- Nie tylko wzrost gospodarczy, ale i dochodowość biznesu musi być mierzona z uwzględnieniem kosztów społecznych i środowiskowych, jakie powoduje. A to niepopularna teza - uważa prof. dr hab. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego
- Nie tylko wzrost gospodarczy, ale i dochodowość biznesu musi być mierzona z uwzględnieniem kosztów społecznych i środowiskowych, jakie powoduje. A to niepopularna teza - uważa prof. dr hab. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego
Do kryzysu klimatycznego pandemia koronawirusa dołożyła kryzys szeroko rozumianych nierówności społecznych. Co to oznacza dla rozwoju gospodarczego?
/>
Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego
/
Materiały prasowe
/
Justyna Cieślikowska
Jesteśmy skłonni przypisywać całe zło tego świata obecnej pandemii, ale już dużo wcześniej widać było nieprawidłowości, asymetrie, sprawiające, że świat stał się spękany, chwiejny niczym na huśtawce.
Pandemia pokazała, jak bardzo wolny rynek nie radzi sobie z okolicznościami, które były jej skutkiem, jak bardzo potrzebne jest sprawne państwo. Stąd też w wielu środowiskach, w tym naukowych, eksperckich, pojawiają się opinie na temat konieczności „przesunięcia wajchy” w systemie gospodarczym. Nawet w tak proneoliberalnym dzienniku jak „The Financial Times”, w słynnym już editorialu stwierdza się, że konieczne jest zadbanie o sprawy społeczne i nowe spojrzenie na rolę oraz wydatki państwa: nie jak na obciążenie podatników, ale jak na niezbędne inwestycje w dobro wspólne. W dodatku, zdaniem FT, trzeba będzie też uwzględnić takie koncepcje, jak bezwarunkowy dochód podstawowy do niedawna uznawane za ekscentryczne.
Na czym polegają słabości wolnego rynku?
Fundamentalizm rynkowy charakterystyczny dla doktryny neoliberalnej to założenie, że wolny rynek jest wystarczającym gwarantem efektywności i doskonale poradzi sobie z kryzysami, szybko zdmuchnie każdą kryzysową bańkę. W związku z tym rola państwa może być ograniczona do minimum. Społeczno-gospodarcza rzeczywistość tego jednak nie potwierdza. Obnaża to globalny gospodarczy kryzys, jakim skutkuje pandemia COVID-19. Okazuje się, że jak trwoga to… do państwa. Zawodność wolnego rynku przejawia się też w tym, że ma on w sobie mechanizm autodestrukcji, ponieważ nagradza najsilniejszych, w wyniku czego stają się coraz silniejsi. To sprawia, że kształtują się struktury oligopolistyczne, które niszczą konkurencję.
Przybliża nas to do śmierci neoliberalizmu?
Na pewno obserwujemy znaczące ograniczenie wiary w jego witalność i skuteczność. Podporządkowanie świata doktrynie neoliberalnej sprawiło, że wzrost gospodarczy mierzony wielkością produktu krajowego brutto (PKB) stał się celem samym w sobie zamiast środkiem do celu, jakim powinna być poprawa jakości życia.
Ekonomista Kenneth E. Boulding sarkastycznie stwierdził, że każdy, kto wierzy w nieskończony wzrost gospodarczy na mającej fizyczne ograniczenia planecie, jest albo szalony, albo jest ekonomistą. Stąd też obecnie w krajach wysokorozwiniętych zyskuje na popularności koncepcja postwzrostu, czyli odejścia od podporzadkowania polityki społeczno-gospodarczej priorytetowi wzrostu gospodarczego. Wskazuje się na konieczność pogłębionej refleksji – jak wzrastać i po co. Jest to istotne zwłaszcza wobec narastania niepożądanych nierówności społecznych, w tym dochodowych i majątkowych. Co prawda przed pandemią zmniejszyły się nierówności między krajami, ale wewnątrz wielu państw pogłębiają się przepaści między bogatymi a biednymi. Pandemia COVID-19 proces ten nasila. Jak wynika z badań, pandemiczny spadek dochodów i pogarszanie się warunków życia najsilniej dotyka osoby o najniższych dochodach i osoby posiadające jedynie podstawowe wykształcenie.
