet jeśli pokoju domagał się sam papież Leon X. Za to w mniej istotnej sprawie mógł pójść Rzymowi na rękę. Za namową legata monarcha wydał 24 lipca 1520 r. edykt toruński zabraniający sprowadzania oraz kolportowania w Prusach Królewskich pism Marcina Lutra. Każdemu, kto się na to poważył, zaczęły grozić konfiskata dóbr oraz banicja. Mimo to pisma augustianina, który wypowiedział posłuszeństwo Ojcu Świętemu, rozchodziły się masowo wśród ludności niemieckiej osiadłej na ziemiach polskich. Czego zwalczaniem Zygmunt Stary nie za bardzo miał ochotę się zajmować. W odwrotności do Zachariasza Ferreriego, który w kwietniu 1521 r. znów zawitał do Torunia w towarzystwie biskupa chełmińskiego Jana Konopackiego i biskupa kamienieckiego Wawrzyńca Międzyleskiego. Hierarchowie postanowili spalić książki Lutra przed bazyliką katedralną Świętych Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty.
Mieszczanie nie podeszli do tej demonstracji ze zrozumieniem. „Toruńczycy rozpędzili księży kamieniami i legat musiał uciekać” – odnotował ksiądz Paweł Fabisz. Poczynania legata nie wzbudziły również sympatii na Wawelu. Królewski sekretarz Andrzej Krzycki opublikował satyrę sugerującą, iż Ferreri bierze łapówki, a – co gorsza – gustuje w młodych chłopcach. Na tym się nie skończyło, bo ów zaufany doradca Zygmunta Starego, który był jednocześnie biskupem przemyskim, postanowił włączyć się w intelektualny spór toczony przez Erazma z Rotterdamu z Marcinem Lutrem. Napisana po łacinie przez Andrzeja Krzyckiego satyra pt. „Encomia Luteri” („Pochwała Lutra”) zrobiła furorę w Europie. Wprawdzie polski biskup ośmieszał niemieckiego mnicha, lecz jednocześnie dowodził, iż ten wysunął wiele słusznych postulatów. Czym kolejny raz zaszokował Rzym.
Na dokładkę Zygmunt Stary wspólnie z Krzyckim opracowali plan podporządkowania Polsce Zakonu Krzyżackiego w taki sposób, by Watykanowi pozostały jedynie bezsilne protesty. Polski król wsparł pomysł przejścia Albrechta Hohenzollerna na luteranizm i jednoczesnej sekularyzacji zakonu. Co więcej, zapewnił opiekę niedawnemu wrogowi, przyjmując w kwietniu 1525 r. na krakowskim rynku hołd lenny. Niedługo potem papież Klemens VII ogłosił „Pochwałę Lutra” i inne dzieła Krzyckiego prohibitami, nakazując spalenie wszystkich egzemplarzy. Ich czytelnikom groziła klątwa, a drukarzom zakaz wykonywania zawodu. W Rzeczpospolitej papieskie nakazy po prostu zignorowano. Co więcej, jak tylko nadaktywny papież zmarł, Zygmunt Stary zażądał od Rzymu, by arcybiskupstwo gnieźnieńskie i urząd prymasa Polski przejął jego ulubiony Andrzej Krzycki. Co nastąpiło w 1535 r. Papież Paweł III wolał bowiem nie ryzykować otwartego konfliktu z Jagiellonami, skoro ci mogli pokusić się, wzorem Henryk VIII Tudora, o utworzenie Kościoła narodowego.
Tygiel religii
W XVI-wiecznej Europie żaden kraj nie mógł się równać pod względem zróżnicowania etniczno-religijnego z Rzeczpospolitą. Przybyszów z zewnątrz zaskakiwało, że tak podzielone wewnętrznie państwo potrafiło zachowywać całkiem mocną spoistość. Przecież niemal każda z zamieszkujących go nacji posiadała własną religię. Polacy i Litwini byli katolikami, Rusini wyznawali prawosławie, Żydzi – judaizm, Tatarzy – islam, a Ormianie pozostawali wierni starożytnemu monofizytyzmowi. Wyjątek stanowili Niemcy, którzy polonizowali się dość szybko za sprawą swego katolicyzmu. Pojawienie się luteranizmu dało im w końcu szansę umocnienia odrębności narodowej, z czego skwapliwie zaczęli korzystać. Za sprawą ich liczebnej dominacji w miastach na północnych i zachodnich rubieżach Rzeczpospolitej, protestantyzm szerzył się tam w ekspresowym tempie.
