Turcja jest w Europie ponad 600 lat, a mimo to nigdy się z nią trwale nie zrosła. Pozostaje państwem, które budzi strach, kiedy zaczyna myśleć o ekspansji.
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, nazywany w ojczyźnie sułtanem, nie ma zamiaru tolerować płynącej z Zachodu krytyki. Nawet więcej – szuka sposobów zyskania przewagi wrogami „jego” Turcji. Najpierw zagroził przepuszczeniem do Unii kolejnej fali uchodźców, potem zaapelował do rodaków żyjących w UE, by się bogacili i rozmnażali. „Miejcie po pięcioro dzieci zamiast trojga – mówił w zeszłym tygodniu podczas wiecu w Eskisehir. – To najlepsza odpowiedź na nieuprzejmość i wrogość, której doświadczacie”.
W przyroście naturalnym, patriotycznym zapale i religijnym uniesieniu Turcy górują nad starzejącą się Europą. I choć są mniej liczni i biedniejsi, zaczynają w nas wzbudzać strach. Zasadny, bo nad Bosforem rządzi sułtan, a zapał religijny wyznawców Proroka się wzmaga. Wprawdzie przyjaźń państw Zachodu z Turcją ma wielowiekową tradycję, lecz zawsze warunkowało ją istnienie wspólnego wroga. A od kiedy Erdogan zaczął się przyjaźnić z Rosją Władimira Putina – takiego wroga nie ma.
Chrześcijańska niefrasobliwość
„Zygmunt król Węgierski, postanowiwszy wydać wojnę Turkom i ich sułtanowi Bajazytowi, do czego namawiany był przez wielu książąt chrześcijańskich...” – zapisał w kronice Jan Długosz. Po kilku wiekach ścierania się z Arabami w Ziemi Świętej nad krajami chrześcijańskimi zawisło nowe niebezpieczeństwo, które nadeszło ze świata islamu.
Wielki najazd Mongołów Czyngis-chana wypchnął plemiona tureckie z Azji Środkowej. Uciekający przed zagładą Turcy, zjednoczeni przez Ertogrula i jego syna Osmana I, sami stali się zagrożeniem dla Bizancjum, okrajając cesarstwo do okolic Konstantynopola, a w końcu przekroczyli Bosfor, by rozgościć się w Europie. Skłócone prawosławne księstwa pod wodzą Serbii stawiły im opór. Choć Turcy ponieśli ogromne straty w bitwie na Kosowym Polu, stoczonej w połowie czerwca 1389 r., to południowi Słowianie ostatecznie przegrali. Serbia musiał uznać zwierzchność Osmanów, a pół wieku później została przez nich wchłonięta.
Nim to nastąpiło, Zygmunt Luksemburski zaczął rozumieć, że turecka ekspansja nie musi się zatrzymać na granicy Węgier. Fakt, że najeźdźca rozszerzał obszar panowania islamu, ułatwił królowi Madziarów znalezienie sojuszników. Choć papiestwo znajdowało się na dnie upadku z powodu wielkiej schizmy, na wysokości zadania stanęli regenci rządzący Francją w imieniu dotkniętego chorobą umysłową króla Karola VI Szalonego. Pomoc obiecali też książęta Burgundii, Orleanu i państewek Rzeszy. Dołączyli do nich rycerze z Anglii, Polski i Italii, a wsparcie floty zapewniła Republika Wenecka. „Tak mnogie chrześcijan połączyły się razem zastępy, że na nich pięciorakie widzieć było godła monarchów” – odnotowywał Długosz.
Choć zgromadzono armię liczącą 16 tys. żołnierzy, to jej wartość bojowa była mizerna. Na przykład książę Burgundii Jan II bez Trwogi, dowodzący 2 tys. Francuzów, nie słuchał rozkazów węgierskiego króla. Bałagan nie przeszkadzał, póki wojska maszerowały w stronę Nikopolis. Kiedy otoczono twierdzę, zorientowano się, że nikt nie zadbał o sprowadzenie machin oblężniczych. Chrześcijańska armia nie mogła zostawić obsadzonej przez wroga fortecy na swoich tyłach, lecz nie potrafiła jej zdobyć. Ale tym się nie przejmowano. Wedle Długosza król Zygmunt Luksemburski „pielęgnując ciało w namiocie, oddany wypoczynkowi i rozrywkom, chełpił się, że jest otoczony tak wielkim wojskiem, iż nie tylko sułtan turecki, ale nawet wszyscy władcy Wschodu nie mają odwagi go zaatakować”. Gdy sułtan Bajazyt I zjawił się z wojskiem pod Nikopolis, to „zastał wojsko katolickie i króla Zygmunta rozproszone w całkowitym bezładzie i bez broni, błąkające się jak stado owiec”.
