Widmo krąży po Europie – widmo nacjonalizmu. Marine Le Pen, Alternative für Deutschland, architekci brexitu, Geert Wilders z holenderskiej Partii Wolności, Fidesz na Węgrzech, a na rodzimym podwórku Konfederacja (a także, w coraz większym stopniu, PiS) – wszyscy odwołują się do toposów związanych z tożsamością narodową. I wszyscy budzą strach liberalnych elit, gdyż to nacjonalizm – wraz z zarzucanym mu na równi populizmem – jest w oczach tychże elit fundamentalnie sprzeczny z dogmatami liberalnej demokracji, najlepszego na świecie systemu, z dominacją którego nastąpić miał koniec historii.
Nie nastąpił. Gwałtowne przyspieszenie procesów globalizacyjnych po upadku komunizmu korelowało z liberalizmem politycznym tylko do pewnego momentu. U progu trzeciej dekady XXI w. stworzone przez globalizację problemy osiągnęły natężenie, wobec którego najlepszy ustrój na świecie okazuje się bezradny. Wzrost postaw określanych jako populistyczne, skrajnie prawicowe czy nacjonalistyczne jest tego skutkiem, a nie przyczyną.
Zarazem postawy te są dalekie od spójności. Stanowią raczej postmodernistyczny konglomerat odwołań do starych toposów, umieszczonych w nowych dekoracjach. Nowa europejska prawica – nazywana skrajną – bazuje w dużej części na emocjach, których wspólnym mianownikiem jest pragnienie powrotu do przeszłości, nie tyle kiedyś realnie istniejącej, ile raczej wyobrażonej. Jak słusznie zauważył Rafał Ziemkiewicz: z nacjonalizmem jest jak z muzyką ludową – wspólnym pojęciem opisuje się lokalne zjawiska bardzo różniące się od siebie. Każdy z europejskich narodów ma własną i odmienną historię. Czy istnieje wspólna europejska geneza nacjonalizmu? Czy ma on uniwersalne cechy?
Źródła nacjonalizmu - romantyzm umarł. Dlaczego?
W dużej mierze zależy to od tego, jak zdefiniujemy nacjonalizm. W powszechnym rozumieniu jest to pojęcie obciążone negatywnym skojarzeniem, traktowane jako ideologia oparta na darwinistycznej rywalizacji i ksenofobii. To w tej postaci nacjonalizm uznany został za głównego wroga demokracji liberalnej. Historycznie jednak narodziny XIX-wiecznego agresywnego nacjonalizmu były poprzedzone długim procesem formowania się nowoczesnej tożsamości narodowej, który to proces związany był przede wszystkim z romantyzmem i rewolucją francuską.
Romantyzm tworzył wspólnotę języka, szerzoną i utrwalaną przy pomocy literatury, zarazem wymyślając na nowo opowieści o wspólnej przeszłości, dające oparcie nowym mitologiom. Źródłem poczucia niemieckiej jedności był – między innymi – romantyczny mit o walce z armiami Napoleona; źródłem tożsamości polskiej – romantyczna walka o niepodległość. Drugim motorem napędowym dla powstania nacjonalizmu była rewolucja francuska. A szerzej – walka mieszczaństwa z absolutnymi monarchiami, toczona na przestrzeni całego XIX w. Naczelnym celem tej walki była równość, rozumiana jako zniesienie stanowości społeczeństwa feudalnego, czyli objęcie wszystkich jednakowym systemem prawnym. To rewolucja uczyniła mieszkańców Francji Francuzami – równymi sobie obywatelami Republiki, które to osiągnięcie utrwalone zostało przez Napoleona, tworzącego Code civil des Français.
Istotna różnica w rozwoju polskiej tożsamości narodowej w stosunku do Zachodu polegała na tym, że w Europie Zachodniej romantyzm w sposób niejako naturalny obumarł: po okresie Sturm und Drang nastąpił Gründerzeit, czas ekspansji ekonomicznej, często kolonialnej. Postępy industrializacji rodziły nowe problemy, niemożliwe do wyrażenia i nazwania w starych, romantycznych formach.
To dlatego Ernest Gellner, jeden z najważniejszych badaczy nacjonalizmu, definiował go nie tyle jako ideologię, ile społeczną postawę, i uważał za naturalny etap rozwoju państwa przemysłowego. Skomplikowana, wielowarstwowa struktura społeczeństw ery industrialnej, z niedającym się uniknąć konfliktem klasowym, wymaga wspólnego mianownika – poczucia tożsamości łączącej tak różnych od siebie ludzi. To dzięki takiej właśnie tożsamości udało się zinstytucjonalizować konflikt między mieszczaństwem a proletariatem. Stworzone w XIX w. państwo narodowe, zbudowane wokół idei suwerenności ludu, oferowało „infrastrukturę instytucjonalną” pozwalającą nadać walce klasowej postać pokojową: permanentnej, politycznej gry. W ten sposób Zachód uniknął rewolucji komunistycznej. A zbiorowa tożsamość europejskich państw narodowych ewoluowała dalej.
