Europa doświadczyła dwóch wojen światowych, które zniszczyły dużą część kontynentalnego potencjału gospodarczego i spowodowały, że rzesza wybitnych naukowców wyemigrowała za ocean w poszukiwaniu bezpieczeństwa i wolności naukowej. Skorzystały na tym Stany Zjednoczone, które dzięki nauce nie tylko osiągnęły wysoki poziom innowacyjności, lecz także wzmocniły pozycję ekonomiczną i militarną.
Ostatnio Ameryka prezentuje jednak ambiwalentny stosunek do świata, a świat nie jest już pewny Ameryki. Efektem są zmiany w przepływie osób, dóbr i inwestycji. Wprowadzenie przez administrację Donalda Trumpa twardych ograniczeń dotyczących przyjmowania studentów i badaczy oraz pogorszenie atmosfery wokół uniwersytetów mogą zniszczyć delikatną tkankę twórczą i przyczynić się do częściowego zatrzymania rozwoju nauki w USA.
Życie gospodarcze nie znosi próżni. Jeśli nie dolar, to może inna waluta odegra globalną rolę. Jeśli nie Harvard, to może inny uniwersytet będzie magnesem dla talentów z całego świata. Potencjalne przekierowanie inwestycji finansowych z USA do Europy oraz przepływ naukowców i wiedzy z amerykańskich do europejskich ośrodków badawczych budzą nadzieje na pobudzenie gospodarcze Starego Kontynentu.
Również Chiny korzystały na zasobach intelektualnych UE. Jednak kilka lat temu podejście do współpracy z ośrodkami azjatyckimi uległo zmianie. Mimo że zapewniały one atrakcyjne warunki finansowe, to ograniczenia wolności naukowej przyczyniły się do zmniejszenia zainteresowania ich ofertami pracy. Jednocześnie wiele europejskich ośrodków z większą ostrożnością podejmuje współpracę naukową z chińskimi instytucjami.
Działania administracji Trumpa wymierzone w czołowe uczelnie to jeden z najlepszych prezentów dla adwersarzy USA. Długofalowo mogą one mieć większe znaczenie niż wojna celna. Na ewentualnym spowolnieniu naukowym Stanów Zjednoczonych najwięcej może zyskać Państwo Środka, które wykłada miliardy dolarów na badania i rozwój zaawansowanych technologii. Jeśli amerykański uniwersytet spadnie z podium, to zastąpi go chińska uczelnia, która puka już do światowej czołówki. Rozwój nauki wymaga całego ekosystemu innowacyjności i otwartości. USA mogły się dotychczas nim chwalić, co dawało im dużą przewagę nad azjatyckim rywalem.
Kluczowe narzędzia wykorzystywane przez administrację Trumpa do nacisku na uniwersytety to ograniczenie możliwości rekrutowania studentów zagranicznych i pozyskiwania grantów. W rezultacie uczelnie mogą stracić niezależność, która jest niezbędna w prowadzeniu przełomowych i rzetelnych badań naukowych. Dlatego naukowcy pracujący w USA coraz częściej rozglądają się za innymi miejscami pracy. Na poziomie unijnym pojawiły się pomysły na przyciągnięcie akademików z innych części świata (jak choćby inicjatywa „Choose Europe”) oraz zachęcenie europejskich badaczy do kontynuowania kariery na kontynencie. Niemcy w ramach dużego projektu budowy infrastruktury zapewne zwrócą też uwagę na ekosystem naukowy, tym bardziej że innowacyjność jest niezwykle potrzebna ich gospodarce. Już nie wystarczy mieć doskonałych inżynierów, aby pokonywać konkurencję międzynarodową, zwłaszcza w dziedzinie sztucznej inteligencji czy komputerów kwantowych.
Tworzenie wiedzy to jedno, jej zastosowanie to druga nieodłączna część budowania gospodarki opartej na wiedzy. W Europie oprócz dobrych uczelni konieczne jest stworzenie ekosystemu wykorzystywania wiedzy przez start-upy i duże przedsiębiorstwa. Barierę stanowi jednak mentalność – nastawienie na minimalizację ryzyka, a nie jego podejmowanie. To dlatego wypracowane na naszym kontynencie pomysły przez długi czas wędrowały do USA w poszukiwaniu funduszy i środowiska sprzyjającego ich wdrażaniu.
Bezpośrednio łączyło się to z funkcjonowaniem rynków finansowych w Europie. W ostatnich latach wśród inwestorów dominował kryjący się pod akronimem TINA (There is no alternative) pogląd o nieodzowności lokowania kapitału w Stanach Zjednoczonych. Zarówno rola dolara, jak i dynamika amerykańskiej gospodarki powodowały, że oferowane stopy zwrotu, płynność i niskie ryzyko były magnesem dla kapitału z całego świata. W tym czasie europejskie giełdy pozostawały w cieniu, co wynikało głównie ze struktury branżowej spółek. Amerykańskie rynki były mocno skupione na sektorze technologii, reprezentowanym przez firmy takie jak Microsoft czy Nvidia. Na europejskich giełdach dominowały tradycyjne przemysły, które nie mogły się pochwalić wysoką dynamiką wyników finansowych. Wojna handlowa i rosnące zadłużenie USA spowodowały, że nastawienie inwestorów częściowo zmieniło się na „sell America”.