Nim Zygmunt Luksemburski cokolwiek zadecydował, francuska jazda ruszyła do ataku. Jan II bez Trwogi należał do tego rodzaju władców, u których odwaga dominowała nad myśleniem. Książę poprowadził szarżę rycerzy na janczarów zajmujących pozycje za umocnioną palisadą i ukrytymi w ziemi dołami. Przeżyli ją nieliczni. Gdy kończyła się pierwsza rzeź, na pole bitwy nadciągnęły główne siły armii chrześcijańskiej, by skończyć podobnie. „Francuzi zaś, Polacy, Niemcy, Czesi, Burgundczycy, Hiszpanie i niektórzy z Węgrzynów, stoczywszy walkę z Turkami, pobici zostali i porażeni na głowę. Niewielu zdołało ujść z pogromu, większa część legła na placu lub dostała się w niewolę” – pisał Długosz. Wśród ocalałych znalazł się Zygmunt Luksemburski, który zdążył dostać się na jeden ze weneckich statków cumujących na Dunaju.
Tak pod Nikopolis 25 września 1396 r. Turcy zagwarantowali sobie stałą obecność w Europie. A dokończenie podboju Bizancjum stawało się dla nich już tylko formalnością.
Synkretyczne imperium
„Wielkie zwycięstwo Turków, a ostateczny upadek Greków, okryły niesławą łacinników – pisał Jan Długosz o upadku Konstantynopola w 1453 r. – Imię Chrystusa zostało haniebnie znieważone”. Europa nie potrafiła się otrząsnąć z szoku. Tysiąc lat od upadku cesarstwa zachodniorzymskiego znikła wschodnia część dawnego imperium. Bazylika Hagia Sophia, wzniesiona za czasów cesarza Justyniana Wielkiego, najważniejsza ze świątyń prawosławia, uzupełniona została o cztery minarety i zamieniona w meczet.
Groźba tureckiego marszu na zachód stawała realna. Zwłaszcza że zajęcie Bizancjum wywarło na Osmanów wpływ trudny do przecenienia. „Po zdobyciu Konstantynopola ich państwo przeobraziło się na sposób bizantyjski; Turcy osmańscy z dziedzictwa azjatyckiego stali się »neobizantyjczykami islamu« i niemal jedyną zmianą było to, że na tronie Bizancjum zamiast basileosa z koroną zasiadł sułtan w turbanie” – napisał Alessio Bombaci w „Imperium osmańskim”. Dodawał, że „doszło nawet do projektu stworzenia imperium rzymsko-muzułmańskiego”.
Jednak nie tylko z bizantyjskich wzorców czerpali najeźdźcy. Od Mongołów zapożyczyli koncepcję utrzymywania stałej armii podporządkowanej sułtanowi. Jej najważniejszy element stanowiła gwardia przyboczna władcy, tworzona przez korpus janczarów. Te elitarne oddziały piechoty, które tak walnie przyczyniły się do triumfu pod Nikopolis, formowano z chłopców odebranych chrześcijańskim rodzinom na Bałkanach. W wieku około ośmiu lat zaczynali mordercze szkolenie wojskowe, czyniące z nich znakomitych żołnierzy. Jednocześnie wychowywano ich na fanatycznych wyznawców islamu. Po wynalezieniu broni palnej janczarzy zdominowali na polach bitewnych zachodnie rycerstwo. O czym boleśnie przekonał się na własnej skórze król polski i węgierski Władysław III pod Warną w listopadzie 1444 r. Zamiast pobić Turków i zmusić ich do wycofania się z Europy, co było celem wyprawy, sam stracił głowę – i to dosłownie. „Głowa nieszczęsnego króla posłaną została do Brussy, przedtem stolicy państwa (tureckiego – red.), aby na widok pospolitego ludu była tam wystawiona. Dla zachowania od zepsucia w miodzie była zatopiona” – zapisał turecki kronikarz Chodża Effendi.
