Ponad połowa spośród 428 osób, które będą kandydować w czerwcowych wyborach parlamentarnych z listy ruchu prezydenta elekta Emmanuela Macrona to polityczni nowicjusze - poinformował w czwartek sekretarz generalny tego ugrupowaniaj Richard Ferrand.

52 proc. kandydatów ruchu La Republique en Marche (LRM, Republika w marszu) wywodzi się z ruchów obywatelskich i nigdy nie było deputowanymi czy radnymi.

W czwartek po południu, na bardzo spóźnionej konferencji prasowej Ferrand przedstawił listę 428 kandydatów, którzy bronić będą barw ugrupowania w czerwcowych wyborach parlamentarnych.

Zgodnie z zapowiedziami połowa kandydatów to kobiety. 2 proc. osób, które znalazły się na tej liście to bezrobotni, 4 proc. - emeryci, a 1 proc. - studenci.

Miejsc w Zgromadzeniu Narodowym (niższej izbie parlamentu) jest 577; Ferrand poinformował, że rozpatrywane są jeszcze kandydatury stu osób, które mogą wystartować z listy LRM. Zapewne niektóre okręgi wyborcze nie zostaną obsadzone.

Tak będzie w podparyskim departamencie Essone; z tego okręgu kandydował były premier w rządzie prezydenta Francois Hollande'a Manuel Valls, który postanowił teraz dołączyć do ruchu Macrona, ale na razie nie został przyjęty.

Ferrand tłumaczył, że partia postanowiła nie przedstawiać do wyborów nikogo, kto był deputowanym przez co najmniej trzy kadencje i nie zgłosi kandydatury Vallsa, nie wystawi też jednak przeciw niemu kontrkandydata. Podkreślił, że były premier "zasługuje na szacunek".

Podobnie może być z politykami centroprawicowej partii Republikanie (LR), którzy dołączenie „większości prezydenckiej” w parlamencie uzależniają od tego, kto zostanie mianowany na premiera.

Republikanie chcą, by szefem nowego gabinetu został ktoś z ich obozu. Nazwisko nowego premiera ma być ujawnione w poniedziałek.

Tylko 24 kandydatów LRM było wcześniej deputowanymi. Wszyscy, tak jak Ferrand, byli socjalistami.

Kandydatury „licznych deputowanych socjalistycznych" odrzucono podczas przygotowywania listy LRM - powiedział Ferrand.

Uwagę obserwatorów zwrócił Gaspard Gantzer, doradca do spraw komunikacji ustępującego prezydenta, który jest kolegą Macrona ze studiów.

W czwartek, na łamach „Le Monde” Jean-Baptiste de Montvalon przypomniał, że próby przekazania polityki przedstawicielom ruchów obywatelskich, czyli politycznym nieprofesjonalistom, jak dotąd nie dawały we Francji dobrych rezultatów.

W roku 1988 profesor onkologii Leon Schwartzenberg, mianowany ministrem zdrowia przez prezydenta Francois Mitteranda, został usunięty ze stanowiska po ośmiu dniach.

Dłużej w swych fotelach utrzymali się „niepolityczni” ministrowie prezydenta Jacquesa Chiraca, ale wszyscy odeszli przy pierwszym przetasowaniu rządowym.

Komentator „Le Monde” cytuje byłego centroprawicowego premiera Jean-Pierre’a Raffarina, który kooptowanie do rządu osób spoza świata polityki uważa za „niezbędne, ale trudne do urzeczywistnienia małżeństwo”.

„Prezydent elekt Macron obiecał, że dużą część stanowisk rządowych obsadzi przedstawicielami +społeczeństwa obywatelskiego+” - pisze de Montvalon i dodaje: „Nowy ślub na widoku, a ile pogrzebów?” (PAP)