Restrukturyzacja górnictwa to test miłości pomiędzy Solidarnością a PiS. Bo partia Jarosława Kaczyńskiego obiecywała w kampanii wyborczej, że nie będzie zamykała kopalń, a jednak to robi, na co górniczej zgody nie było. Ale rządzącym wystarczył bardzo prosty zabieg lingwistyczny – nazwanie likwidacji wyciszaniem, usypianiem czy przeniesieniem nakładów do bardziej perspektywicznych zakładów – by stał się cud. By związkowcy takie tłumaczenie przyjęli.
Ale jak długo będą się godzić na zamykanie kopalń? Jak długo wytrzyma Solidarność? Ta „S”, która w górnictwie ma najwięcej do powiedzenia. Ta sama, którą górnictwo potwornie dzieli.
Każdy gra swoją rolę
Przed wyborami w 2015 r. śląsko-dąbrowska Solidarność, a więc najsilniejszy region związku, zawarła pakt o nieagresji z potencjalną nową władzą. PiS obiecał, że nie będzie zamykał kopalń, „S” zobowiązała się, że pozwoli na restrukturyzację sektora w ciszy. Bez protestów.
– Ja to nawet mam szacunek do wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego, który zamyka kopalnie bez używania słowa likwidacja – mówi Wacław Czerkawski, wiceszef Związku Zawodowego Górników w Polsce. I dodaje, że zawarcia układu PiS – „S” nie dało się nie zauważyć. – Solidarność zawsze była o krok przed nami. Ale prawda jest taka, że przez osiem lat rządów PO–PSL najpierw musiały być protesty, by były z górnikami rozmowy, a teraz jest tak, że najpierw są rozmowy, a potem ewentualne protesty. Ale one są bardzo słabe. Co się stało w likwidowanej kopalni Makoszowy? Likwidowanej! Kilku ludzi protestowało pod ziemią, a inni uciekali na inne kopalnie, gdzie dostali propozycje pracy. „S” niby protest poparła, a potem sama go zdusiła w zarodku – dodaje.
Kopalnia Makoszowy w Zabrzu, ostatnia czynna w tym mieście, po 110 latach kończy działalność. Zostanie zamknięta. Niewyciszona i niewygaszona. Na ulicach nie widać jednak górników z koktajlami Mołotowa, w powietrzu nie fruwają kilofy. 12 grudnia w siedzibie śląsko-dąbrowskiej Solidarności odbyła się narada dotycząca stanowiska związku w sprawie przyszłości zakładu. – Było gorąco – mówi mi krótko jeden z jej uczestników. Okazało się, że Solidarność nie jest jednomyślna (zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz). Część związkowców chciała ratowania zakładu, inni bronili decyzji rządu. Którą wymusiła listopadowa decyzja Komisji Europejskiej stanowiąca o tym, że Makoszowy przy budżetowym wsparciu może działać tylko do końca tego roku. Ale żeby była jasność – Bruksela podjęła taką decyzję na wniosek strony polskiej, który wpłynął do niej we wrześniu 2016 r. – A resort energii umiejętnie lawiruje, zwalając winę na poprzedników, poniekąd słusznie – ocenia Czerkawski.
– W czasach mojej reformy górnictwa Solidarność również była mocno w nią zaangażowana, tak jest i teraz, co nie dziwi – mówi Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka. – Jeśli rząd podejmuje działania dla ratowania branży, a w mojej ocenie PiS takie podjął, to wsparcie największego związku zawodowego może dawać nadzieję, że wreszcie i strona społeczna wyszła z myślenia sprzed 20 lat i rozumie, że nie można w nieskończoność utrzymywać nierentownych kopalń. Nie można w nieskończoność zaklinać rzeczywistości, co poprzednia koalicja próbowała robić przez osiem lat – dodaje.
Jego zdaniem rozwód PiS i Solidarności jest na razie mało prawdopodobny, choć personalne przepychanki w związku nikomu nie służą. – Od dłuższego czasu mam wrażenie, że w Solidarności jest kilka, a nawet kilkanaście ośrodków decyzyjnych. Jest ona historycznie rozbudowana i mocno niejednolita, więc pewien rozdźwięk da się łatwo zauważyć – przyznaje Steinhoff.