Odnoszone triumfy sprawiły, że sułtani zawłaszczyli tytuł obrońców islamu. Na zachodnich rubieżach strzegli go przed wyznawcami Chrystusa, na wschodnich – stawili czoło panującej w Persji szyickiej dynastii Safawidów. Turcy, będąc sunnitami, pobratymców z Persji nienawidzili nawet bardziej niż chrześcijan – pokonanych czekały rzezie. Zupełnie inaczej postępowali z prawosławnymi: Grekami lub Serbami. Zgodnie z prawem szariatu niewierni musieli płacić specjalne podatki, lecz mogli wyznawać swoją wiarę i zajmować się handlem. Zwłaszcza Grekom wychodziło to świetnie. Wkrótce to oni zmonopolizowali handel morski imperium osmańskiego, dorabiając się ogromnych majątków, a pieniądze otwierały im drogę do karier na sułtańskim dworze. Gdzie nadal czuli się niemal jak u siebie, bo urzędował tam patriarcha będący głową Kościoła i mieszkała grecka elita intelektualna. Tak Turcja stała się imperium zamieszkanym także przez: Arabów, Żydów, Ormian etc. Rozciągającym się po Syrię, Palestynę i Egipt, a w Europie krok po kroku zbliżającym się do Wiednia.
Element europejskiej układanki
„Ja kończę lat siedemdziesiąt i tyś już sędziwy, dowijają się nici życia naszego, wkrótce ujrzymy się w szczęśliwych krainach, gdzie pełni tryumfów i sławy obaj siedzieć będziemy obok Najwyższego, ja po prawej ręce, a ty po lewej, i rozmawiać będziemy o naszej tutaj przyjaźni” – pisał w 1532 r. sułtan Sulejman Wspaniały do Zygmunta Starego. Serdeczny ton tego listu świadczył o tym, jak bardzo w ciągu stu lat zmieniły się relacje między światem chrześcijańskim a Turcją.
Pod rządami Sulejmana Wspaniałego imperium chciało zająć w Europie miejsce Habsburgów. Ale najpierw uderzyło na Węgry Ludwika II Jagiellończyka. Król zginął w bitwie pod Mohaczem i koronę św. Stefana przejął zgodnie z zawartym wcześniej układem sukcesyjnym arcyksiążę Ferdynand Habsburg. Tej sytuacji nie zaakceptowała węgierska szlachta, która ogłosiła monarchą Jana Zapolyę – a ten poprosił o opiekę Sulejmana Wspaniałego. Efektem tego galimatiasu stał się marsz armii tureckiej, wspieranej przez siły węgierskie, na Wiedeń. Całej sytuacji uważnie przyglądał się z Krakowa, władający Polską i Litwą, Zygmunt Stary. W razie przejęcia Węgier przez Habsburgów stawali się oni zbyt potężni, co zagrażało polskim interesom. Zygmunt Stary starał się więc zadbać o to, by Austria nie otrzymała żadnej pomocy w starciu z islamskim mocarstwem.
Wojna potoczyła się dla Polski w sposób idealny, a o jej przebiegu rozstrzygnęła pogoda. Z powodu deszczowej wiosny i lata węgierskie drogi rozmokły. Choć licząca ok. 200 tys. żołnierzy armia Sulejmana Wspaniałego wyruszyła spod Konstantynopola już w kwietniu 1529 r., to pod mury Wiednia dotarła dopiero we wrześniu. Miasto broniło się rozpaczliwe, lecz 12 października udało się janczarom zrobić w murach duży wyłom. Przez dwa dni obrońcy odpierali idące przezeń szturmy, a potem zdarzył się cud – spadł śnieg. Sułtan zdał sobie sprawę, że lada dzień jego żołnierze zaczną ginąć z zimna. By uniknąć klęski, zarządził odwrót. Pierwsze z wielkich starć Habsburgów i Osmanami przyniosło remis osłabiający obie strony. Z czego Zygmunt Stary miał prawo być bardzo zadowolony.
