Gdyby zbadać, z czym kojarzy się przeciętnemu Polakowi Dubaj, to w najlepszym wypadku będzie to najwyższy budynek świata Burdż Chalifa (828 m), w najgorszym – polskie modelki i celebrytki świadczące usługi seksualne szejkom. No i ropa, bo wielu zakłada, że tylko ona może być źródłem bogactwa arabskiego kraju położonego na pustyni.

Te popkulturowe klisze nie oddają sprawiedliwości Dubajowi. To jeden z najbardziej spektakularnych przykładów sukcesu gospodarczego. Z niewielkiej nadmorskiej wioski przeistoczył się we współczesne Ateny. Te z okresu Pizystratydów: skupionych na handlu, inwestujących w rozrywki i kulturę. Były to Ateny bez filozofów, które w dużej mierze żyły z taniej pracy ludzi bez obywatelstwa.

Sen liberała?

Na początku XIX w. nic nie wskazywało na to, że licząca ok. tysiąca mieszkańców osada rybacka i handlowa stanie się kiedyś centrum gospodarki całego regionu z 3,8 mln mieszkańców. PKB per capita Dubaju wynosi dziś ok. 74 tys. dol. (według parytetu siły nabywczej), a największy udział mają w nim kolejno: handel (25 proc.), nieruchomości i budownictwo (16 proc.), usługi finansowe (11 proc.) i usługi „inne” (14 proc.). Sektor naftowy wytwarza zaledwie ok. 1 proc. wartości dodanej. Dubaj awansował do grona gospodarek rozwiniętych z niemal całkowitym pominięciem industrializacji. Jak udało mu się uniknąć losu wielu państw regionu, które na długie dekady stały się zależne od chimerycznych cen ropy?

Gdy ekonomiczny liberał – taki jak ja – jedzie szerokimi ulicami metropolii w cieniu ponad setki ponad 200-metrowych budynków, to chce wierzyć, że bogactwo emiratu jest zasługą wolności gospodarczej, niskich podatków i prostego prawa. I w dużej mierze to prawda. Na Indeksie Wolności Gospodarczej Heritage Foundation Zjednoczone Emiraty Arabskie, których Dubaj jest częścią od 1971 r., zajmują 23. miejsce na świecie i pierwsze w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Podatki dochodowe wynoszą tam 0 proc. w przypadku osób fizycznych i 9 proc. w przypadku firm, przy czym nalicza się je dopiero po osiągnięciu 100 tys. dol. rocznego dochodu. Do tego wiele przedsiębiorstw działa w strefach wolnocłowych, gdzie podatku płacić nie muszą. W kraju obowiązuje jednolity i niski VAT (5 proc.), a państwo nie pobiera od zatrudnionych składek emerytalnych – tylko zdrowotne.

Czy mamy zatem model państwa minimalnego? Nie do końca. Dubaj to ustrojowy eklektyzm: minimalizm i liberalizm w sferze regulacji prawnych (w gospodarce nie stosuje się prawa islamskiego, lecz – częściowo – angielskie prawo zwyczajowe) łączą się tam z aktywną rolą rządu, który zakłada firmy, buduje nieruchomości, zapewnia sprawny aparat administracyjny (pozwoleń związanych z biznesem udziela się często w jeden dzień). Do tego dochodzi szeroki zakres dóbr publicznych. Fakt, że nie pobiera się składek emerytalnych, nie oznacza więc, że nie ma emerytur. Rząd finansuje je z rozmaitych opłat. Dubaj jest w pewnym sensie miastem do wynajęcia: chcesz korzystać z jego udogodnień – płać. Na przykład za wizę pracowniczą (minimum 500 dol.) czy korzystanie z portów morskich i lotniczych. W zamian otrzymasz wyjątkowo bezpieczne miejsce do mieszkania i możliwość robienia biznesu w miejscu, gdzie przecinają się globalne szlaki handlowe.

