Sondaże wskazują na lekką przewagę przeciwników wzmocnienia uprawnień prezydenta.
Jeśli celem dyplomatycznych konfliktów prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana z rządami Niemiec, Holandii i Austrii było zmobilizowanie rodaków do poparcia zmian w konstytucji, to plan najwyraźniej się nie udaje. Na niecałe trzy tygodnie przed referendum w tej sprawie przeciwnicy wzmocnienia uprawnień głowy państwa zyskują nieznaczną przewagę.
Referendum odbędzie się w niedzielę 16 kwietnia, ale już wczoraj rozpoczęło się głosowanie wśród tureckiej diaspory w Niemczech, Austrii, Belgii, we Francji, w Szwajcarii i Danii, a w kolejnych dniach dołączą do tego obywatele Turcji mieszkający w innych państwach. Ogółem do udziału w plebiscycie uprawnionych jest ok. 3 mln Turków mieszkających za granicą.
Właśnie prowadzenie wśród nich kampanii – co jest zresztą sprzeczne z tureckim prawem – zachęcającej do poparcia zmian w konstytucji stało się w połowie marca przyczyną ostrych sporów dyplomatycznych między Ankarą a Berlinem, Hagą i Wiedniem. Władze Niemiec, Holandii, Austrii, a także Danii i Szwajcarii zakazały przedstawicielom tureckiego rządu agitowania na terytorium ich krajów. Szczególnie ostrą formę przybrały spory z dwoma pierwszymi państwami, bo Erdogan oskarżył niemiecką kanclerz Angelę Merkel o stosowanie „nazistowskich praktyk”, Holendrów nazwał spadkobiercami nazistów, całej Europie zaś zarzucił, iż prowadzi krucjatę przeciw islamowi i wraca do klimatu sprzed II wojny światowej. W odpowiedzi europejscy przywódcy wyrazili wątpliwość co do sensu kontynuowania rozmów z Turcją na temat jej wejścia do Unii Europejskiej – co i tak jest bardzo wątpliwe.
Jedną z głównych hipotez w sprawie motywacji, którymi się kierował Erdogan, eskalując spór dyplomatyczny, jest to, że chciał w ten sposób umocnić wśród rodaków swój wizerunek jako silnego przywódcy, co mogłoby się przełożyć na poparcie w referendum. Ale nie do końca się to udało. Z jednej strony nawet szef opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), która jest przeciwna poprawkom konstytucyjnym, w sporze z Holandią poparł rząd, ale z drugiej – wcale nie przekłada się to na poparcie dla reformy. A wręcz przeciwnie.
Jako że tureckie władze coraz mocniej ograniczają swobodę działania mediów, wiarygodność badań opinii publicznej jest trochę wątpliwa i trudno przewidzieć, czy sondaże będą miały jakiekolwiek odzwierciedlenie w faktycznych wynikach, szczególnie że wciąż jest duży odsetek niezdecydowanych, ale pewien trend jest widoczny. O ile w sondażach robionych w grudniu, po tym jak propozycje poprawek skierowano do parlamentu, czy w styczniu, gdy zostały one przyjęte przez deputowanych, liczba ich zwolenników i przeciwników rozkładała się mniej więcej po równo, o tyle w tych przeprowadzonych w ciągu ostatnich dwóch tygodni – czyli po sporach z zachodnią Europą – częściej wygrywają ci drudzy. Przewaga nie jest duża, bo zwykle nie przekracza 3–5 pkt proc. i o niczym to jeszcze nie przesądza, niemniej dla tureckiego prezydenta i rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) powinien to być powód do zaniepokojenia.
W kwietniowym referendum pod głosowanie poddany zostanie pakiet 18 poprawek do konstytucji, w efekcie których w Turcji zostałby wprowadzony system prezydencki. Obecnie formalnie władzę sprawuje premier, a uprawnienia prezydenta są głównie reprezentacyjne, ale wskutek dominującej osobowości Erdogana, który w latach 2003–2014 sam był premierem, to on faktycznie o wszystkim decyduje, a szef rządu Binali Yildirim znajduje się głęboko w cieniu. Jeśli reforma zostanie zaaprobowana, nie będzie stanowiska premiera, ministrowie zaś będą podlegali bezpośrednio prezydentowi mającemu wyłączne prawo do ich powoływania i odwoływania. Nie będą też musieli odpowiadać na interpelacje członków parlamentu. Inne ważne nowości to wydłużenie kadencji parlamentu do pięciu lat i zsynchronizowanie jej z prezydencką oraz zwiększenie liczby posłów z 550 do 600, zniesienie obowiązku zawieszenia członkostwa w partii przez prezydenta, przyznanie mu prawa wprowadzania stanu wyjątkowego i utrudnienie wymogów formalnych do rozpoczęcia parlamentarnego śledztwa w sprawie ewentualnych przestępstw popełnionych przez prezydenta. Zdaniem zwolenników zmian skończą one z istniejącym nakładaniem się kompetencji, a Turcji potrzebny jest przywódca mający realne uprawnienia. Przeciwnicy uważają z kolei, iż głowa państwa będzie mieć zbyt dużą władzę i jest to kolejny krok świadczący o tym, że Turcja odchodzi od demokracji w kierunku autorytaryzmu.
Tym, co do tej pory trochę powstrzymywało władze w Ankarze, były prowadzone od 2005 r. negocjacje akcesyjne z UE. Być może już niedługo argument w postaci oddalania się od członkostwa też przestanie być aktualny. W miniony weekend Erdogan zapowiedział, że po referendum konstytucyjnym władze w Ankarze zastanowią się nad swoimi relacjami z Unią i być może zorganizowany zostanie jeszcze jeden plebiscyt – czy kontynuować rozmowy o członkostwie, czy je zerwać.