Na naszej polityce wzorował się francuski król Franciszek I, toczący boje z cesarzem Karolem V Habsburgiem. Od kiedy Habsburgowie przejęli władzę w Hiszpanii, stając się śmiertelnym zagrożeniem dla Francji, między Paryżem a Konstantynopolem zaczęły krążyć dyskretne poselstwa. Wreszcie całą Europę zaszokował w 1535 r. traktat podpisany w La Forest. Katolickie mocarstwo postanowiło prowadzić wojnę wspólnie z islamskim krajem przeciw katolickiemu cesarzowi i arcykatolickiej dynastii Habsburgów. Wkrótce turecka flota zjawiła się u wrót portu w Nicei i pomogła Francuzom w obleganiu miasta. Przyjaźń francusko-turecka, czasami szorstka, przetrwała stulecia. Zawarte w La Forest układy handlowe odnawiano aż 11 razy. Dawały one możność osiedlania się francuskim kupcom w portach Lewantu przy zachowaniu swobody religijnej i językowej. Za rządów Ludwika XIV oba kraje regularnie toczyły wspólne boje przeciw Austrii i innym państwom rządzonym przez Habsburgów. Ci w odpowiedzi starali się organizować antytureckie krucjaty pod patronatem papiestwa i Ligi Świętej. Sięgali po hasła obrony chrześcijaństwa przed islamski zagrożeniem. Ale kwestie religijne, choć nadal miały wielkie znaczenie, przegrywały, gdy tylko okazywały się sprzeczne z interesem politycznym mocarstw.
Skazani na ekspansję
Imperia, by utrzymać stan posiadania, muszą mieć dochody, posiadać sprawną administrację, a różnorodne społeczeństwo powinna spajać jakaś religia lub ideologia. Gdy te fundamenty nie są wystarczająco solidne, jedynym sposobem na zachowanie świetności jest ekspansja. Ona również daje zyski oraz wiąże poddanych z władcą. Pod warunkiem że wygrywa on wojny.
Imperium osmańskie w XVII w. zaczęło coraz mocniej odstawać gospodarczo od Europy. Zyski z handlu nie prezentowały się jak dawniej, gdy całą wymianę z Dalekim Wschodem prowadzono przez szlaki przecinające Azję Mniejszą i Morze Śródziemne. Paradoksalnie zdominowanie tych obszarów przez Turków pchnęło Europejczyków do szukania nowych szlaków i w konsekwencji odkrycia Ameryki. Za co spadkiem dochodów zapłacili Osmanowie.
Fakt ten zdecydowanie wpłynął na ich agresywność i religijną radykalizację. Kolejni sułtani, chcąc zachować swoją władzę absolutną, musieli kontynuować ekspansję. Ofiarą tego w pierwszym rzędzie padła Polska. W 1621 r. potrafiła stawić czoło tureckiej potędze i obóz warowny pod Chocimiem przetrwał oblężenie, którym dowodził sułtan Osman II. Jednak w miarę słabnięcia Rzeczypospolitej groźba podbicia przez Turcję rosła. Inwazję w 1673 r. udało się zatrzymać jedynie dzięki wspaniałemu zwycięstwu hetmana Jana Sobieskiego, znów pod Chocimiem. Ale nie odbiliśmy Kamieńca Podolskiego i sporego obszaru Ukrainy. Znamienne, że upór sułtanów, żeby skierować ekspansję w stronę Polski, okazał się zgubny dla obu państw. Jan III Sobieski musiał porzucić plany rozbicia Prus i wejść w antyturecki sojusz z Habsburgami. Przyniósł on wspaniałe zwycięstwo pod Wiedniem we wrześniu 1683 r., lecz skorzystała na nim jedynie Austria. Rzeczpospolita mogła odetchnąć, ale wkrótce o wiele większym dla niej niebezpieczeństwem okazały się Prusy i Rosja.