Początkowo przynosiło to wiele wstrząsów. W Gdańsku luterańscy mieszczanie w 1525 r. zbuntowali się przeciw władzy burmistrza Ferbera i kanclerza wielkiego koronnego Krzysztofa Szydłowieckiego. Oskarżając obu o defraudowanie sum z kasy miejskiej. Spór szybko przerodził się w konflikt religijny, bo luteranie przejęli siłą rządy. Po czym uparli się, by zablokować odprawianie w Gdańsku katolickich mszy, oraz znieśli wszelkie posty. Zygmunt Stary interweniował osobiście, nakazując wojsku pacyfikację rebelii. Czternastu przywódców buntu ścięto. Jednak po tym pokazie siły nie kontynuowano prześladowań. Nawet gdy reformacyjna fala zaczynała nabierać siły.
Dopóki nauki Lutra przyciągały jedynie Niemców, protestantyzm pozostawał w Rzeczpospolitej zjawiskiem marginalnym. Ale wkrótce pojawił się inny reformator – urodzony w Genewie Jan Kalwin. Wobec niemieckiego mieszczaństwa szlachta czuła dystans połączony z niepodważalnym przekonaniem o swej wyższości. Kalwinizm nie niósł ze sobą takich skojarzeń, zwłaszcza gdy okazywał się wyjątkowo pożądanym narzędziem politycznym. Na Litwie i Rusi wielkie rody, na czele z całą gałęzią potężnych Radziwiłłów, zobaczyły w kalwinizmie szansę podkreślenia swej odrębności narodowej. Jako jeden z pierwszych skorzystał z niej, wywodzący się z Rusi, hetman polny Mikołaj Sieniawski. Co nie wpłynęło na jego karierę, a król Zygmunt August uczynił go nawet hetmanem wielkim koronnym.
Z kolei w Koronie protestantyzm zlał się z ruchem egzekucyjnym. Średniozamożna szlachta, niezadowolona ze stanu państwa, parła do głębokich reform. Domagała się ograniczenia wpływów możnowładców, hierarchów kościelnych, a także przestrzegania przez króla obowiązującego prawa i podporządkowania się woli Sejmu. Skoro obóz władzy tworzył katolicki monarcha, otoczony w Senacie przez seniorów wielkich rodów oraz spokrewnionych z nimi biskupów (zostawali nimi zazwyczaj młodsi synowie z największych rodów), to dla szlachty oczywistością stało się wybieranie na posłów protestantów. Z racji swego wyznania gwarantowali, iż nie ulegną woli króla, wspartego przez Senat, lecz konsekwentnie będą żądać egzekucji praw oraz poszanowania wolności całego stanu szlacheckiego.
Reformatorska reformacja
Za rządów ostatnich Jagiellonów Rzeczpospolita zmieniła się w paradoks niepojęty dla reszty Europy. Wszędzie tam, gdzie dotarła reformacja, wybuchały krwawe konflikty. Jeśli wygrywali katolicy, to wyrzynali protestantów. Kiedy zwyciężali wrogowie papiestwa, dobierali się do skóry katolikom.
W Polsce katolicka w swej masie szlachta wybierała na swych liderów protestantów. Powierzając im misję zreformowania państwa, tak by służyło ogółowi. „Posłowie i przywódcy protestanccy tak dalece wtapiali się w XVI wieku w ogólne tło opozycji szlacheckiej, że kiedy ówczesna propaganda polskiej kontrreformacji chciała wykazać, iż reformacja prowadzi do zaburzeń w państwie, przytaczała dalekie przykłady francuskie, niderlandzkie i niemieckie” – opisuje prof. Janusz Tazbir monografii „Reformacja w Polsce”. Niewątpliwie wielkie znaczenie miał fakt, że od wieków przyzwyczajano się do koegzystowania w ramach jednego królestwa z nacjami wyznającymi inne religie. Poza tym to, co proponowali Luter czy Kalwin, prawie nikogo nie szokowało. W końcu na Kresach Rzeczpospolitej spora część ludności pozostawała prawosławna. Katolicy regularnie stykali się z duchownymi mającymi żony i dzieci, przyjmowaniem komunii pod dwiema postaciami oraz nieuznawaniem zwierzchności Rzymu.