Dramatyczny wzrost nierówności powoduje nie tylko chwiejność świata, ale przede wszystkim redukuje popyt, bo popyt tworzą masy. Jeśli rozdałaby pani ludziom każdemu po 1000 zł, to bogaci tego wręcz nie zauważą, za to najbiedniejsi natychmiast pognają na rynek i będą kupować . Istotne jest zatem nie tylko, jak przyrastają dochody, ale i komu. Jeśli przyrastają tylko bogatym, to ogranicza postęp społeczny, ekonomiczny, środowiskowy. W związku z narastaniem nierówności w wielu krajach rośnie ryzyko sekularnej stagnacji, czyli stagnacji na wieki wieków, z rachitycznym, oscylującym wokół 1 – 2 proc. wzrostem PKB. Już na kilka lat przed pandemią doświadczały tego i USA, i kraje strefy euro.
Jak zatem ten wzrost powinien wyglądać?
Trzeba przede wszystkim odróżniać wzrost gospodarczy, czyli wzrost PKB, od rozwoju społeczno-gospodarczego. To nie to samo. Rozwój społeczno-gospodarczy obejmuje trzy filary: wzrost gospodarczy, postęp społeczny (odnoszący się m.in. do dostępności do edukacji, ochrony zdrowia, pracy, bezpieczeństwa itp.) oraz postęp ekologiczny, klimatyczny. Dopiero, gdy w tych trzech filarach można postawić plusy, otwierają się możliwości trwałego, harmonijnego rozwoju. W okresie minionych czterech dekad dominacji doktryny neoliberalnej priorytetem był wzrost gospodarczy, zaś z drugim i trzecim filarem bywało różnie w różnych krajach. Pozytywnym przykładem dbania o harmonizowanie wzrostu gospodarczego z postępem społecznym i ekologicznym są kraje skandynawskie.
Dbania, czyli jakich działań? Co jest potrzebne?
Fundamentalne znacznie ma wdrażanie polityki społeczno-gospodarczej godzącej interesy ekonomiczne i społeczne oraz ekologiczne, klimatyczne. Ma to znaczenie tym bardziej, że charakterystyczna dla gospodarki globalnej długa lista rozmaitych schorzeń ma m.in. podłoże w myleniu, czy utożsamiania celów społeczno-gospodarczych ze środkami ich osiągania (czyli wzrostem PKB).
PKB to rynkowa wartość nowo wytworzona, w największym uproszczeniu - suma zysków i płac, ale uzyskiwanych wyniku produkcji wyrobów i usług zarówno społecznie użytecznych, jak i szkodliwych, w tym niszczących środowisko naturalne i zagrażających zdrowiu ludzi. Wystarczy powiedzieć, że od 2014 r. do PKB wliczany jest np. handel narkotykami oraz prostytucja (taka działalność bowiem także kreuje rynkowe zyski i płace).
Szczególne znaczenie ma tu zatem, niestety drastycznie w wielu krajach zaniedbywany, tzw. rachunek kosztów i efektów zewnętrznych (z ang. externalities). Jeśli bowiem jakaś działalność gospodarcza ma negatywny wpływ na środowisko naturalne czy zdrowie ludzi to kosztowymi następstwami tego powinien być obciążany podmiot prowadzący tę działalność. Jeśli tak nie jest, to dochodzi do syndromu prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat, co oznacza, że biznes zyskuje, a koszty przerzucane są na państwo i społeczeństwo. Tego rodzaju rachunek powinny wymuszać regulacje prawne. To domena państwa.
Jest to istotne tym bardziej, że wolny rynek jest wolny do wszystkiego: do oferowania dóbr społecznie użytecznych , lecz także antydóbr czy śmieci, do manipulowania nabywcami, do sztucznego kreowania popytu, eliminowania niewygodnej konkurencji itp. Aby nie dochodziło do wolnorynkowych wynaturzeń niezbędne jest wzmacnianie organów i działań (w tym edukacyjnych) chroniących konkurencję i konsumentów.
Skąd brać na to pieniądze?