Czy Europa będzie w stanie zagospodarować światowe nadwyżki? Na wartości mocno zyskały w ostatnim czasie szczególnie spółki z sektora obronnego. Wiąże się to z koniecznością zapewnienia sobie bezpieczeństwa i zniesieniem limitów zadłużenia przez Niemcy. Gdy USA w czasach prezydenta Joego Bidena przyjęły gigantyczny pakiet finansowy na transformację gospodarki, Europa z zazdrością patrzyła, jak miliardy dolarów pobudzają biznes. Niemiecki pakiet stymulacyjny może mieć podobny skutek. Takie działania mogą też przyczynić się do poprawy nastrojów konsumentów i firm.
Stymulacja gospodarki odbywa się przy pomocy zwiększania zadłużenia, co powoduje wzrost kosztów finansowania. Niektóre emisje obligacji mogą nie przyciągnąć satysfakcjonującego popytu. Podczas gdy Europa planuje wyższe wydatki na bezpieczeństwo, USA planują duże cięcia podatków, które też będą wymagały pozyskania kapitału od inwestorów. Spośród dziesięciu gospodarek świata, które mogą się poszczycić najwyższymi ocenami kredytowymi, aż siedem znajduje się w Europie Zachodniej. To ważna przewaga, która może pociągnąć za sobą częściową realokację kapitału nastawionego na minimalizację ryzyka. Jednak rozgrywka nie ogranicza się do osi USA-Europa. W dywersyfikacji portfela rolę może odegrać wschodząca Azja, która ma lepszą demografię i perspektywy wzrostu na okres globalnego spowolnienia.
Pewna realokacja kapitału z USA na Stary Kontynent już następuje. Według Morningstar, firmy analizującej rynki finansowe, od początku 2025 r. europejskie fundusze ETF przyciągnęły kilkukrotnie więcej kapitału niż amerykańskie (w ubiegłym roku proporcje były odwrotne). Dalsze umocnienie euro może też wynikać ze zmiany struktury rezerw walutowych w gospodarce światowej. Nawet kilkupunktowe zwiększenie rezerw przechowywanych w euro z obecnych 20 proc. oznaczałoby miliardy dodatkowego popytu na unijną walutę i przywrócenie jej roli sprzed kryzysu zadłużenia. Taka zmiana może doprowadzić do zbytniego umocnienia euro, a tym samym ograniczyć konkurencyjność eksportową.
Nauka i finanse są kluczowe w zielonej transformacji, która pozostaje ważna dla Europy. W USA obserwujemy odejście od ekologicznych inicjatyw, dlatego amerykański startup specjalizujący się w recyklingu odzieży zamierza zainwestować 500 mln dol. we Francji, gdzie ma szanse na subsydia. Transformacja może się przyczynić do większej niezależności do importu energii. Jednak pojawił się duży problem: zależność od surowców sprowadzanych z jednej grupy państw zmienia się w zależność od zielonych technologii z innych kierunków. Choć Europa ma ambicje być liderem rewolucji energetycznej, to nie wytwarza ona elementów niezbędnych do jej przeprowadzenia. Chiny postąpiły inaczej – zbudowały wiele elementów koniecznych dla transformacji, a jednocześnie instalują najwięcej na świecie odnawialnych źródeł energii i kupują produkowane lokalnie samochody elektryczne.
Mimo gwałtownych ruchów w amerykańskiej gospodarce, niewiele wskazuje, by UE zyskała duże przewagi w nauce, finansach czy technologii. Można to bardziej postrzegać jako lekkie zmniejszenie dystansu. Unia musiałaby dużo bardziej skupić się na usuwaniu barier u siebie, a nie tylko na wykorzystywaniu błędów USA. Szans nie brakuje, ale żeby z nich skorzystać, kraje członkowskie musiałyby się ze sobą dogadać. Niby cel jest jasny, lecz każde państwo ma inną wizję jego realizacji. Szczególnie że wiele dzieli je politycznie, w tym podejście do Stanów Zjednoczonych czy Chin. Najważniejsze jest to, że powiązania transatlantyckie wspierają obie strony, a konflikt osłabia każdą z nich, jednocześnie wzmacniając adwersarzy.
Polska jako szósta gospodarka UE może pozostać z boku tych trendów. Lokalny rynek kapitałowy nie cieszy się najwyższym zaufaniem ani nie jest na tyle duży, aby znacząco skorzystać na reorganizacji przepływów finansowych. Podobnie wygląda sprawa z pozyskiwaniem wiedzy.
Jeśli USA zwolnią, to nie znaczy, że Europa może się mniej starać. Będzie to bardziej lekcja, że nawet instytucje z najlepszą reputacją mogą mocno ucierpieć w wyniku decyzji politycznych. Aby wykorzystać błędy przeciwnika, trzeba samemu umieć dobrze grać. ©Ⓟ