W demokracji się nie da

Czy to znaczy, że powinniśmy w Polsce budować drugi Dubaj? Jednak nie. Dubaj nie jest państwem w klasycznym sensie. To raczej wielobranżowa korporacja, w której udziałowcami, zarządem i radą nadzorczą jest panująca od niemal dwóch wieków królewska dynastia Al Maktoum. Dubaj to jej własność. Wszystko jest tam podporządkowane idei przedłużenia bogacącej się rodziny. Weźmy np. dubajskie firmy państwowe. Gdy wpadają w tarapaty, nikomu nie przychodzi do głowy wspierać je pieniędzmi z budżetu. Rząd tworzy takie przedsiębiorstwa, daje im pewną sumę na start i obserwuje, jak sobie radzą. Gdy sobie nie radzą, mają po prostu bankrutować. Gdy się rozwijają, to monarcha i członkowie jego rodziny zarabiają, bo mają w tych firmach udziały.

Obecny władca szejk Mohammed bin Rashid Al Maktoum, którego majątek szacuje się na 15–20 mld dol., jest właścicielem firmy inwestycyjnej Dubai Holding, zarządzającej m.in. Burdż Chalifą. Rząd – czyli krewni i znajomi monarchy – posiada też m.in. linie lotnicze Emirates Airlines, logistyczną potęgę DP World czy hotele Jumeirah Group. Dobro Dubaju to jego dobro. Szejk ma więc osobisty interes w tym, by jego kraj się rozwijał.

W Polsce byłoby to nie do wyobrażenia. Koncepcja, że politycy rządzą po to, by się bogacić, jest sprzeczna z samą istotą demokracji. Oczywiście to nie znaczy, że takie tendencje u nas nie występują – przykładem są polskie spółki państwowe. Jednak zysk szefów z politycznego nadania nie wynika z dywidendy od rosnących dochodów, lecz arbitralnie ustalanych pensji i bonusów.

Pax Britannica

Czytając „Flashes of Thought”, książkę napisaną przez władcę Dubaju, można dojść do przekonania, że w dynastii Maktoum zakorzenione są głęboko wyłącznie pozytywne wartości: umiłowanie prostoty, ambicja, otwartość na konkurencję, docenianie dobrego i kompetentnego przywództwa, ideały równości i sprawiedliwości, wrogość wobec radykalizmu, również islamskiego. Oto próbka myśli szejka: „Niektórzy ludzie zastanawiają się wciąż nad wzmocnieniem pozycji kobiet w naszym społeczeństwie. Takie pytania pochodzą najczęściej z zagranicy. Moja odpowiedź jest następująca: wyszliśmy już poza fazę wzmacniania pozycji kobiet. Dzisiaj wzmacniamy społeczeństwo dzięki kobietom. (…) Gdy kobiety zajmują stanowiska kierownicze, rozwijamy usługi rządowe”. Trajektoria rozwoju, na jaką szejkowie skierowali Dubaj, nie jest wynikiem ich dobrej woli, lecz nastawionego na zysk monarchy mechanizmu państwowego.

Mechanizm ten wykluwał się przez dwa wieki. Jest rezultatem zarówno działań zamierzonych, jak i przypadkowych czynników. Zanim powstał emirat, regionem targały konflikty koncentrujące się wokół szlaków handlowych. Zatoka Perska była arterią łączącą Indie, Persję i Półwysep Arabski. Łodzie przywożące bawełnę i przyprawy z Bombaju były jednak narażone na napaście ze strony plemion Al Qawasim. Ponieważ nasilające się ataki zagrażały interesom Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, Anglicy zorganizowali ekspedycje karne, które zniszczyły pirackie osady. W 1820 r. Wielka Brytania zmusiła szejków do podpisania ogólnego traktatu morskiego, a w 1853 r. – traktatu o wieczystym pokoju morskim.

W ten sposób wykluwał się na terenach Emiratów brytyjski protektorat. To właśnie on uniemożliwił konsolidację regionu pod wodzą lokalnych hegemonów i rozwój mniejszych ośrodków. Jednocześnie – wraz z urzędnikami i przedsiębiorcami – pojawiły się tam europejskie instytucje prawne. Władza lokalnych szejków została usankcjonowana. „Brytyjczycy nie byli zainteresowani tym jałowym pustynnym obszarem, po prostu chcieli, aby pozostał spokojny i niezagrożony” – pisze Keith Nuttall w książce „Shipping and Development in Dubai”.

