Fundamentem współpracy polsko-niemieckiej może być wspólny opór przeciwko polityce, jaką prowadzi Rosja. Ale mówienie o tym, że oba kraje mogą być motorem całej Unii, to mrzonki.
Po wtorkowej wizycie kanclerz Niemiec Angeli Merkel kurz już nieco opadł, można próbować wyciągać wnioski. I jak zazwyczaj, nie są one tak dramatyczne, jakby chciała opozycja (czy media antyrządowe), ani tak pozytywne, jakby chciał rząd i media prorządowe. Była to po prostu wizyta u sąsiada, u którego dawno się nie było.
Na pewno warto podkreślać dobrą wolę, jaką się wykazali zarówno polscy, jak i niemieccy politycy. Jeśli porównać np. ostatnią wizytę kanclerz Merkel w Turcji, gdzie na wspólnej niemiecko-tureckiej konferencji prasowej zgrzytało, to w Warszawie publicznie unikano używania ciężkiej broni. Raczej korzystano ze szpilek. Ze strony polskiej w postaci przypomnienia niezgody na gazociąg Nord Stream. Ze strony niemieckiej nawiązując do procedury sprawdzania praworządności prowadzonej przez Komisję Europejską. Choć dobra atmosfera rozmów wcale nie znaczy, że uda się osiągnąć porozumienie, to jednak znacznie je ułatwia. Warto podkreślać, że nawet jeśli nie we wszystkim nam po drodze, to chcemy rozmawiać i darzymy się szacunkiem. Tak można odczytywać wypowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o tym, że dla Polski najlepszym kanclerzem po wyborach w Niemczech będzie właśnie Angela Merkel i brak ze strony Berlina otwartej krytyki poczynań polskiego rządu w kwestiach Trybunału Konstytucyjnego czy napiętych relacji z Komisją Europejską.
Potwierdzeniem dobrej woli i chęci współpracy jest kwestia uchodźców. Jeszcze kilka-, kilkanaście miesięcy głośno mówiono o tym, że nastąpi ich przymusowy podział między poszczególne kraje członkowskie. Polski rząd zgłosił weto. Teraz o problemie jest znacznie ciszej. Być może jest to związane z tym, że napływ imigrantów został zastopowany, być może z tym, że w Niemczech zbliża się kampania wyborcza i rządowi nie zależy na jego nagłaśnianiu. Tak czy inaczej Polska i Niemcy mają wspólnie zbudować szkołę dla uchodźców w Libanie. To z jednej strony pozwala nam pokazać pewne zaangażowanie w rozwiązywanie kryzysu na Wschodzie, z drugiej uznać Niemcom, że nie zamiatamy zupełnie problemu pod dywan.
Kwestią, która wydaje się być znacznie bardziej skomplikowana i mimo oficjalnych zapewnień dzieląca oba rządy, jest sprawa nadchodzących zmian w Unii Europejskiej. Polska strona chciałaby wzmocnienia parlamentów narodowych i osłabienia Komisji Europejskiej, a reformę chętnie by przeprowadzała, zmieniając traktaty europejskie. Takie podejście faktycznie mogłoby doprowadzić do poważnych zmian, ale też niesie ze sobą ogromne zagrożenie. Otwieranie traktatów to rozmowa o fundamentach Unii. I może się tak okazać, że 27 krajom brakuje obecnie wspólnej płaszczyzny porozumienia, że trudno zbudować podwaliny. Właśnie przed takim scenariuszem przestrzega Angela Merkel, która nie chce zmian w traktatach i jednocześnie podkreśla, że w ramach traktatów możliwa jest UE różnych prędkości. Niemcom zależy na inkluzyjności, nie chcą tworzyć klubów ekskluzywnych. Dokładnie tak funkcjonuje obecnie strefa euro. Ci, którzy chcą – mają wspólną walutę, ale droga jest otwarta dla wszystkich krajów członkowskich.
W kwestiach europejskich niejako w tle pojawia się sprawa kandydatury Donalda Tuska na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej i braku poparcia jej przez Polskę. Wydaje się jednak, że wcześniej czy później przedstawiciele rządu Beaty Szydło zgodzą się na nią albo przynajmniej nie będą jej za bardzo krytykować. Większość krajów UE popiera Tuska i opór w tej sprawie to walka skazana na porażkę. A przegrywać nikt nie lubi. Oczywiście tak wygląda sytuacja rozpatrywana na płaszczyźnie racjonalnej, a nie emocjonalnej. O tym, którą wybierze polski rząd, przekonamy się w najbliższych tygodniach.
W kwestii rozbieżnych interesów nie da się ominąć sprawy gazociągu Nord Stream 2. Polska jest przeciw, Niemcy są za. Dla nas to projekt polityczny naruszający unijną solidarność energetyczną, dla nich po prostu biznes. Wydaje się, że w tej kwestii za Odrą co najmniej do wrześniowych wyborów nic specjalnie się nie zmieni. Być może rozstrzygające będzie stanowisko kogoś trzeciego, np. Komisji Europejskiej, albo któregoś z krajów skandynawskich, które też są przeciw.
By spojrzeć na tę wizytę nieco pod innym kątem, zajrzeliśmy wczoraj na czołowe portale niemieckich mediów opiniotwórczych, jak choćby „Spiegel”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung” czy „Suddeutsche Zeitung”. I co istotne, trudno na pierwszych stronach znaleźć informacje o wizycie kanclerz Merkel w Warszawie. Znacznie bardziej istotną wiadomością jest to, że Philip Lahm, znakomity piłkarz, wieloletni reprezentant kadry, a obecnie kapitan i filar obrony Bayernu Monachium, latem zakończy karierę. Komentatorzy rozwodzą się nad tym, że Lahm jest inteligentny, wie, kiedy odejść i że to mądre posunięcie. To wydaje się dosyć dobrze oddaje skalę zainteresowania za Odrą tym, co się dzieje nad Wisłą. Z jednej strony można ubolewać. Z drugiej spojrzeć na to tak, że nie dzieje się nic szczególnego.
Nie zmienia to faktu, że jesteśmy sąsiadami i w interesie obu naszych krajów jest podtrzymywanie dobrosąsiedzkich stosunków. Na pewno wspólnym fundamentem może być spojrzenie na Rosję jako kraj zagrażający bezpieczeństwu w Europie (i nie tylko) oraz chęć podtrzymania sankcji gospodarczych tak długo, jak nie zostaną wdrożone w życie postanowienia z Mińska. To nas łączy. Trudno jednak oczekiwać, że nawet mimo zmiany sytuacji geopolitycznej w Europie (brexit, niepewność polityczna we Francji, agresywna Rosja) Polska i Niemcy staną się nagle blisko kooperującymi politycznie partnerami, swego rodzaju motorem Europy, powtórką ze świetnie niegdyś działającego tandemu francusko-niemieckiego. Wystarczy, że będziemy zacieśniać więzy handlowe i robić „business as usual”.
Nawet jeśli nie we wszystkim nam po drodze, to chcemy rozmawiać.