Coraz nowsze regulacje w sprawie odpadów, niedziałające prawo – jak zakaz rozdawania bezpłatnych foliówek, który handlowcy natychmiast obeszli, niejasny dla obywateli system segregacji – to jedna strona kłopotów z recyklingiem . Druga to niewystarczająca współpraca organów samorządów z biznesem, rosnące koszty odbioru i zagospodarowania odpadów i niepewność, jakie będą warunki prowadzenia tego interesu. Bo zagospodarowanie strumienia śmieci to też pieniądze
Proszę sobie wyobrazić następujący obrazek: na osiedlu mieszkaniowym stoją pojemniki na segregowane śmieci. Nic nie burtuje, żadnych unoszonych przez wiatr foliowych torebek ani odłamków szkła. Nie ma kłopotu ze zbyt rzadkim wywożeniem odpadów, bo też o klasycznej i znanej mieszkańcom polskich miejscowości wywózce – ze zgrzytem i hukiem o godz. 6 rano – nie ma mowy. Pojemniki tylko pozornie są zwyczajne – tak naprawdę to terminale wielkiego systemu pneumatycznego transportu odpadów, który jest siecią podziemnych rurociągów łączących każdy pojemnik ze stacją załadunkową, gdzie zawartość jest pakowana do wagonów i przewożona do miejsc docelowych. W zależności od typu posegregowanych odpadów mogą to być: kompostownia, zakłady przemysłowego recyklingu albo elektrociepłownia. Jeśli to ta ostatnia, to posłużą za paliwo. Jeśli kompostownia, to powstający podczas rozkładu metan też będzie wkrótce paliwem w ciepłowni. Jeśli zakład recyklingu – sprawa jest jasna: odzyska się z nich wszystko, co może posłużyć do ponownego wykorzystania. Takie systemy już funkcjonują, na razie w Azji (w Japonii, Korei Południowej i Hongkongu). A my wciąż naprawiamy dość dziurawy system segregowania i recyklingu, który ma nam umożliwić nie tylko nienarażenie się na kary za niespełnienie unijnych celów odzysku, lecz rzeczywiste dojście do zamkniętego obiegu odpadów – z korzyścią dla środowiska i gospodarki, czyli dla wszystkich.

