Chociaż rozmowy koalicyjne za Odrą rozpoczną się dopiero w przyszłą środę, giełda nazwisk rozwija się w najlepsze.
Najważniejsza zmiana w składzie nowego, niemieckiego rządu zajdzie na stanowisku ministra finansów. Odchodzi piastujący je od 2009 r. Wolfgang Schaeuble, który 24 października obejmie przewodnictwo w nowym Bundestagu. Dopóki nie zakończą się negocjacje koalicyjne, w gmachu przy berlińskiej Wilhelmstraße zastąpi go jako „pełniący obowiązki” Peter Altmaier, najbliższy doradca kanclerz Niemiec, szef jej gabinetu i człowiek do specjalnych poruczeń (koordynował m.in. działania podczas kryzysu migracyjnego, dublując zadania MSW).
Zerowe doświadczenie
Tekę ministra finansów najprawdopodobniej obejmą liberałowie. Nie jest jednak pewne, komu konkretnie przypadnie. Na giełdzie nazwisk pojawiają się przewodniczący FDP Christian Lindner, numer dwa w partii Wolfgang Kubicki oraz należący do FDP wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Alexander Graf Lambsdorff. Tych wszystkich polityków łączy jedno: zerowe doświadczenie rządowe, co dawałoby szansę innym osobom związanym z FDP – jak chociażby Carl-Ludwig Thiele, członek zarządu Bundesbanku, czy Werner Hoyer, szef Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Zresztą Lindner rozważa pozostanie w Bundestagu w roli przewodniczącego klubu (i partii).
Problem polega na tym, że za kadencji Schaeublego resort finansów został de facto ministerstwem ds. europejskich. Stało się tak za sprawą kryzysu zadłużeniowego w Europie i konieczności uchwalania kolejnych pakietów ratunkowych dla krajów południa strefy euro. Schaeuble państwom w tarapatach zalecał terapię oszczędnościową, ale zdaniem liberałów minister nie był w tym zbyt konsekwentny. Lindner zresztą wytknął to odchodzącemu szefowi resortu w niedawnym wywiadzie, mówiąc, że Schaeuble powinien był postawić się kanclerz Merkel, kiedy ta zgodziła się na trzeci pakiet ratunkowy dla Grecji w 2015 r.
To oczywiście dyktuje politykę liberałów na szczeblu europejskim, gdzie sprzeciwiają się wszystkim pomysłom, które mogłyby zwiększyć obciążenie dla niemieckiego podatnika, w tym osobnemu budżetowi dla strefy euro (i związanemu z tym stanowiskiem europejskiego ministra finansów). Liberałowie reagują też alergicznie na hasło „euroobligacji”, czyli wspólnych dla strefy euro papierów dłużnych. Prawdopodobnie będą też domagali się w przyszłej perspektywie budżetowej przesunięcia części środków z funduszy spójności na inne cele.
Dyplomacja dla Zielonych
Prawo wskazania jednego, ważnego resortu zyskają także Zieloni. Przyjmuje się, że ugrupowanie będzie chciało objąć ministerstwo spraw zagranicznych jak w czasach koalicji z SPD z lat 1998–2005. W ślad doskonale wspominanego na stanowisku szefa dyplomacji Joschki Fischera mógłby pójść obecny współprzewodniczący partii Cem Özdemir, co miałoby ten dodatkowy walor, że ważną tekę otrzymałby syn tureckich gastarbeiterów.
To niekoniecznie musi być dobra wiadomość dla Polski. Zieloni w polityce zagranicznej często zajmują bowiem pryncypialne stanowiska, a Warszawa ostatnio grzeszy w dwóch ważnych dla partii kwestiach: stosunku do imigrantów i do Europy. O ile więc kanclerz dotychczas w sprawie Polski starała się przyjmować stonowaną pozycję, o tyle może uznać, że w nowym rządzie przyda się jej głośny krytyk wschodniego sąsiada.
Ważniejszego resortu dla siebie będą się domagali także politycy bawarskiej CSU, która obecnie dzierży w Berlinie trzy resorty: żywności i rolnictwa, transportu i infrastruktury cyfrowej oraz współpracy gospodarczej i rozwoju. Bawarczycy mają podobno apetyt na sprawy wewnętrzne lub obronę, a kandydatem do tych tek miałby być obecny minister spraw wewnętrznych Bawarii Joachim Herrmann (to oczywiście oznacza, że ze stanowiskiem pożegnaliby się Thomas de Maiziere lub Ursula von der Leyen).
Na razie jednak zarówno liberałowie, jak i Zieloni wyrazili niezadowolenie z porozumienia, z jakim do stołu negocjacji koalicyjnych zasiądą politycy CDU i CSU. Chodzi o ograniczenie legalnej migracji do 200 tys. osób rocznie.