Również dla Zygmunta Starego oraz jego syna Zygmunta Augusta zachodzące zmiany okazywały się całkiem wygodne. Strach przed tym, że Polska pójdzie w ślady Anglii, skłaniał Stolicę Apostolską do ustępstw wobec Jagiellonów. Przekazano im prawo nominowania biskupów i dysponowania beneficjami kościelnymi, de facto podporządkowując miejscowy kler monarsze. Tymczasem tempo zmian stale przyśpieszało. Królewski sekretarz Andrzej Frycz Modrzewski w 1551 r. wydał w Bazylei traktat polityczny, znany dziś pod tytułem „O poprawie Rzeczypospolitej”. Najbardziej dostało się w nim klerowi. „Tacy są bowiem najczęściej wszyscy duchowni, że zaniedbawszy naukę, nie przestają dobijać się o wyższe urzędy kapłańskie, a niesłychanie rzadko zdarza się taki, który by patrzył swego miejsca wedle zasługi” – zauważał Modrzewski. Postulował zatem, aby to wierni decydowali, kto zostanie biskupem. Najpierw obywatele nominowaliby swoich elektorów, ci zaś oceniali kandydatów na biskupów wysuniętych przez Kościół. Eliminując osoby o wątpliwej moralności czy miernych zdolnościach. Już to wystarczyło, aby papież Juliusz III uznał autora za heretyka i posłał do Polski swego nuncjusza Alojzego Lippomano z zażądaniem głowy Modrzewskiego. Zygmunt August nuncjusza przyjął uprzejmie, po czym swojemu sekretarzowi wystawił list żelazny, gwarantujący nietykalność. Tak ucinając sprawę. Jedyne, co mógł Rzym, to przełknąć zniewagę i wciągnąć „O poprawie Rzeczypospolitej” na indeks ksiąg zakazanych. Czym zapewniono dziełu rozgłos nie tylko w protestanckiej części Europy.
W imię swobód obywatelskich
„W Anglii, Szwecji czy niektórych księstwach niemieckich przyjęcie reformacji przypomniało poniekąd chrzest Litwy: za przykładem monarchy i dworu musiała iść reszta ludności. W Polsce warstwa panująca miała pod tym względem całkowitą wolność wyboru” – opisuje prof. Tazbir. Jeśli dobrze zapowiadający się poeta Mikołaj Rej z Nagłowic, podczas służby na dworze hetmana Sieniawskiego, postanowił porzucić katolicyzm za przykładem swego pryncypała, nikt nie śmiał się do tego wtrącać. Co więcej, Rej był gorącym zwolennikiem ruchu egzekucyjnego, zaś hetman zaciętym jego przeciwnikiem. Przynależność do stanu szlacheckiego dawała gwarancję swobody poglądów, również religijnych. Korzystający z tej wolności pisarz, tłumacz Biblii na język polski Jerzy Szoman podczas studiów w Wittenberdze przeszedł z katolicyzmu na luteranizm. Po czym doktrynerstwo niemieckich teologów przestało mu odpowiadać, więc został kalwinem. Przez dłuższy czas jako pastor kierował całym zborem, lecz i ten nurt protestantyzmu wydał mu się nazbyt niedoskonały. W 1591 r. Szoman umierał, będąc arianinem, acz niezmiennie rozczarowany swym wyznaniem. W testamencie zalecił zatem synom szukanie doskonalszej wiary, w nadziei, że takowa w końcu się pojawi.
Uznawanie własnej wolności za wartość nadrzędną sprawiało, że szlachta coraz też gorzej znosiła średniowieczne przywileje, jakie zachował Kościół katolicki. Najbardziej bolała ją konieczność płacenia dziesięcin oraz egzekwowanie przez starostów wyroków sądów kościelnych. To skłaniało przywódców ruchu egzekucyjnego, by domagać się stworzenia Kościoła narodowego. Jak winien funkcjonować, nakreślił w swym dziele Andrzej Frycz Modrzewski, a poparł prymas Jakub Uchański. Kolejne Sejmy domagały się więc od Zygmunta Augusta zwołania soboru narodowego, który wytyczyłby kierunek reform.