Fundamentalną rolę ma do odegrania system podatkowy. Niezbędna jest podatkowa progresja. Od najbogatszych, którzy w największym stopniu korzystają z dobrodziejstw tego świata, trzeba pobierać większy podatek po to, żeby było z czego finansować filar społeczny (edukacja, zdrowie publiczne, bezpieczeństwo i inne dobra wspólne) oraz ekologiczny. Zasadność i efektywność podatkowej progresji potwierdzają doświadczenia wielu krajów. Progresja jest zasadna także dlatego, że to właśnie poprzez finansowanie sfery dóbr publicznych państwo tworzy odpowiednie środowisko i warunki funkcjonowania biznesu. Dotyczy to m.in. finansowania badań naukowych, edukacji, infrastruktury itd.
Włosko-brytyjska ekonomistka Mariana Mazzucato w głośnych książkach Państwo przedsiębiorcze oraz Wartość wszystkiego wykazuje, że bardzo często duże zyski biznesu są możliwe dzięki jakiejś formie wsparcia od państwa, np. subwencji, czy finansowaniu badań. Tym też uzasadnia tezę, że państwo powinno otrzymywać z tego tytułu dywidendę. To bardzo niepopularna teza wśród przedsiębiorców, nieprzystająca też do doktryny neoliberalnej, a ta jest silnie zakorzeniona w świecie biznesu. Oderwanie się od tej doktryny to będzie długi proces, ale jak dowodzą zarówno badania naukowe, jak i nasilające się wynaturzania rynkowe, nieuchronny.
Czy zatem w tym nowym modelu rozwoju społeczno-gospodarczego czeka nas np. przedefiniowanie przedsiębiorczości?
Noblista Milton Friedman zawsze podkreślał, że rolą biznesu jest biznes, czyli generowanie zysków. I tak rzeczywiście jest. Istotne jest jednak , żeby nie dochodziło do prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat. Dlatego też koszty np. środowiskowe czy społeczne związane z osiąganiem zysków przed przedsiębiorców muszą być należycie liczone. Nie chodzi zatem o zmianę definicji przedsiębiorczości, ale o uwzględnianie w regulacjach dotyczących działalności gospodarczej rachunku kosztów i efektów zewnętrznych. Dopiero wówczas może być prawidłowo wyliczona rzeczywista efektywność takiej działalności oraz jej znaczenie dla trwałego harmonijnego rozwoju społeczno-gospodarczego. Jest to istotne tym bardziej, że przedsiębiorcy nie zawsze dostatecznie kompleksowo postrzegają związki między ich działalnością a wpływem na realia społeczne i środowiskowe. Tymczasem wcześniej czy później pogarszająca się sytuacja społeczna będzie negatywnie wpływać także na możliwości rozwoju przedsiębiorczości.
Filar społeczny wydaje mi się szczególnie trudny do okiełznania w rachunku zysków i strat.
Owszem, jeśli państwo inwestuje w zdrowie, edukację, demografię, to pełne efekty są trudno wymierne, występują dopiero po jakimś, często odległym, czasie, na ogół wykraczającym poza cykl wyborczy. Natomiast politykę cechuje syndrom terroru cyklu wyborczego, politycy patrzą z perspektywy następnych wyborów, a więc w horyzoncie czterech, pięciu lat. Dbałość o sprawy społeczne wymaga zaś długiej perspektywy. Jednak zaniedbania w sferze społecznej obok niekorzystnego wpływu na gospodarkę i popyt, mogą mieć też inne drastyczne skutki. To m.in. groźba nasilania się rewolt, takich jak choćby protesty żółtych kamizelek we Francji oraz społeczne niepokoje w innych krajach, co nie sprzyja biznesowi. Zaniedbania społeczne w skrajnych przypadkach mogą też skutkować skracaniem średniej długości życia ludzi, co zresztą wydarzyło się nawet w tak bogatym kraju jak USA i to jeszcze przed pandemią.
Jak zatem państwo powinno realizować swoją rolę?
