Dążący do niepodległości region stanowi 16 proc. hiszpańskiej populacji, ale odpowiada za jedną czwartą eksportu, 22 proc. ruchu turystycznego i dostarcza jedną czwartą piłkarzy do reprezentacji.
Im bliżej zaplanowanego przez władze Katalonii na najbliższą niedzielę referendum na temat niepodległości regionu, tym relacje między nimi a rządem centralnym w Madrycie robią się bardziej napięte. W miniony weekend hiszpańskie władze nakazały, by katalońskie oddziały policyjne Mossos d’Esquadra czasowo przeszły pod zwierzchnictwo centralnego dowództwa, co według Madrytu ma usprawnić koordynację. Jednak minister spraw wewnętrznych w autonomicznym rządzie Katalonii odrzucił to żądanie. Napięcie potęguje fakt, że ok. 3–4 tys. policjantów z innych części Hiszpanii przybyło w ostatnim czasie do Katalonii lub jest w drodze, a według hiszpańskich mediów rząd Mariano Rajoya uważa odwołanie się do art. 155 konstytucji za nieuniknione. Ten nigdy jeszcze nieużyty zapis mówi, że jeśli którykolwiek z 17 regionów „nie wypełnia obowiązków, które nakłada na niego konstytucja lub inne prawa, bądź w inny sposób działa na szkodę ogólnego interesu Hiszpanii, rząd (centralny) może podjąć niezbędne działania do tego, by wypełniał te obowiązki, bądź aby zapewnić ochronę wspomnianego ogólnego interesu”, co daje bardzo szeroki wachlarz możliwości.
Determinacja rządu centralnego w Madrycie, by nie dopuścić do oderwania się Katalonii, nie dziwi, bo secesja tego regionu byłaby dla Hiszpanii bolesną stratą (a na dodatek zapewne na tym by się nie skończyło, bo w kilku innych też są silne tendencje odśrodkowe). Katalonia jest szóstym co do wielkości regionem Hiszpanii i ma powierzchnię 32,1 tys. km kw., czyli jest trochę większa od Belgii i nieco mniejsza od Mołdawii. Ewentualne oderwanie się Katalonii oznaczałoby dla Hiszpanii utratę 6,3 proc. terytorium, ale aż 16,1 proc. ludności. Region zamieszkuje 7,5 mln osób, co oznacza, że jako niepodległe państwo byłoby 16. pod względem liczby ludności członkiem Unii Europejskiej (pod warunkiem że zostałoby do niej przyjęte), zaś populacja Hiszpanii spadłaby do poziomu Polski (co łączyłoby się też z mniejszą siłą głosu w Radzie Europejskiej i ograniczeniem liczby eurodeputowanych).
Brak Katalonii byłby jeszcze dotkliwszy z punktu widzenia hiszpańskiej gospodarki. Według urzędu statystycznego INE kataloński PKB wyniósł w 2015 r. 204,6 mld euro, czyli był najwyższy ze wszystkich 17 regionów. To dawałoby regionowi 14. miejsce w UE, przed m.in. Portugalią, Grecją czy Czechami. Pod względem PKB na mieszkańca Katalonia zajmuje czwarte miejsce w Hiszpanii – wyżej są Madryt, Kraj Basków i Nawarra – ale i tak 27 663 euro jest wyższe o 18 proc. niż hiszpańska średnia i dawałoby jej 12. miejsce w Unii. Obszar jest też hiszpańskim liderem, jeśli chodzi o liczbę zarejestrowanych firm – jest ich tam prawie 609 tys., co stanowi 18,5 proc. wszystkich w Hiszpanii, zajmuje trzecie miejsce – po Balearach i Madrycie – pod względem odsetka ludności czynnej zawodowo. Jeśli chodzi o bezrobocie, to Katalonia zajmuje miejsce w środku stawki (w siedmiu regionach jest niższe), ale jego stopa, wynosząca w drugim kwartale tego roku 13,2 proc., jest wyraźnie poniżej średniej krajowej.
Katalonia odpowiada za około jedną czwartą hiszpańskiego eksportu – co oznacza, że w zeszłym roku sprzedała towary i usługi za 65 mld euro (prawie dwie trzecie z nich trafiło do państw UE), choć zarazem ma wyraźny deficyt w bilansie handlowym (13 mld euro). Warto też zwrócić uwagę, że firmy z Barcelony i okolicy więcej eksportują za granicę niż do pozostałej części Hiszpanii (tam trafia nieco ponad 40 proc. eksportu), co dobrze świadczy o konkurencyjności i innowacyjności katalońskiej gospodarki. Dalej – secesja Katalonii oznaczałaby dla Hiszpanii poważny uszczerbek w dochodach z turystyki. W zeszłym roku region odwiedziło 18 mln zagranicznych turystów, co stanowiło 22,2 proc. wszystkich cudzoziemców przyjeżdżających do Hiszpanii. Zostawili oni w Katalonii 17,3 mld euro, co stanowi 22 proc. hiszpańskich przychodów z turystyki. Zarówno pod względem liczby turystów, jak i przychodów z turystyki Katalonia zajmuje pierwsze miejsce wśród wszystkich hiszpańskich regionów. Dodatkowo Barcelona jest szóstym najchętniej odwiedzanym miastem w Europie.
Ewentualna secesja oznacza też dla Hiszpanii zmniejszenie wpływów podatkowych. To, że Katalończycy więcej wpłacają do budżetu centralnego, niż z niego dostają, od lat jest podnoszone jako jeden z głównych argumentów na rzecz niepodległości (lub przynajmniej zreformowania ustroju państwa). Według władz w Barcelonie co roku Katalonia dopłaca do hiszpańskiego budżetu ok. 15 mld euro (czyli prawie 7,5 proc. swojego PKB), choć Madryt twierdzi, że jest to znacznie mniej. Z drugiej strony oderwanie mogłoby oznaczać dla Madrytu pozbycie się części długów. Hiszpański dług publiczny wynosi obecnie 1,13 bln euro (99 proc. PKB), z czego nieco ponad jedna czwarta to zadłużenie regionów. I pod tym względem Katalonia jest niechlubnym liderem, bo odpowiada ona za 27 proc. całego zadłużenia regionów. Ale w przypadku secesji Madryt z całą pewnością domagałby się, by Katalonia przejęła także część długu władz centralnych. To, w jaki sposób wyliczyć kataloński udział w długu publicznym – czy stosownie do liczby ludności, czy do PKB – byłoby jednym z poważniejszych punktów spornych w przypadku rozmów rozwodowych (z punktu widzenia Madrytu to rozważania czysto hipotetyczne, bo rząd Mariano Rajoya w ogóle nie dopuszcza takiego scenariusza jak oderwanie się Katalonii).
Wreszcie Hiszpania doznałaby sporego uszczerbku sportowego, zwłaszcza w piłce nożnej. W hiszpańskiej ekstraklasie piłkarskiej grają obecnie trzy kluby z Katalonii (FC Barcelona, Espanyol i Girona), które prawdopodobnie musiałyby ją opuścić. Tymczasem FC Barcelona ma na koncie 24 mistrzostwa kraju (prawie 28 proc. wszystkich) i pięć z 17 hiszpańskich triumfów w europejskim Pucharze/Lidze Mistrzów. Z kolei w 23-osobowym składzie reprezentacji Hiszpanii na zeszłoroczne mistrzostwa Europy było sześciu piłkarzy urodzonych w Katalonii.