Król wahał się. Z jednej strony mógł zostać głową Kościoła, tak powiększając swój zakres władzy. Z drugiej strony de facto już nią był, a sojusz z papieżem posiadał wiele zalet, gdy prowadziło się politykę mocarstwową i dynastyczną. Wreszcie w 1554 r. monarcha zwrócił się do Rzymu o zgodę na zwołanie soboru narodowego. Przy czym uzasadnił to koniecznością zatrzymania pochodu reformacji w Polsce. Papież Juliusz III nie dał się nabrać. On i kolejni biskupi Rzymu słali do Krakowa legatów z zadaniem odwiedzenia Zygmunta Augusta od reformacyjnych idei. Okazywało się to tym łatwiejsze, że ostatni z Jagiellonów nie lubił zmian i zazwyczaj w polityce po dwóch krokach do przodu robił jeden w tył. Poza tym bardzo pragnął unieważnienia przez papieża małżeństwa zawartego z Katarzyną Habsburżanką. Królewskie życzenie od ręki spełnił papieski nuncjusz Giovanni Francesco Commendone. To jemu ostatecznie w 1564 r. udało się przekonać ostatniego z Jagiellonów, aby wbrew postulatom Sejmu odstąpił od tworzenia Kościoła narodowego. Acz Rzym musiał przełknąć rezygnację ze ściągania w Rzeczpospolitej od szlachty dziesięcin oraz fakt, iż administracja królewska zaprzestała egzekwować wobec niej wyroki sądów kościelnych. Wielkie plany zmian, jak to zwykle w Polsce, kończyły się zgniłym kompromisem.
Słabości letniej wiary
Podczas studiów w Padwie Jan Zamoyski doszedł w wniosku, że skoro ojciec i stryj w młodości przyjęli wyznanie kalwińskie, to on z kolei dokona konwersji na katolicyzm. Najzdolniejszy z polskich polityków swoich czasów, porzucając w 1563 r. protestantyzm, trafnie wyczuł nowe prądy zmian. Paradoksalnie brak prześladowań oraz bardzo letnia temperatura sporów teologicznych przyniosły stopniowy uwiąd reformacji w szlacheckiej Rzeczpospolitej. Uwolnionej od obowiązku płacenia dziesięciny szlachcie nie chciało się łożyć zbyt wiele na zbór luterański czy kalwiński. Te więc biedowały, nie dysponując środkami na prowadzenie akcji misyjnych, tracąc szansę pozyskiwania nowych wiernych. Co gorsza, kaznodzieje i ministrowie w zborach często wywodzili się z mieszczaństwa, a nawet chłopstwa. To całkowicie podważało ich autorytet. Nawet niezbyt zamożny szlachcic traktował swych przewodników duchowych z góry, czując swą nieskończoną wyższość. Na tym tle wyjątek stanowili Bracia Polscy, nazywani zazwyczaj arianami. Tworzący wspólnotę religijną, która stanowiła radykalny odłam kalwinizmu i odłączyła się od polskiego Kościoła ewangelicko-reformowanego. Z racji swego zaangażowania ideowego nie skąpili arianie wydatków na zbory, drukarnie, a przede wszystkim szkoły. Przyciągając do siebie najwybitniejszych polskich intelektualistów, takich jak: Andrzej Frycz Modrzewski, teolog Faust Socyn czy jeden z kluczowych przywódców ruchu egzekucyjnego, wielokrotny marszałek Sejmu Mikołaj Siennicki. To na ariańskich gimnazjach wzorował się kanclerz Jan Zamoyski, zakładając swą Akademię Zamojską w fundowanym przez siebie mieście. Notabene, wedle pierwotnych założeń kanclerza, Zamość mieli zamieszkiwać jedynie katolicy. Dopiero deficyt mieszczan sprawił, iż były protestant poszedł na ustępstwa, lecz w pierwszej kolejności wyjątek uczynił dla Ormian, następnie Żydów i Greków. Zostawiając dawnych braci w wierze na szarym końcu.