Zaczyna się od segregacji

Na początek trzeba było przekonywać obywateli do segregowania odpadów z gospodarstw. O ile jeszcze idea podziału na „mokre” i „suche” przebiła się dość szybko, o tyle mieszkańcy miast, w których selektywna zbiórka była prowadzona jeszcze przed wprowadzeniem takiego obowiązku, mieli – i nadal mają – problem z przyjęciem do wiadomości, że np. papier i szkło nie powinny trafiać do tego samego pojemnika. Do tego wielu deklarowało od razu, że nie będzie segregować śmieci i poniesie wyższe opłaty, co działa demoralizująco: jeśli część mieszkańców bloku segreguje, a część nie, to ci pierwsi tracą z oczu rzeczywisty cel, czyli ochronę środowiska. Mieszkańcy nie rozumieją też, dlaczego mają „myć śmieci”.
Efekt jest taki, że odpady zmieszane nadal zawierają mnóstwo materiałów, które można by poddać recyklingowi, a w pojemniku na papier i plastik trafiają się odpady zanieczyszczające całość i uniemożliwiające powrót papieru do obiegu (musi być suchy, by dało się go wykorzystać).
Kolejny problem to niejasne dla większości kryteria, co powinno trafiać do recyklingu, a co do odpadów zmieszanych. Bez znajomości chemii przemysłowej czasem naprawdę trudno zdecydować, czy dane tworzywo nadaje się do recyklingu. I np. dlaczego butelka po winie i stłuczona szklanka nie są dla zakładów odzysku tym samym. Prowadzone w wielu gminach działania edukacyjne są za słabe i niewłaściwie nakierowane na odbiorców. A przy tym najczęściej sprowadzają się do stwierdzeń, co gdzie wrzucić, a nie tłumaczą dlaczego. Tymczasem kluczem jest zrozumienie przez każdego mieszkańca idei i zasad recyklingu. Zwłaszcza że niestosowanie się do nich jednego może zniweczyć wysiłki pozostałych.
Mistrzami w kategorii edukacji są Niemcy. Konsekwentne kampanie doprowadziły do tego, że w tym kraju odpady segreguje się masowo i rygorystycznie. W latach 90. XX w. zaczęło się od podstawowego rozróżnienia na „mokre” i „suche”. Dziś segregacja odpadów w domach przebiega według rodzaju tworzyw, a nawet koloru szklanych butelek. Przebiega też bez większych problemów (a w zasadzie w ogóle bez problemów) dzięki dotarciu do Niemców z informacją. To byłoby niemożliwe bez kampanii, które u naszych sąsiadów przeprowadziło państwo. A jak jest u nas?
– Oczywiście ustawodawca zobligował gminy do prowadzenia działań informacyjnych i edukacyjnych, ale są to działania rozproszone i niewystarczające. Samorządy starają się zminimalizować koszty ponoszone przez mieszkańców, więc środki uzyskane z opłat przeznaczają przede wszystkim na wydatki związane z transportem i zagospodarowaniem odpadów, a nie na działania promujące segregację. Edukacja staje się powoli drogą fanaberią i gminy ograniczają się zazwyczaj do organizacji pogadanek dla uczniów oraz wizyt przedszkolaków w centrach edukacji ekologicznej. To oczywiście potrzebne elementy wychowania młodego pokolenia, ale niezbędne wydają się zdecydowanie aktywniejsze działania skierowane do wszystkich grup społecznych i wiekowych. Państwo wydaje olbrzymie środki finansowe na kampanię dotyczącą sądów, ale nie jest zainteresowane przeprowadzeniem skutecznej akcji informacyjnej w tak podstawowym elemencie naszej codzienności – tłumaczy Krzysztof Koman, prezes Centrum Innowacji Społeczno-Samorządowych Centropolis.
– Chcemy, by system gospodarowania odpadami komunalnymi był przyjazny dla mieszkańca, a jednocześnie efektywny. Dotychczas udawało nam się to osiągać, gdyż system wprowadzony w Gdyni i gminach Komunalnego Związku Gmin „Dolina Redy i Chylonki” zapewniał współpracę z firmą wywozową, która miała ekonomiczny interes w tym, aby mieszkańcy jak najlepiej i najwięcej odpadów segregowali u siebie w domach. Efekt ten udało się osiągnąć poprzez zorganizowanie jednego przetargu na odbieranie i zagospodarowanie odpadów komunalnych. Najlepszym dowodem na trafność przyjętego rozwiązania jest osiągnięty przez Gdynię w 2017 roku poziom przygotowania do ponownego użycia i recyklingu odpadów komunalnych wynoszący 38,6 proc. przy poziomie wymaganym prawem wynoszącym 20 proc. Nie ma jeszcze danych za rok 2018, ale na pewno przekroczymy w Gdyni 40-proc. poziom przygotowania do ponownego użycia i recyklingu odpadów komunalnych wobec 30 proc. wymaganych przez prawo. Niestety, projekt nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach zaprezentowany w dniu 28 sierpnia 2018 r. i jego aktualizowana wersja z dnia 9 stycznia 2019 r. zawierają zapisy nakładające na gminy obowiązek osobnego wyboru podmiotu odbierającego i zagospodarowującego odpady. Z praktycznego punktu widzenia oznacza to, że Minister Środowiska stwarza sytuację prawną, w której dla firmy odbierającej odpady jest bez znaczenia, czy mieszkańcy segregują odpady czy ich nie segregują. To rozwiązanie, obok konieczności selektywnego zbierania odpadów ulegających biodegradacji, bez wątpienia zniechęci mieszkańców do selektywnego zbierania odpadów, a co gorsza, przyczyni się do wzrostu opłaty za gospodarowanie odpadami – komentuje Michał Guć, wiceprezydent ds. innowacji, który w Gdyni odpowiada m.in. za gospodarkę odpadami.