Pokój był pierwszym silnym impulsem rozwojowym dla Dubaju. Kolejny nadszedł pod koniec XIX w., gdy szejk Maktoum bin Hasher zwolnił kupców z podatków, co przyciągnęło tam handlarzy perskich i indyjskich, którzy w innych miastach portowych byli coraz mocniej obciążani cłami. W ten sposób powstało coś na wzór pierwszej specjalnej strefy ekonomicznej. Populacja Dubaju wzrosła wówczas do 10 tys. osób. Zagrożenie dla wzrostu pojawiło się w latach 30. XX w. wraz z falą protekcjonizmu i spadkiem obrotów w handlu międzynarodowym. Choć dynamika rozwoju Dubaju osłabła, kryzysu udało się uniknąć. Ówczesny władca Saed bin Maktoum uznał załamanie handlu za trend przejściowy. Stwierdził, że należy nadal rozbudowywać infrastrukturę portową i dostosować ją do obsługi większych jednostek. W 1937 r. przyznał Brytyjczykom licencje na poszukiwania i wydobycie ropy. Odkryte w 1966 r. złoża ropy dały dynastii rządzącej możliwość utrwalenia neopatrymonialnego modelu, czyli takiego, w którym władca i jego wysocy urzędnicy rozdzielają prezenty między swoich zwolenników (klientów), by utrzymać ich poparcie i lojalność. Model ten obowiązuje w Dubaju do dzisiaj. Klientami są przede wszystkim obywatele, których jest zaledwie ok. 420 tys. To rodowici Emiratczycy, tj. osoby o pochodzeniu plemiennym. Otrzymują od państwa emerytury, darmową edukację i świadczenia zdrowotne oraz subsydia mieszkaniowe. Mogą też liczyć na preferencje w zatrudnieniu w sektorze publicznym i dodatkowe zwolnienia podatkowe. Reszta na nich pracuje.

Za mało ropy

Ekonomista Martin Hvidt pisze, że Dubaj – w przeciwieństwie do innych emiratów i krajów regionu – nie stał się państwem rentierskim, bo odkryte tam zasoby ropy były do tego niewystarczające. Szejkowie musieli myśleć długofalowo. Hvidt pisze: „(…) Próbując stworzyć rozwiniętą i zrównoważoną gospodarkę, Dubaj zdecydował się zainwestować zyski z ropy naftowej w działalność gospodarczą, która mogłaby wzmocnić potencjał tradycyjnych źródeł dochodu, czyli handlowców i usługodawców. Czynsze naftowe pozwoliły na budowę i rozwój infrastruktury – dróg, dwóch portów, magazynów, lotniska, stref przemysłowych – a także utrzymanie niskich podatków i ceł”.

Co ciekawe, wiele z tych inwestycji realizowano na przyszłość – kalkulowano, że kiedyś się opłacą. I faktycznie tak się stało, bo wielkie projekty infrastrukturalne zbiegły się w czasie z niezwykle ważną innowacją: wynalezieniem kontenera transportowego w latach 50. XX w. Władze Dubaju natychmiast dostrzegły w tym szansę, aby spozycjonować się jako główny hub handlowy. W efekcie irackie czy libańskie porty straciły na znaczeniu.

„Setki firm wykorzystują Dubaj jako bazę do obsługi regionu w zakresie części zamiennych i produktów; kontenery do portów południowoazjatyckich i afrykańskich są przenoszone w Dubaju z megakontenerowców na trasach, takich jak Europa/Zatoka Perska lub Daleki Wschód/Zatoka Perska, na mniejsze statki „dowozowe”; klienci biznesowi i indywidualni z Afryki Wschodniej, Azji i Zatoki Perskiej odwiedzają Dubaj za pośrednictwem największego na świecie węzła lotniczego, aby znaleźć najlepszy asortyment towarów i spędzić czas w bezpiecznym i relaksującym otoczeniu. Rozwój portów i lotnisk pociągnął za sobą inwestycje i ekspansję stref wolnego handlu, a następnie klastrów stref wolnego handlu” – pisze Keith Nuttall.