Droga na margines
„Zawsze tu jesteśmy przygotowani na to, że wzajemnie będziemy sobie podrzynać gardła. Nosimy więc sztylety, kolczugi, często i pancerzyki pod płaszczem” – opisywał swój pobyt na królewski dworze w Paryżu protestancki książę Henryk z Nawarry. Na jego ślub z Małgorzatą de Valois, siostrą francuskiego monarchy Karola IX, zjechali do stolicy hugenoci z całej Francji. Zaraz po weselu wyrżnięto ich w noc św. Bartłomieja. Tak latem 1572 r. zaczynała się nad Sekwaną czwarta już wojna religijna. Gdy, jak Europa długa i szeroka, protestanci i katolicy z wielkim zaangażowaniem podrzynali sobie gardła, w nieodległej Polsce katoliccy królowie nadal mieli pełne zaufanie do swych innowierczych poddanych. Acz po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów w styczniu 1573 r. sejm konwokacyjny uchwalił akt konfederacji warszawskiej gwarantującej „szlachcie, mieszczanom królewskim i innym ludziom wolnym” pełną swobodę wyznania pod opieką państwa. Czym Rzeczpospolita zyskała sobie w katolickiej części Europy miano „azylu heretyków”.
Ci zaś potrafili dowieść słuszności takiego ich traktowania. Krzysztof Radziwiłł zwany „Piorunem” stał się za rządów Stefana Batorego powszechnie czczonym bohaterem. Podczas wojny z Iwanem Groźnym dowodzona przez „Pioruna” jazda spustoszyła olbrzymie obszary Rosji. Przeprawiając się nawet za Wołgę. Ta wyprawa wzbudziła popłoch cara i zmusiła do ostatecznego uznania żądań Rzeczpospolitej. Król Batory Radziwiłła uczynił wojewodą wileńskim, a kolejny monarcha Zygmunt III Waza mianował hetmanem wielkim litewskim. Jak trafny był to wybór, okazało się na początku szwedzkiej inwazji na polskie Inflanty w 1601 r. Wówczas to pod Kokenhausen 3 tys. jazdy dowodzonej przez hetmana rozgromiło dwukrotnie liczniejsze wojska najeźdźców.
Jednak ani rozpalający wyobraźnię mas wodzowie, ani też sukcesy na niwie edukacyjno-naukowej, takie jak założona przez braci polskich w 1602 r. Akademia Rakowska, nie mogły odwrócić ogólnego trendu. Choć na terenie Rzeczpospolitej pod koniec XVI w. egzystowało około tysiąca protestanckich zborów, to katolicyzm pozostał religią dominującą. Stopniowo też odzyskiwał swoje wpływy na fali kontrreformacji. Za sprawą zakonu jezuitów i nowego pokolenia duchownych, którzy jak Piotr Skarga potrafili zdobyć sobie wielki autorytet u wiernych. Po ich stronie stał też, znany ze swej z bigoterii, Zygmunt III Waza. Jego polityka pomijania przy rozdawnictwie dóbr i urzędów innowierców okazała się z czasem bardzo skuteczna. Ten rodzaj dyskryminacji bolał co ambitniejszych magnatów. A skoro ich przywiązanie do rodzaju wyznania nie było zbyt mocne, sukcesywnie topniały zastępy innowierców wśród przedstawicieli najbardziej wpływowych rodów.
Obywatele innego sortu
Słabnąca opieka ze strony magnatów i presja działaczy kontrreformacji zaczęły przynosić efekty w wieku XVII. Dzięki zainwestowaniu przez Kościół w rozwój ówczesnych środków masowego przekazu, takich jak: muzyka, teatr, malarstwo oraz przede wszystkim sieci szkół, katolicy zepchnęli protestantów do głębokiej defensywy. O tym, że wierni dużo mocniej angażowali się emocjonalnie w życie wspólnot, najlepiej świadczyły pierwsze tumulty oraz podpalenia zborów. Protestanckie świątynie spłonęły m.in. w Poznaniu, Krakowie, Wilnie. Również posłami na Sejm przestano wybierać różnowierców. W efekcie wszystkie nurty reformacji zaczęły wzbudzać wrogość z racji narastającej obcości. Najbardziej na cenzurowanym znaleźli się bracia polscy za sprawą swego pacyfizmu i chęci zniesienia pańszczyzny w imię równości wszystkich ludzi. W 1638 r. zlikwidowana została Akademia Rakowska, co stanowiło tylko przedsmak fatalnych czasów, które przyniosła próba podboju Rzeczpospolitej przez protestanckich Szwedów.