Szef „S” Piotr Duda, stojący na czele organizacji od 2010 r., ma jeszcze trochę czasu do 2018 r., czyli do wyboru nowych władz związku. W sprawie zamykania kopalń przez PiS nie zajął jasnego stanowiska. A warto przypomnieć, że gdy poprzedni rząd zaproponował zamknięcie części najsłabszych kopalń dla ratowania tych najlepszych (czego i tak w końcu nie zrealizował, a co robi teraz PiS), to Duda organizował strajki. Wystarczy przypomnieć styczeń 2015 r., gdy pod ziemią w kopalniach protestowało 2 tys. górników, a ulicami śląskich miast szły wielkie demonstracje.
Ale Duda nie może spokojnie czekać na wybory. Bo do rywalizacji o szefostwo całego związku może stanąć Dominik Kolorz, przewodniczący śląsko-dąbrowskiej „S”. Gdy Duda szefował temu regionowi związku, to Kolorz był liderem górniczej Solidarności. – Jeśli więc Kolorz pójdzie drogą Dudy, przewodniczący może się już zacząć niepokoić – ocenia jeden z moich rozmówców. – Na razie wszyscy odgrywają koncertowo swoje role. Duda jest szefem, Kolorz jest w regionie, Grzesik w górnictwie (Jarosław Grzesik, szef górniczej „S” – red.) – ocenia Wacław Czerkawski.
Ambicje nie tylko kadrowe
Nie każdy jednak wie, że Dominik Kolorz przed wyborami w 2015 r. nie wsparł PiS, ale formację Pawła Kukiza (choć region zawarł pakt o nieagresji z PiS) – był jego oficjalnym reprezentantem w Śląskiem. Co nie przeszkodziło mu pełnić funkcji szefa śląsko-dąbrowskiej „S”, którym jest do dziś. Ba, dziś nadal nie płynie z prądem, bo krytykuje działania rządu dotyczące górnictwa. Zakwestionował m.in. zasadność decyzji o likwidacji w 2017 r. kopalni Krupiński, która przez 10 lat przyniosła Jastrzębskiej Spółce Węglowej 1 mld zł strat (kopalnia ma ważną koncesję wydobywczą do 2030 r.). A gdy pytam go o planowane przez resort energii połączenie dwóch głównych śląskich spółek węglowych – Katowickiego Holdingu Węglowego i Polskiej Grupy Górniczej – też nie przebiera w słowach. I to pomimo tego, iż plan fuzji firmuje śląska twarz PiS, czyli wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski.
– Oni w tej Solidarności to mają albo po dwie dusze, albo po dwie twarze – mówi Wacław Czerkawski. I nie chodzi mu tylko o Kolorza. Wszystkich w osłupienie wprawił po ostatnich sejmowych wydarzeniach, „puczu kanapkowym”, Kazimierz Grajcarek, szef solidarnościowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki, który napisał list otwarty do związkowców. „Możemy mieć uwagi do obecnie rządzących i na pewno wielu je ma, ale dziś nadszedł czas, abyśmy nie pozwolili zawłaszczyć naszego kraju ludziom skorumpowanym wraz z komunistami” – napisał. Równolegle odnalazł się w mediach niewidoczny od jakiegoś czasu Piotr Duda, który zagroził wyjściem ludzi na ulice i „przykryciem czapkami” protestującej opozycji. Komentarze na forum Solidarności w obu wypadkach były mało solidarne z autorami obu przekazów. – Grajcarek chyba oszalał, a przez lata myślałem, że jest normalny. Na szczęście on poza tytułami nie ma w „S” za wiele wpływów – uważa Czerkawski.
