Pod koniec czerwca o dziewięciu przypadkach skutecznego zapłodnienia informowała klinika leczenia niepłodności Gyncentrum. Dziś jest ich dwa razy tyle. Pierwsze ciąże są też już w innych klinikach. Obecnie można mówić w sumie o ok. 50 przypadkach. Pierwszą ciążę udało się bowiem uzyskać też w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku (USK), miejscu, w którym na świat przyszło pierwsze dziecko z in vitro w Polsce .
– To możliwe, bo pacjentki, które są już w programie, nie korzystają z pełnej procedury przewidzianej dla pozaustrojowego zapłodnienia. Wykorzystują zamrożone zarodki, stąd możliwość uzyskania efektu tak szybko – mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzecznik prasowy USK. – Jesteśmy w stanie pomóc w ramach programu ok. 600–700 parom. Obecnie zgłosiło się 100 i przez cały czas napływają nowe – dodaje.
Duże zainteresowanie
Jak dowiedział się DGP, podobnym sukcesem może także pochwalić się Klinika Bocian, która działa w Białymstoku, Gdańsku, Lublinie, Łodzi, Katowicach, Poznaniu, Szczecinie i Warszawie.
– Mamy już za sobą pierwsze punkcje, transfery, a także kriotransfery oraz pozytywne wyniki testów ciążowych. Zgłaszają się do programu zarówno nowi pacjenci, jak i te pary, które wcześniej wykonywały u nas procedury zapłodnienia pozaustrojowego – wyjaśnia dr n. med. Grzegorz Mrugacz, dyrektor medyczny Klinik Bocian, gdzie w sumie potwierdzonych jest już 20 ciąż. I dodaje, że widać, iż wiele par z niecierpliwością czekało na uruchomienie programu.
– Do kwalifikacji do programu podeszło w czerwcu ponad 230 par, następne czekają już na swoje wizyty. Szacujemy, że w ramach rządowego programu możemy pomóc tutaj ponad 400 parom rocznie – zaznacza dr Mrugacz.
A jak jest w innych klinikach, których w sumie w programie rządowym uczestniczy w całej Polsce 58? Wiele zależy od miasta. Na brak chętnych nie narzeka Centrum Leczenia Niepłodności Parens w Opolu, które nie ma konkurencji w województwie, co dodatkowo przekłada się na jego popularność.
– Mamy miejsca dla ok. 200 par rocznie. Z tego ponad 80 jest już wykorzystanych. Chętnych przybywa – mówi dr n. med. Marek Tomala z Parens.
W Warszawie, mimo że działa 11 ośrodków, oblężenie jest duże.
Potwierdza to Łukasz Hubisz, dyrektor sieci Invimed.
– Pacjentki zgłaszały się do kolejki już przed uruchomieniem inicjatywy. Dziś mamy dwie grupy. Takie, które są w pełni gotowe, by rozpocząć procedurę leczenia, czyli mają wszystkie potrzebne dokumenty, i takich mamy większość, oraz takie, które muszą je jeszcze zgromadzić, czyli są w tzw. poczekalni – tłumaczy, dodając, że kliniki wykorzystają swój potencjał na ten rok.
Podobnie Warszawski Szpital Południowy (WSP).
– Zainteresowanie jest zgodne z tym przez nas prognozowanym. Obserwowaliśmy, że od stycznia pary się wstrzymywały z wizytami w oczekiwaniu na wejście rządowego programu. Gdy ruszył, mierzymy się z wielką falą zainteresowanych – tłumaczy dr n. med. Damian Warzecha, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego WSP. Dodaje, że szpital może wykonać w skali roku w ramach programu 170 procedur.
– Obecnie zakwalifikowaliśmy do niego 40 pacjentek. Liczba tych, które się do niego zgłosiły, jest ponad trzy razy większa. A to dopiero początek lipca. Dlatego oczekujemy, że dostępna pula miejsc w naszym ośrodku może się wyczerpać przed czasem – zauważa.
A co wtedy? Pacjenci będą przepisywani na kolejny rok, jeśli zechcą poczekać lub będą mogli poszukać miejsca w innym ośrodku w Polsce. Bo jak mówią eksperci, choć będą w kraju placówki, gdzie wolne miejsca przewidziane na dany rok się wyczerpią, to w całym kraju powinno ich wystarczyć dla wszystkich chętnych. Przypomnijmy, program, który ma obowiązywać do końca 2028 r., będzie kosztował 2,5 mld zł, czyli po 500 mln zł na rok. Szczególnie że są ośrodki, które mogą przyjąć po 700–800 par, a na razie mają wykorzystane nieco ponad 30 proc. miejsc.
– Jesteśmy gotowi wykonać 800 cykli w ciągu roku. Do tej pory zgłosiło się ponad 270 par. Możemy też powiedzieć, że regulamin wejścia do programu podpisało 100 par, a po procedurze kwalifikacyjnej jest ponad 50 par. W bieżącym roku mamy zapewnione fundusze, pamiętajmy jednak, że program ruszył w połowie 2024 r. – informuje dr hab. n. med. Maciej Brązert, kierownik Uniwersyteckiego Centrum Leczenia Niepłodności w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym UM w Poznaniu.
Co dalej
Przedstawiciele ośrodków zaznaczają, że trudno powiedzieć, jak będzie w przyszłych latach. Nie ukrywają, że obecny boom to tzw. efekt odłożonego popytu, dlatego w kolejnych latach zainteresowanie może być mniejsze. O tym, czy tak będzie, przekonamy się według nich już w drugiej połowie roku, kiedy będzie widać, czy do klinik napływają cały czas nowi pacjenci.
– Ogólnie z obserwacji specjalistów wynika, że coraz mniej Polek w ogóle chce zachodzić w ciążę – zauważa Katarzyna Malinowska-Olczyk. Przedstawiciele ośrodków przyznają, że wśród pacjentów przeważają osoby bliżej 40. roku życia, które od długiego czasu starały się o dziecko i dla nich program taki jak ten jest ostatnią deską ratunku.
– Młodsze osoby ciągle uważają, że mają czas, nie spieszą się, dlatego takich chętnych jest mniej – mówi lekarz z jednej z klinik. Eksperci zwracają jednak uwagę, że w kolejnych latach popyt na usługę może być napędzony przez obcokrajowców. Ci, jeśli są zarejestrowani w polskim systemie, również mogą do niego przystąpić. A takich przybywa. Placówki szacują, że już dziś co najmniej 20 proc. zgłaszających się to obcokrajowcy, wśród których dominują obywatele Ukrainy, a na drugim miejscu Białorusi.
Kliniki uczestniczące w programie zwracają uwagę na jedno zagrożenie, które może się pojawić w przyszłości. A mianowicie wzrost kosztów związanych z zapłodnieniem pozaustrojowym. Ten nie został bowiem uwzględniony w bud żecie programu. A to oznacza, że ryzyko z tym związane ponoszą placówki. Te, które go nie uwzględniły w swoich wyliczeniach, będą zobowiązane do realizacji zadeklarowanych celów. ©℗