Kłopotliwe prawo

Michał Guć zwraca uwagę, że trudności w gospodarowania odpadami komunalnymi są spowodowane m.in. ciągłymi zmianami w przepisach prawnych. Aktualnie największym problemem są zarówno nowe regulacje w projektowanej nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, jak i aktach wykonawczych dla niej, gdzie Ministerstwo Środowiska postuluje m.in. konieczność rozdzielenia przetargów na odbiór i zagospodarowanie odpadów oraz obligatoryjne przejęcie odbioru odpadów kolejnej selektywnej frakcji odpadów tj. odpady, ulegające biodegradacji. Włodarze obawiają się, że wprowadzenie tych zmian zniechęci część mieszkańców do prowadzenia efektywnej segregacji odpadów, gdyż wraz z pojawieniem się kolejnej frakcji odpadów, którą mieszkaniec musi zbierać selektywnie, nastąpi wzrost opłaty za gospodarowanie odpadami.
Inne proponowane w projekcie nowelizacji zmiany odnoszą się do aktów prawa miejscowego, czyli regulaminów utrzymania porządku w gminie. Ma zostać poszerzony katalog frakcji przyjmowanych w punktach selektywnego zbierania odpadów komunalnych (np. o tekstylia), a selekcja podstawowych frakcji ma się odbywać w miejscu wytworzenia odpadów (czyli nie tylko w domach, lecz także w miejscach publicznych).
Selekcja i odbiór odpadów znowu więc dla gminy podrożeją.
– Niedopuszczalność zróżnicowania stawki za odbiór i zagospodarowanie odpadów na gospodarstwa jedno i wielorodzinne, co było stosowane w niektórych samorządach, w ewidentny sposób wpływa na koszty ponoszone przez mieszkańców, co przekłada się wprost na efekt „znikania” ich z systemu. Niemal każda gmina wprowadzająca opłaty uzależnione od liczby mieszkańców spotkała się z problemem zaniżania tych danych, bo niektórzy ludzie próbują zrobić wszystko, by obniżyć wysokość tego parapodatku. Tymczasem koszty ponoszone przez gminy rosną niemal każdego roku. Tylko w ostatnich dwóch latach koszty transportu odpadów wzrosły o około 30 proc., ubezpieczeń o około 130 proc., a odbiór frakcji paliwowej nawet o ponad 200 proc. W sektorze komunalnym, jak i w każdym innym obszarze rynku, mamy też do czynienia z presją płacową pracowników, a do tego nieustannie spotykamy się z nowymi obowiązkami narzucanymi przez ustawodawcę, jak choćby konieczność zakupu pojazdów niskoemisyjnych w związku z ustawą o elektromobilności.
To w oczywisty sposób musi przekładać się na wzrost opłat, które ponoszą mieszkańcy. Polacy nie są jednak świadomi tego, że śmieci kosztują i to kosztują dużo – tłumaczy Krzysztof Koman.

Co z biznesem?