Przełomowe znaczenie wiedeńska klęska miała dla Turków. Zastopowanie podbojów przyniosło wypłynięcie na powierzchnię wszystkich słabości imperium. Monarchia absolutna, oparta na bizantyjskich wzorcach, funkcjonowała sprawnie jedynie wówczas, gdy na tronie zasiadał silny władca. Takich pod koniec XVII w. brakowało. W efekcie coraz większe wpływy zdobywały dla siebie dwór i harem. Na kryzys instytucji nałożyła się zapaść gospodarcza, a na dokładkę doszło jeszcze zagrożenie zewnętrzne. Swoje imperium zaczynała budować Rosja stanowiąca pod wieloma względami lustrzane odbicie państwa osmańskiego. Jej ustrój polityczny również został oparty na modelu bizantyjskim, spajanym państwową religią oraz brakiem poszanowania dla praw jednostki. A co najważniejsze, jedyny sposób na zbudowanie potęgi państwa carowie widzieli w ekspansji.
Sprzedana przyszłość
Kolejne 200 lat Turcja przegrała za sprawą łapówki. Kiedy w czerwcu 1711 r. nad Prutem armia turecka okrążyła wojska dowodzone przez Piotra Wielkiego, los cara Rosji wydawał się przesądzony. Ale tureckimi siłami dowodził najemnik z Włoch Giulio Mariani, który żeby zostać wezyrem, przeszedł na islam i przyjął imię Mehmed Balardżi. W jego osobistym interesie nie leżało podejmowanie ryzyka zmuszenia janczarów do szturmu na rosyjski obóz warowny. Zwłaszcza że ci już od dawna łatwo wypowiadali posłuszeństwo sułtanom i ich wezyrom, osadzając na tronie bardziej im uległych. Dużo więcej korzyści przynosiło więc robienie interesów z wrogiem, bez oglądania się na koszty dla Turcji.
Dlatego Balardżi uprzejmie powitał wysłanych przez Piotra parlamentariuszy, którym towarzyszyła żona cara Katarzyna. Po rokowaniach stanęło na tym, że wielki wezyr wziął 150 tys. rubli łapówki plus wszystkie klejnoty, jakie miała ze sobą caryca, jego zastępca dostał 60 tys. rubli, a dowódca korpusu janczarów 10 tys. Dla zachowania pozorów podpisano rozejm, w którym car w zamian za zakończenie wojny obiecywał zburzyć rosyjskie twierdze nad Dnieprem i Morzem Azowskim oraz zrzec się protektoratu nad Rzecząpospolitą. Tak tanim kosztem Piotr I nie tylko ocalił swoją głowę, lecz także imperialną przyszłość Rosji. Następną dekadę poświęcił na dokończenie reform, pokonanie Szwecji oraz całkowite podporządkowanie sobie Polski.
Jego następcy jako główny kierunek ekspansji wybrali południe. Za najważniejszy cel uznawali opanowanie Konstantynopola i cieśnin łączących Morze Czarne ze Śródziemnym. To gwarantowałoby Rosji posiadanie portów niezamarzających zimą i łatwy dostęp floty do wszystkich oceanów świata. Dlatego aż do końca XIX w. państwo carów wyszarpywało Turcji kolejne terytoria i robiło wszystko, żeby imperium osmańskie nie przezwyciężyło wewnętrznego kryzysu.
Od upadku do odrodzenia
„Jedyny środek zaradczy mogący rozkład ten zahamować polega na rozciągnięciu kontroli nad monarchą poprzez uczynienie ministrów, zwłaszcza ministra finansów, odpowiedzialnymi przed Zgromadzeniem Narodowym” – oświadczył podczas rozmowy z brytyjskim posłem w Stambule Midhat Pasza. Był rok 1873 i Turcja znajdowała się na samym dnie upadku, zdystansowana przez burzliwie rozwijający się za sprawą rewolucji przemysłowej Stary Kontynent. Sama pozostawała biednym krajem rolniczym, do tego jeszcze zadłużonym w europejskich bankach.
Od początku XIX stulecia imperium osmańskie utraciło niemal całe Bałkany z powodu zrywów niepodległościowych Greków i Serbów, które skutecznie wspierała Rosja. Na Kremlu snuto też plany rozbioru Turcji, by kolejny car mógł się koronować w Konstantynopolu. Osmanowie przetrwali tylko dzięki wsparciu Wielkiej Brytanii i Francji, czego mieli coraz boleśniejszą świadomość. Dlatego im mocniej wypychano ich z Europy, tym elity coraz goręcej pragnęły się z nią związać, upodobniając cywilizacyjnie. Stąd plany demokratyzacji ustroju snute przez wielkiego wezyra Midhat Paszę. Zrealizować się je udało tylko pośrednio, ponieważ młody sułtan Abdulhamid II zgodził się nadać Turcji konstytucję, lecz zadbał, żeby realnie nie ograniczała ona jego władzy. Całe rozdziały ustawy zasadniczej na temat wolności osobistych obywateli, swobód religijnych czy równości wobec prawa przekopiowano z konstytucji belgijskiej. Nagle uczyniło to zacofaną Turcję jednym z najbardziej postępowych państw świata. Podobnie rzecz się miała z wyborami do utworzonego parlamentu. Jednak wszystko to stanowiło fasadę, bo Abdulhamid II i tak rządził krajem niepodzielnie.