Co ciekawe, Piotr Duda nie pojawił się na ostatniej Radzie Dialogu Społecznego (zastąpiła Komisję Trójstronną), a w piśmie do jej przewodniczącej Henryki Bochniarz napisał, że RDS nie powinna angażować się w partyjno-polityczne spory. „Od momentu powołania Rady staraliśmy się, by polityka nie była obecna w naszych pracach. Uważam to za wartość, której należy strzec” – czytamy. – Szkoda, że tak pięknych słów przewodniczący nie potrafi zastosować do samego siebie. Woli trzymać z PiS, zamiast bronić miejsc pracy górników czy nauczycieli przed szalonymi pomysłami rządu – mówi mi jeden ze znanych działaczy „S”, który prosi o zachowanie anonimowości, bo przyznaje, że teraz najmniejsza iskra może doprowadzić do wybuchu w związku.
– Jeśli do rozwodu PiS i „S” miałoby w ogóle dojść, to takim papierkiem lakmusowym będzie koniec stycznia i dalsze decyzje dotyczące przyszłości kopalni Sośnica. Na razie w Solidarności wszyscy robią się nawzajem w ciula, ale to im chyba odpowiada. Może jak do nich dotrze, że rząd jednak likwiduje kopalnie, to się obudzą – zastanawia się Wacław Czerkawski. Kopalnia Sośnica dostała „ostatnią szansę” na poprawę wyników (co roku 150 mln zł straty) do końca stycznia 2017 r. Na razie przekaz jest taki, że idzie jej świetnie i nawet jest na plusie. – O Sośnicę faktycznie może być stoczona batalia – przyznaje Wojciech Piecha, senator PiS. – Oni tam dzisiaj wykazują zysk, ale przecież wstrzymali wszystkie inwestycje. A żeby kopalnia dobrze działała, inwestycje muszą być realizowane. A jak będą realizowane, nie będzie zysku. To błędne koło – mówi. I przyznaje, że ewentualna likwidacja Sośnicy może być punktem zapalnym, ponieważ związkowcy będą chcieli pokazać, że są potrzebni. – A tak naprawdę to oni nie mają pomysłu na górnictwo. My zaś nie możemy się cofnąć, musimy realizować restrukturyzację sektora. Dopiero jeśli ją dokończymy, będzie dobrze – przekonuje Piecha.
Pytanie tylko, jak wpłyną na kształt reformy wewnętrzne podziały w rządzie i partii. Nie jest tajemnicą, że szefowie resortów energii i rozwoju, Krzysztof Tchórzewski i Mateusz Morawiecki, nie przepadają za sobą. Ale za to obaj mają bardzo wysokie notowania u Jarosława Kaczyńskiego. Dla Solidarności to też twardy orzech do zgryzienia, bo pytanie, z kim politycznie bardziej się opłaca dzisiaj trzymać.
W rozkroku?
Wydaje się, że o wiele większym testem na siłę uczuć łączących Solidarność z PiS niż kopalnia Sośnica będzie jednak planowana fuzja Katowickiego Holdingu Węglowego z Polską Grupą Górniczą. – Ale minus dwa i minus dwa to minus cztery, a nie plus... – zauważa Janusz Steinhoff. To jego odpowiedź na pytanie, czy łączenie dwóch niezrestrukturyzowanych firm może im bardziej pomóc czy zaszkodzić.
Kłopot z poparciem pomysłu PiS ma też sama Solidarność. Tym razem nawet jednomyślnie (choć władze krajowe jeszcze się nie wypowiedziały) – zarówno na poziomie obu spółek, jak i sekcji górniczej czy regionu. – Przestańmy utożsamiać Solidarność z PiS. Nie jesteśmy członkami partii – przekonuje Piotr Bienek, wiceszef „S” w Katowickim Holdingu Węglowym. – Gdy PiS szedł do władzy, mieliśmy wielkie nadzieje związane z szansą na reformę górnictwa, którą poprzednicy się nie zajęli. I nadal tę nadzieję mamy, ale nie jesteśmy ślepo wpatrzeni w PiS. Mamy może więcej wyrozumiałości dla rządzących, bo chyba sami nie wiedzieli, ile trupów powypada im z szaf po poprzednikach – tłumaczy.