Koszty ponoszą gminy. Nic dziwnego, że chciałyby mieć na nie większy wpływ, a może i zyski. Dlatego też w wielu przypadkach utworzyły spółki celowe, którym zlecają odbiór i zagospodarowanie odpadów. Bez przetargu – z wolnej ręki na zasadzie in house. To rozwiązanie krytykuje biznes. Jak zaznacza, nie chodzi mu o całkowite zniesienie takiej możliwości, lecz o to, by o takim rozwiązaniu decydował jednoznacznie korzystny warunek ekonomiczny.
Tyle że recykling to dziś już gałąź przemysłu. Potrzebne są do niego duże pieniądze na inwestycje lub istniejące zaplecze techniczne, ale także know-how. A tymi spółki samorządowe według przedstawicieli przedsiębiorców nie dysponują.
– Wzorem z fińskiej ustawy o zamówieniach publicznych proponujemy rozwiązanie, które zakłada ograniczenie działalności wykonywanej poza zamówieniem publicznym udzielonym w trybie in house do maksymalnie 5 proc. przychodów – mówił DGP Sławomir Rudowicz, przewodniczący Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami (Jakub Pawłowski, „Pomysły na naprawę śmieciowego rynku”, DGP nr 32/2019).
Część przedsiębiorców postuluje wspólne przedsięwzięcia na zasadach partnerstwa publiczno-prywatnego. PPP nie cieszy się w Polsce najlepszą sławą i to po obu stronach. Samorządy obawiają się utraty wpływów, a biznes nie jest pewny przyszłego strumienia odpadów, które miałyby trafiać do zakładów i stawać się źródłem zysku. Nie ma też przekonania, że reguły gry są stałe.
– Możemy wybudować spalarnię na wzór szwedzki, by te odpady, których nie można poddać recyklingowi, stały się przynajmniej źródłem energii – mówi nam anonimowo przedstawiciel wyspecjalizowanej w gospodarce odpadami firmy. – Kłopot w tym, że za chwilę może się okazać, że spalanie któregoś z materiałów, dla których będzie przewidziana, zostanie zakazane, a to podważy biznesowy sens inwestycji.
Przykład Szwecji jest bardzo na miejscu. W tym kraju bowiem na wysypiska trafia zaledwie 1 proc. odpadów komunalnych. Większość poddawana jest recyklingowi, a to, czego odzyskać się nie da, jest spalane w elektrociepłowniach. Ten ostatni sposób wykorzystania odpadów zaczyna zresztą być w samej Szwecji krytykowany z powodu nieuniknionych emisji gazów do atmosfery. To jednak w porównaniu z polskimi problemami niemal fanaberia przy osiąganym w Szwecji poziomie recyklingu.

Niewesołe perspektywy

Czy więc Polska spełni nałożone przez Brukselę wymagania? Przypomnijmy: w roku 2020 ma to być 50 proc. odpadów poddawanych recyklingowi. Do 2025 r. państwa członkowskie zobowiązały się przetwarzać 55 proc. odpadów komunalnych, do 2030 r. 60 proc., a do 2035 – 65 proc. Według raportu NIK „Realizacja zadań gminy w zakresie zagospodarowania odpadów komunalnych” osiągnięcie najbliższego celu jest zagrożone. Ministerstwo Środowiska odpowiada, że „poziom recyklingu i przygotowania do ponownego użycia frakcji odpadów komunalnych: papieru, metali, tworzyw sztucznych i szkła osiągnięty przez Polskę wyniósł ponad 28 proc. Spodziewany jest wzrost tego poziomu, będący efektem wprowadzonych rozwiązań w zakresie gospodarowania odpadami komunalnymi np. rozporządzenia ministra środowiska z dnia 29 grudnia 2016 r. w sprawie szczegółowego sposobu selektywnego zbierania wybranych frakcji odpadów (Dz.U. z 2017 r. poz. 19)”.
– Osiągnięcie zakładanych poziomów odzysku surowców wydaje się dziś niewykonalne. Bez wątpienia potrzebujemy zmian systemowych, choćby w sprawie kaucji za opakowania plastikowe czy wszystkie opakowania szklane. Warto zastanowić się także nad wprowadzeniem minimalnych progów opłat ponoszonych przez mieszkańców oraz zwiększenia ujednolicenia systemu segregacji odpadów w całym kraju. Potrzebujemy jednak przede wszystkim wzrostu świadomości obywateli w zakresie selektywnej zbiórki i konsekwencji w edukacji – kwituje prezes Centropolis.