Reforma konstytucyjna nie ocaliła imperium przed bankructwem ani kolejnym rosyjskim najazdem, o mały włos niezakończonym utratą Stambułu. I znów jedyną pewną opoką Osmanów okazała się brytyjska flota. Potem stała się nią też międzynarodowa Komisja Długu Publicznego, ustanowiona przez Wielką Brytanię, Francję, Niemcy, Włochy i Austro-Węgry do zawiadywania tureckim budżetem, gospodarką oraz finansami. Komisja troszczyła się o ich naprawę, by wyegzekwować zaległe należności.
Ten fakt bardzo bolał nowe, dużo lepiej wykształcone pokolenie Turków. Zwolennicy reform, nazywający się ruchem młodotureckim, wsparci przez armię zmusili w końcu starego Abdulhamida II w 1909 r. do abdykacji. Wprawdzie na tron wynieśli nowego sułtana, lecz państwem kierował Komitet Jedności i Postępu utworzony przez triumwirat: Enver Paszę, Talaat Paszę i Dżemal Paszę. To z ich inicjatywy nastąpił ostatecznie gwałtowny zwrot w polityce zagranicznej, który przyniósł sojusz z Niemcami. Berlin już wcześniej prowadził na terenie Azji Mniejszej ekonomiczną ekspansję, a Abdulhamid II oddał w ręce Niemców dowodzenie turecką armią. Młodoturcy szli tą samą drogą, zafascynowani wielkimi sukcesami II Rzeszy. W efekcie wprowadzili Turcję do sojuszu państw centralnych, który przegrał pierwszą wojnę światową.
To zbliżenie ze Starym Kontynentem nie wyszło imperium osmańskiemu na dobre, bo zwycięscy alianci zdecydowali o rozbiorze „chorego człowieka Europy”. Spełniało się tak marzenie Kremla, lecz bez udziału Rosji. Dla Turków uśmiechem losu było to, że w przełomowym momencie dziejów znalazł się wśród nich wybitny przywódca – Mustafa Kemal Ataturk. Potrafił on nie tylko przejąć kontrolę nad resztkami armii i stoczyć zwycięską wojnę z oddziałami ententy oraz Grecją. Miał też wizję przyszłości kraju. W październiku 1923 r. ogłosił utworzenie Republiki Turcji i przeniesienie stolicy ze Stambułu do znajdującej się w sercu Azji Mniejszej Ankary. Wkrótce wygrał wybory prezydenckie i rozpoczął radykalne reformy. Ataturk odrzucał większość spuścizny imperium osmańskiego, włącznie z dominującą rolą islamu. Twardą ręką wymuszał sekularyzację wszystkich elementów życia publicznego i wprowadzanie wzorców zachodnich. Turcja wyrzekła się skłonności do ekspansji na rzecz konsolidacji i modernizacji. Rozpoczęła tym samym stulecie starań o dostosowanie się do europejskiego modelu państwa. Aby w ten sposób odbudować swoją potęgę.
Proces ten przeciął i zamknął Recep Tayyip Erdogan. Uznał, że europeizacja Turcji już wyczerpała swoje zalety i nie zaspokaja ogromnych ambicji narodu oraz prezydenta. A są to ambicje na miarę sułtana odrodzonego imperium osmańskiego.
Przyjaźń państw Zachodu z Turcją ma wielowiekową tradycję, lecz zawsze warunkowało ją istnienie wspólnego wroga. A od kiedy prezydent Recep Tayyip Erdogan zaczął ostentacyjnie przyjaźnić się z Rosją Władimira Putina – takiego wroga nie ma.