Niemiecki minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel wyraził w środę poparcie dla szefa rządu Serbii Aleksandara Vuczicia, przeciwko któremu organizowane są w serbskich miastach wielkie protesty od czasu, gdy zwyciężył w wyborach prezydenckich.

"Drogę, którą chce iść ten kraj (Serbia), uważamy za dobrą" - powiedział Gabriel podczas wizyty w Belgradzie. Serbię nazwał "ostoją stabilności" na całych Bałkanach Zachodnich.

Demonstracje przeciwko Vucziciowi uznał za całkiem normalny wyraz swobody wyrażania opinii w warunkach demokracji. "Także w moim kraju rządy są czasem konfrontowane z wielkimi demonstracjami" - powiedział Gabriel.

Szef niemieckiej dyplomacji przyznał, że nie może podać daty, kiedy Serbia będzie przyjęta do UE. Podkreślił, że Belgrad powinien kontynuować reformy i rozwijać lepsze stosunki z Kosowem. "To są podstawowe warunki przystąpienia do UE" - zaznaczył.

Vuczić podkreślił po spotkaniu z Gabrielem, że strategicznym celem Serbii pozostaje członkostwo w Unii Europejskiej, ale że Belgrad chce też utrzymać tradycyjnie dobre stosunki z Rosją, Chinami i innymi krajami.

Konserwatywny premier Vuczić wygrał 2 kwietnia w pierwszej turze powszechne wybory prezydenckie, zdobywając 55,02 proc. głosów.

Mimo wielu niespełnionych obietnic oraz drastycznego zmniejszenia emerytur i płac w sferze budżetowej wyborcy uwierzyli zapewnieniom Vuczicia, że wyprowadzi Serbię z głębokiego kryzysu gospodarczego i społecznego. Ten zawodowy polityk, który w ciągu ćwierćwiecza zmienił się ze skrajnego nacjonalisty w płomiennego Europejczyka, osiągnął obecnie szczyt swej kariery - wskazuje agencja dpa.

Rozdrobniona i zmarginalizowana opozycja od lat uskarża się, że Bruksela i Waszyngton nie reagują na kolejne antydemokratyczne posunięcia Vuczicia na arenie wewnątrzpolitycznej. Ceną za to mają być jego ustępstwa w sprawie funkcjonującego od dziewięciu lat jako niepodległe państwo Kosowa.

Uczestnicy wielkich demonstracji przeciwko Vucziciowi wznoszą hasła "precz z dyktaturą", "powstrzymać rządowy terror", zarzucają mu, że "ukradł wybory". Wśród demonstrantów przeważają studenci, ale do protestów przyłączyły się też związki zawodowe. (PAP)