Zanim to jednak nastąpiło, Europa musiała przejść przez zbrodnicze szaleństwa dwóch wojen światowych i Holokaustu. Stanowiły one kulminację agresywnego nacjonalizmu – przekonania, że interesy gospodarcze poszczególnych państw narodowych stoją ze sobą w zasadniczej sprzeczności, przekładającej się na rywalizację polityczną; ta ostatnia zaś dla swego rozstrzygnięcia wymaga wojny. Nie była to przyczyna jedyna, wybuch, a zwłaszcza przebieg, II wojny w co najmniej równym stopniu bowiem został zdeterminowany przez totalitaryzm; jednakże wywołane wojną przekonanie o nierozerwalnym związku nacjonalizmu z ludobójstwem zostało w Europie utrwalone. Odegrało też ono istotną rolę w tworzeniu nowego systemu gospodarczego Zachodu, opartego na współpracy i wolnym handlu, krótko mówiąc: w budowie świata, z którego agresywny nacjonalizm nie tyle został wypędzony, ile stopniowo przestał być w nim potrzebny.
Dzieci Gründerzeit. Dlaczego liberalizm gospodarczy Konfederacji nie jest programem wyborczym, lecz wyznaniem wiary?
Procesy zarysowane powyżej nie ominęły Polski całkowicie, objęły ją jednakże w mniejszym stopniu i w innych niż na Zachodzie przedziałach czasowych. Na skutek zaborów polska tożsamość o wiele dłużej niż w przypadku Niemców utrzymała romantyczny rys. Nowoczesny, agresywny nacjonalizm nie był dla Polaków spontanicznie – i stopniowo – kształtującą się postawą, lecz w dużej mierze stanowił konstruktywistyczną próbę wykreowania nowego modelu polskości, pozostającego w kontrze do tradycji powstańczej i antyrosyjskiej. Międzywojenną rywalizację endecji i piłsudczyków można postrzegać w kategoriach klasowych (mieszczaństwo kontra robotnicy), ale również jako starcie tożsamości romantycznej z nacjonalistyczną.
Niepodległej Polsce po 1918 r. zabrakło czasu, aby przeżyć swój Gründer zeit, czas ekspansji; tej, która na Zachodzie stała się podłożem dla postawy agresywnie nacjonalistycznej. Zadanie scalenia kraju w wymiarze prawnym i ekonomicznym oraz przezwyciężenie skutków kolejnych krachów gospodarczych (w tym Wielkiego Kryzysu) mogłyby być do takiej ekspansji preludium, jednak zamiast niej nastąpiła katastrofa wojny, a po niej komunizm.
Wydarzenia te zrodziły proces odwrotny do zachodzącego na Zachodzie: tożsamość oparta na romantyzmie zamiast obumierać, uległa wzmocnieniu. Zbiorowe położenie Polaków podczas II wojny oraz po jej zakończeniu dawało się opisać jedynie przez pragnienie wolności, sprzeciw i ofiarę. Kategorie te pozwalały zarazem nadać spójny rys całej naszej historii nowożytnej, w której los Polaków był zdeterminowany przez niezgodę na niesprawiedliwość i zniewolenie; przez walkę wymagającą nieustannych ofiar. Romantyzm uświęcał te ofiary i nadawał im sens bez względu na to, jak byłyby wielkie. I bez względu na to, czy przyniosły jakikolwiek efekt.
Jednak 10 lat po buncie Solidarności, ostatnim romantycznym zrywie Polaków, nasza sytuacja uległa diametralnej i – wszystko na to wskazuje – nader trwałej zmianie. Z początku jedynie geopolitycznej, a potem również gospodarczej. Właśnie teraz – w połowie lat 20. XXI w. – odkrywamy, że znaleźliśmy się na tym etapie rozwoju, do którego II RP nie było dane dotrzeć: oto przeżywamy Gründerzeit. Nie dosłownie jako „czas zakładania spółek” (to stało się już w 1988 r., kiedy zakładano głównie spółki nomenklaturowe), lecz jako czas ekspansji. Weszliśmy do grona najbogatszych i zaczynamy z nimi rywalizować.
W realiach kryzysu globalizacji – i wywołanego nim krachu dotychczasowej formuły demokracji – stanowi to naturalne podłoże do rozwoju nacjonalizmu. Dlatego liberalizm gospodarczy Konfederacji nie jest programem wyborczym, lecz wyznaniem wiary, emocjonalnym przekazem: głosi on, że możemy wiele, jeśli zrzucimy krępujące nas ograniczenia. To, że ograniczeń tych liderzy partii upatrują w podatkach, to po części kwestia sztafażu zapożyczonego od późnodziewiętnastowiecznego oryginału, a po części pusta retoryka. Nota bene, wyraźnie odróżniająca Konfederację od pozostałej części europejskiej altprawicy, domagającej się we Francji podatku od superzysków czy budującej na Węgrzech etatystyczną oligarchię. Ze swoimi europejskimi kuzynami Konfederacja dzieli wprawdzie lęk przed globalizacją i jej kulturowymi konsekwencjami (w kontekście, przede wszystkim, utraty tożsamości narodowej), lecz jej wyborcy – w przeciwieństwie do zwolenników Le Pen – nie wydają się skrzywdzoną przez globalizację klasą średnią. Odpowiednika wyborców Le Pen w Polsce po prostu nie ma z prostego powodu: bo Polacy, generalnie, na globalizacji w wymiarze ekonomicznym wyłącznie skorzystali.