Boom nie byłby możliwy bez masowego importu pracowników z zagranicy. 90 proc. mieszkańców Dubaju to imigranci. Martin Hvidt pisze wręcz o „kupowaniu” siły roboczej na rynku międzynarodowym. „Pracowników budowlanych i pomoc domową z subkontynentu indyjskiego; pielęgniarki, lekarzy i nauczycieli z Egiptu oraz dobrze wykształcone osoby z kwalifikacjami w dziedzinach technicznych lub ekonomicznych z Europy i Stanów Zjednoczonych” – wymienia ekonomista. Wykalkulowane podejście do rynku pracy (w zależności od popytu pracowników sprowadza się i odsyła do ojczyzn) pozwala Dubajowi dokonywać szybkich zwrotów strategicznych. Wiąże się to z brakiem zabezpieczeń socjalnych dla imigrantów – jedynym świadczeniem, na które oni mogą liczyć, jest ubezpieczenie zdrowotne. Wielu ekspertów podkreśla, że efektem przyjętej polityki są głębokie nierówności pod względem dochodu i majątku w społeczeństwie. To koszt, którego przy tym modelu raczej nie sposób uniknąć.

Kapitał to inwestycje

Oczywiście Dubajowi zdarzają się też potknięcia. W czasach długotrwałego boomu gospodarczego władze coraz chętniej finansowały inwestycje kredytem przy jednoczesnej otwartości na globalne przepływy kapitałowe. Słabość tego podejścia ujawnił kryzys finansowy z lat 2007–2008, który postawił wypłacalność rządu Dubaju pod znakiem zapytania. Najczarniejszy scenariusz się nie ziścił dzięki wsparciu od emiratu Abu Zabi, który podzielił się z sąsiadem wpływami z ropy w wysokości 10 mld dol.

Gdy zawirowania gospodarcze minęły, szejk Dubaju uznał, że wobec dużej skali przeinwestowania należy zrezygnować z megaprojektów na rzecz przedsięwzięć, których rentowność jest bardziej przewidywalna. Obniżono też zadłużenie – z ok. 125 proc. PKB do ok. 78 proc. obecnie (według Międzynarodowego Funduszu Walutowego). W 2022 r. udało się wytworzyć i utrzymać nadwyżkę budżetową. Podejście to kontrastuje z zachowaniem europejskich państw, które znalazły się na granicy niewypłacalności. Grecki dług publiczny jest dziś wyższy niż w czasie, gdy nastąpiło załamanie. Podobnie jest w przypadku Włoch.

O ile Dubaj od dwóch wieków prowadzi skuteczną politykę gospodarczą, o tyle kraje Europy nieustannie balansują na krawędzi stagnacji i kryzysu. Mimo przewagi modelu rozwojowego szejków nie da się go przeszczepić do Polski. To samo dotyczy innych państw Europy.

Można jednak wyciągnąć pewne lekcje i zastosować je punktowo. Jeśli chodzi o zadłużenie, to nauczka płynąca z kłopotów Dubaju jest uniwersalna. Potwierdza ją zresztą ekonomista Klaus Masuch w wywiadzie udzielonym DGP („Z długiem i z euro na wojnę”, DGP z 4 kwietnia 2025 r., nr 66/2025). Jeśli chodzi o spółki państwowe, wniosek jest także prosty: trzeba te molochy po prostu sprywatyzować, żeby urealnić ich wartość i podnieść efektywność.

No i lekcja najważniejsza: długofalowe planowanie. Tym, co przyciąga biznes do Dubaju, są przewidywalne i przyjazne prawo oraz dostęp do nieustannie modernizowanej i rozbudowywanej infrastruktury. W obu tych dziedzinach zarówno Polska, jak i cała Europa mają wiele do nadrobienia. ©Ⓟ