– Nie widzę na razie szans na rozwód, zwłaszcza że część „S” bardziej jawnie niż PiS popierała formację Kukiz'15, więc stoją okrakiem – uważa senator Piecha. – Ostatni konflikt parlamentarny zaburza obraz. Solidarność dzięki temu wie, mówiąc wprost, że z nami będzie jej łatwiej niż z Nowoczesną czy PO. Zwłaszcza w górnictwie, które oni by pozamiatali. Solidarność ma doświadczenia z lat poprzednich, potrafi wyciągać wnioski i wie, że nie ma za bardzo wyjścia – dodaje, gdy pytam o to, czy duży może więcej, a zwycięzca bierze wszystko. – Kolorz jest z ministrami na ty, ma największe przełożenie na te relacje, ale w „S” jest też sporo szarych eminencji. Czyje ambicje wezmą górę? Nie wiem – dodaje Czerkawski.
„Gazeta Wyborcza” zwróciła uwagę, że PiS potrafi się działaczom „S” odpłacić za lojalność. Stanisław Kłysz, wiceszef górniczej „S” i działacz z kopalni Brzeszcze (tej z miasta premier, uratowanej przed zamknięciem przez Tauron, który kupił zakład), trafił do rady nadzorczej państwowej spółki PSK Rzeszów, która zajmuje się sprzedażą węgla śląskich spółek górniczych i należy do grupy państwowego Węglokoksu. Podobnie jak Centrala Zbytu Węgla Węglozbyt, gdzie do rady nadzorczej także trafił Kłysz. – Ale takie nominacje to zarzewie konfliktu w samym związku. Tak zwyczajnie, po ludzku, z czystej zazdrości. To wcale nie pomaga w porządkowaniu wewnętrznych konfliktów – mówi nasz rozmówca ze związku.
Przez rok rządów PiS przekonał się, że pakt o nieagresji z Solidarnością, małżeństwo z rozsądku czy polityczny mariaż (niepotrzebne skreślić) to prawdziwe wyzwanie. Że wcale nie jest tak łatwo, jak się początkowo wydawało. – Przedstawiciele rządu niejeden raz podczas różnych rozmów na Śląsku słyszeli: to my wam ulotki nosiliśmy, a wy nas tak chcecie potraktować? – mówi nasz rozmówca. Przykładem są negocjacje dotyczące powstania Polskiej Grupy Górniczej, która jest oczkiem w głowie PiS. A to dlatego, że jest zagraniem na nosie poprzednikom – PiS tak naprawdę zrealizował tu plan PO. Jednak, by związkowcy mogli wrócić do górników z tarczą, rząd zrezygnował z wielu elementów ambitnego planu, m.in. z natychmiastowego zamknięcia nierentownych kopalń, poza tym nie udało się znacząco obciąć branżowych świadczeń socjalnych (tak naprawdę na dwa lata zawieszono jedynie wypłatę czternastki).
PiS jednak dobrze wie, że lepiej mieć na Śląsku przyjaciół niż wrogów. Pytanie tylko, jak tę wiedzę wykorzysta i co zrobi, gdy faktycznie przyjdzie mu się zmierzyć z górniczym gniewem. Bo ten nie ma barw politycznych ani związkowych. A górnicze załogi, nie związkowi liderzy, nie są zupełnie zainteresowane tym, czy PiS i Solidarność pozostaną małżeństwem, czy jednak wezmą rozwód. Górnicy, gdy tracą cierpliwość, po prostu robią swoje, o czym przekonali się wszyscy rządzący po 1989 r. Jeśli PiS – czy to z pomocą „S”, czy nie – uda się uniknąć konkretnie tego konfliktu – będą się mu należeć zasłużone gratulacje, bo wyciągnie wnioski z błędów poprzedników. Jeśli jednak będzie hołdował zasadzie, że jakoś to będzie (czego na razie – co należy podkreślić – nie robi w górnictwie), może skończyć jeszcze gorzej niż poprzednicy. Bo grabarzom górnictwa Śląsk nie wybaczy. I tu nie pomoże nawet najlepszy układ z „S”.
Piotr Duda woli trzymać z PiS, zamiast bronić górników czy nauczycieli przed szalonymi pomysłami rządu – mówi mi jeden ze znanych działaczy „S”. Bo przyznaje, że teraz najmniejsza iskra może doprowadzić do wybuchu w związku