„Wielu różnowierców polskich z arianami na czele, podobnie zresztą jak większość szlachty katolickiej, znalazło się w obozie Karola Gustawa. Dodatkowym motywem skłaniającym dysydentów do tego kroku była nadzieja, iż nowy władca zagwarantuje ich coraz bardziej tępione swobody wyznaniowe” – opisuje prof. Tazbir. Szwedzki „potop” od momentu obrony Jasnej Góry nabrał charakteru konfliktu religijnego. „W tej wojnie, której duchowieństwo starało się nadać charakter generalnej rozprawy z rodzimymi i obcymi heretykami, niszczono ich zbory i mordowano ministrów. Zupełnej zagładzie lub ruinie uległo wówczas wiele ośrodków protestanckich” – dodaje. Po raz pierwszy Sejm w 1658 r. sięgnął po odpowiedzialność zbiorową, uchwalając, iż wszyscy arianie mają trzy lata, aby przejść na katolicyzm lub zostaną wygnani. Ultimatum dotyczyło nawet najwybitniejszego polskiego poety czasów baroku Wacława Potockiego. Acz nikt nie odmawiał mu zasług w walkach z wojskami Karola Gustawa i księcia Siedmiogrodu Jerzego Rakoczego. Potocki wybrał katolicyzm i pozostanie w ojczyźnie. Większość braci polskich wolała emigrację do Holandii. Po raz pierwszy w swej historii Rzeczpospolita wygnała ze swego terytorium jakąś grupę religijną. Na szczęście także po raz ostatni.
Polak katolik
Po wyjątkowo krwawej wojnie trzydziestoletniej traktat westfalski podpisany w 1648 r. m.in. przez Francję, Szwecję, Habsburgów i księstwa niemieckie sankcjonował zasadę „cuius regio eius religio” (czyj kraj, tego religia). Ustanowioną ją sto lat wcześniej w pokoju augsburskim, jaki cesarz Karol V zawał z książętami niemieckimi. Dzielenie się strefami wpływów wedle wyznania władców otwierało drogę do pacyfikacji teologicznych sporów. Zachód obierał powoli kurs na religijną tolerancję, choć było do niej jeszcze bardzo daleko.
Tymczasem w spustoszonej „potopem”, a potem wojną północą Rzeczpospolitej trwała zapaść ekonomiczna i edukacyjna. Towarzyszył temu zupełny upadek władzy centralnej. Ten stan rzeczy sprzyjał fanatyzmowi. Sto lat wyrzynania innowierców we Francji nie zrobiło takiego wrażenia na Starym Kontynencie, jak jeden tumult religijny w Toruniu, który wydarzył się podczas procesji ku czci Matki Boskiej 16 lipca 1724 r. Za sprawą działań króla Augusta II Mocnego sąd asesorski skazał wówczas prezydenta Torunia Johanna Gottfrieda Rösnera i jedenastu innych luteranów na śmierć, a 40 uczestników zdarzeń na długoletnie więzienie. Przeciwko drakońskiemu wyrokowi oficjalne noty protestacyjne złożyły rządy: Wielkiej Brytanii, Prus i Danii. Zaś Rosja zaczęła systematycznie prezentować Polskę jako najbardziej nietolerancyjny i zacofany kraj Europy.
Faktycznie od wspaniałych czasów ostatnich Jagiellonów Rzeczpospolita zmieniała się nie do poznania. Wielki regres w sferze religijnej tolerancji pogłębiał fakt, że mocarstwami prącymi do rozbiorów Polski były: prawosławna Rosja oraz protestanckie Prusy. Stopniowo więc nieodłączną częścią polskiej świadomości narodowej stawał się katolicyzm. Co zostało niezwykle mocno utrwalone w czasach zaborów. Przy czym najlepszym dowodem, że mogło być odwrotnie, są losy Śląska Cieszyńskiego, anektowanego w pierwszej kolejności przez katolicką Austrię. Tam miejscowa ludność, która kultywowała polskie tradycje, jednocześnie ściśle powiązała je ze swym protestantyzmem. Od reguły Polak katolik cały czas pojawiały się też wyjątki. Osłabione wspólnoty protestanckie mimo wszystko przetrwały na ziemiach polskich. Zasilali je znów osadnicy z innych krajów, o dziwo szybko się asymilując.