Potrzebujemy państwa optimum – nie za małego i nie za dużego. Państwa sprawnego, zapewniającego społeczne bezpieczeństwo. To państwo, które jest w stanie przeciwdziałać wynaturzeniom rynkowym, oligopolizacji, wykluczeniu społecznemu i narastaniu nieuzasadnionych nierówności społecznych oraz społecznej niesprawiedliwości. To państwo skuteczne w starciu z oligopolistycznymi korporacjami. Ale należyte spełnianie przez państwo jego funkcji wymaga stosownych wpływów budżetowych.
Koncepcja państwa optimum jest zgodna z ordoliberalną koncepcją społecznej gospodarki rynkowej A ordo znaczy ład. Ordolibaralizm to - w przeciwieństwie do neoliberalizmu - liberalizm uporządkowany i państwo ma tu do odegrania ważną, regulacyjną rolę. W skali globalnej zauważalny jest wzrost zainteresowania ordoliberalizmem i koncepcją społecznej gospodarki rynkowej. To koncepcja, która z ogromnym sukcesem, wręcz o randze cudu gospodarczego została wdrożona w Niemczech zachodnich po II wojnie światowej, ale też w innych krajach. Jednak z końcem lat 70. ordoliberalny model zaczął erodować w wyniku triumfu neoliberalizmu. Model społeczno-gospodarczego ładu ma w Polsce rangę konstytucyjną, jednak ustrojowe założenia wciąż w niedostatecznym stopniu przekładają się na społeczno-gospodarczą rzeczywistość.
Wróćmy jeszcze do kwestii dochodów. Powiedziała pani, że istotne jest komu one przyrastają. Jak w tym kontekście patrzeć na ideę bezwarunkowego dochodu podstawowego (BDP)?
Eksperymentowanie z tym rozwiązaniem jest potrzebne i uzasadnione. Zachęca do tego nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pierwsze eksperymenty z wdrażaniem tej koncepcji są zachęcające. Nie potwierdzają się obawy, że ludzie wskutek otrzymywania BDP rezygnować będą z pracy. Widać raczej inny trend – osoby, które otrzymywały dochód podstawowy, chętniej podejmowały pracę nawet niżej płatną, niż dotychczasowa, ale za to bardziej odpowiadającą ich zainteresowaniom i dającą więcej satysfakcji. To zaś można traktować jako istotny czynnik poprawy jakości życia.
W przypadku BDP można upatrywać podobieństwa do zmian dotyczących czasu pracy. Kiedyś ludzie pracowali ponad 70 godzin tygodniowo. Obecnie to ok. 40 godz. i widać tendencję do dalszego skracania . To się łączy z dywidendą technologiczną – dzięki postępowi technologicznemu ludzie potrzebują mniej czasu na wykonywanie zadań, są bardziej wydajni i zarabiają więcej. A skoro postęp technologiczny jest tworzony na barkach wszystkich, to również wszyscy powinni z tego korzystać. Dlatego też BDP traktowany jest przez wielu ekspertów jako należna ludziom dywidenda technologiczna.
Na razie budżety państw uznawane są za zbyt skromne, by trwale wypłacać dochód podstawowy. Ta koncepcja taktowana jest jako przyszłościowa, do zrealizowania w krajach najbogatszych i przy zmianie systemu podatkowego, żeby były na to pieniądze. Choć niektórzy uważają, że może się wydarzyć już teraz. W Niemczech niemiecko-szwajcarski ekonomista prof. Thomas Straubhaar przedstawił rachunki, świadczące o możliwości natychmiastowego przyznania każdemu obywatelowi Niemiec dochodu podstawowego w wysokości 1000 euro miesięcznie. W niedawno opublikowanej książce pt. Grundeinkommen jetzt! Nur so ist die Marktwirtschaft zu retten (Dochód podstawowy już teraz! To jedyny sposób na uratowanie gospodarki rynkowej), wyjaśnia, że owa kwota BDP to wynik podzielenia dotychczasowych socjalnych wydatków Niemiec przez liczbę mieszkańców. BDP umożliwiłby likwidację całego niemieckiego „socjalu”, a tym samym i kosztów związanych z administrowaniem pomocą socjalną. Zarazem prof. Straubhaar zakłada radykalne zmiany w podatku dochodowym, wskazując na zasadność liniowego opodatkowania wszystkich dochodów (poza BDP) według stopy 50 proc.