Na partię Sławomira Mentzena głosują głównie ludzie młodzi, stanowiący w dużej mierze niewiadomą. Niewątpliwie przemawia do nich jego nacjonalistyczna retoryka i sprzeciw wobec „lewactwa” (pod którym to pojęciem kryją się przede wszystkim zmiany kulturowe) czy jednak zasadniczy element ich motywacji stanowi frustracja? Śmiem wątpić. Młodzi wyborcy Konfederacji to raczej dzieci polskiej – świeżo wykreowanej – nowej klasy średniej, cieszący się najwyższym poziomem życia ze wszystkich polskich pokoleń. Dzieci Gründerzeit. 140 lat temu domagaliby się udziału w podbojach kolonialnych, dziś domagają się zniesienia barier, które w ich przekonaniu stoją im na drodze do sukcesu. Dlatego współczesna polska wersja nacjonalizmu wydaje się raczej efektem rozwoju gospodarczego niż frustracji wywołanej jego wyhamowaniem. Nie jest ona jednak jedyną możliwą reakcją na otwierające się przed Polską coraz większe możliwości.
Tożsamościowa rywalizacja. Polski zwrot ku toposom nacjonalistycznym ma zdecydowanie odmienne podłoże
Po II wojnie światowej agresywny nacjonalizm w Europie wygasł; nie z powodów moralnych, lecz z powodu zmian gospodarczych, które zaowocowały pojawieniem się nowej formy tożsamości narodowej. Była nią identyfikacja odrzucająca heroizm i oparta w dużo mniejszym stopniu na dziełach kultury wysokiej.
Tę ostatnią zastąpiła kultura masowa i wyroby przemysłu narodowego. Obejmowały one znacznie szerszy krąg odbiorców niż dawna, romantycznej proweniencji kultura i integrowały poszczególne klasy społeczne mimo dzielących je różnic ekonomicznych. Każdy Niemiec mógł być dumny z BMW, Mercedesa i wyników Bundesligi, Anglik – z The Beatles i Rolls-Royce’a, a Francuz – z odrzutowców Mirage i Obeliksa. Każdy z narodów europejskich zachował też w pamięci zmitologizowany obraz powojennego cudu gospodarczego; co ciekawe w zarysie przypominający kształt polskiej opowieści o transformacji lat 90., który streścić można jako wspomnienie o tym, jak bardzo ciężko było na początku.
Ze wszystkich procesów kształtujących tożsamość narodową współczesnych Europejczyków to właśnie powstawanie tej formy autoidentyfikacji – którą nazwać by można: industrialną – dotknęło nas w najmniejszym stopniu. Powojenny cud gospodarczy, na którym wyrosła kultura – zarówno masowa, jak i polityczna – zachodniej Europy, ominął Polskę całkowicie. I dlatego właśnie przez pierwsze 20 lat III RP naszą autoidentyfikację narodową potrafiliśmy definiować wyłącznie w odniesieniu do toposów romantycznych – jako ich kontynuację bądź jako ich odrzucenie.
Tym bowiem była w istocie tożsamościowa strona rywalizacji pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską. PiS był partią, której żelazny elektorat zespalało wspólne – romantyczne! – przeżycie smoleńskiej tragedii, PO zaś była partią ludzi, którzy takie rozumienie tożsamości odrzucali i chcieli zostać wreszcie „Europejczykami”. Rozumieli jednak pod tym pojęciem przede wszystkim bycie sytym i bezpiecznym, III RP nie wytworzyła bowiem kultury masowej i przemysłowej, z którą mogliby identyfikować się z poczuciem dumy. Nie wytworzyła – aż do teraz.
Polski zwrot ku toposom nacjonalistycznym, choć koreluje z tendencją ogólnoeuropejską, ma więc zdecydowanie odmienne podłoże. Spodziewam się też, że niebawem jego rywalem stanie się nie schodzący ze sceny romantyzm, lecz właśnie „tożsamość narodowa ery przemysłowej”. Obydwie te formy identyfikacji będą w pewnym sensie spóźnione w stosunku do zmieniającego się świata i będą musiały w jakiś sposób za nim nadążyć. Od tego, jak potoczy się ten proces, będą zależeć przemiany polskiego systemu partyjnego. ©Ⓟ