Syn szwedzkich emigrantów osiadłych w Toruniu Samuel Bogumił Linde do śmierci lepiej posługiwał się językiem niemieckim. Nie przeszkodziło mu to w stworzeniu pierwszego w dziejach wielkiego „Słownika języka polskiego”. Podobnie potomek przybyszów z Francji i Niemiec Oskar Kolberg stał się ojcem polskiej etnografii. Wywodząca się z rodu niemieckich ewangelików rodzina Wedlów osłodziła życie kilku pokoleniom warszawiaków. Będący tego samego wyznania stary generał Józef Sowiński został symbolem powstania listopadowego, broniąc okopów Woli. Pod koniec XIX w. w polskim społeczeństwie kwestia, czy ktoś był katolikiem, czy protestantem, stawała się sprawą drugorzędną.
Zupełnie inaczej rzecz się miała z prawosławiem, agresywnie wspieranym przez władze na terenie zaboru rosyjskiego. To zacieranie się podziałów zaowocowało wysypem sławnych konwertytów, którym zamarzyło się małżeństwo z rozwódką. Co w Koście katolickim było wyjątkowo źle widziane. Szlaki przetarł Józef Piłsudski, zakochany w Marii Juszkiewicz. Chcąc zawrzeć małżeństwo, najpierw ona wstąpiła do Kościoła ewangelicko-reformowanego, by legalnie rozwiązać poprzednie. Potem „Ziuk”, jako osoba stanu wolnego, musiał przenieść się do dużo bardziej konserwatywnego Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Dzięki takim manewrom oboje świeżo upieczonych protestantów mogło złożyć sobie małżeńską przysięgę w lipcu 1899 r. we wsi Paproć Duża pod Łomżą. Jednak obserwacja, że w powszechnej świadomości prawdziwy Polak to katolik, sprawiła, iż pod koniec lutego 1916 r. Piłsudski postanowił wrócić na łono Kościoła. Zgadzając się ze starą konstatacją Henryka z Nawarry, który chcąc zostać królem Francji, zauważył, iż „Paryż wart jest mszy”. Obrzęd i spisanie koniecznego aktu poprowadził ksiądz pijar Henryk Ciepichałł, w obecności ppłk. Kazimierza Sosnkowskiego i por. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. W odrodzonej Rzeczpospolitej sanacyjna elita chętnie szła w ślady swego wodza, uznając, iż nowa żona warta jest wyjazdu do Wilna. Tu z radością przyjmował ich do swego grona najbardziej postępowy Kościół ewangelicko-reformowany. „Wilno było magnesem dla par rozwodzących się. Było dla Polski w miniaturze tym, czym Reno w Newadzie dla Stanów Zjednoczonych” – wspominał pisarz Michał K. Pawlikowski. Tak swoje szczęście znaleźli tak m.in. prezydent Warszawy Stefan Starzyński oraz płk Józef Beck. Choć gdy owdowiały Ignacy Mościcki zakochał się w żonie swego adiutanta Marii Nagórnej, papież Pius XI wolał w ekspresowym tempie unieważnić małżeństwo wybranki niż ryzykować, że nawet prezydent II RP zostanie na starość ewangelikiem. Dziś takie problemy stały się już zupełną egzotyką. Natomiast gdy szefem rządu był prof. Jerzy Buzek czy status bohatera narodowego zdobywał Adam Małysz, z dumą podkreślano, iż są oni żywymi dowodami wielowiekowej polskiej tolerancji wobec innowierców.
Za rządów ostatnich Jagiellonów Rzeczpospolita zmieniła się w paradoks niepojęty dla reszty Europy. Wszędzie tam, gdzie dotarła reformacja, wybuchały konflikty. Jeśli wygrywali katolicy, to wyrzynali protestantów. Kiedy zwyciężali wrogowie papiestwa, dobierali się do skóry katolikom. W Polsce katolicka w swej masie szlachta wybierała na swych liderów protestantów