Przeczytałem sporo komentarzy o dwóch członkach PKW związanych z obozem zwanym demokratycznym, którzy ułatwili przyjęcie sławnej uchwały o zwrocie PiS dotacji. Ogromna część tych komentarzy, nawet tych wpisywanych w portalach branżowych czy środowiskowych, tchnie głupotą
Gdybym napisał w sieci, że obu „agentów PiS w PKW” uzależniono za pomocą hemoglobiny pozyskanej z buraka w bunkrze w Bełchatowie, na działce Mateusza Morawieckiego... Otóż gdybym napisał to umiejętnie, dodał zdjęcie dowolnego bunkra i samego byłego premiera patrzącego w pole, a grupka trolli podchwyciłaby spontanicznie tę potwierdzoną w wielu źródłach narrację... Stop. Nawet powtórzona milion razy bujda o hemoglobinie z Morawieckiego buraka byłaby kłamstwem. Janku, tak nie wolno.
Komentarze o PKW
Przeczytałem sporo komentarzy o dwóch członkach PKW związanych z obozem zwanym demokratycznym, którzy ułatwili przyjęcie sławnej uchwały o zwrocie PiS dotacji. Ogromna część tych komentarzy, nawet tych wpisywanych w portalach branżowych czy środowiskowych, tchnie głupotą. Rzecz jasna, nic zaskakującego. Tym, co ciekawe, jest fakt, że wielu autorów komentarzy – a właściwie fantazji – stara się zachować twarz. Zatem piszą: „No, nie wiem, ale jestem pewna, że X grubo posmarowali...”. Albo: „Zastraszanie było zawsze cechą PiS, jestem pewny, że obu panów nieźle postraszono”. Albo: „Chyba każdy to rozumie – szantaż musiał być”.
Autorzy jawnie przyznawali, że nie mają pojęcia, jak to się stało. Zazwyczaj taka okoliczność powstrzymuje człowieka przed publicznym wyrażaniem opinii, bo poziom tej opinii nie przekracza poziomu dyskursu grupy dyskutantów z magla. Ich nie powstrzymuje, niemniej robią taką małą klauzulę sumienia: „Uwaga, tak naprawdę to nie wiemy. Owszem, plujemy z rurki, ale uczciwie zaznaczamy, że nie jesteśmy pewni, w co trafiamy”.
Dezinformacja rządzi
Od pewnego czasu wielu światłych ludzi bije na alarm, że media społecznościowe wypłukują narody z resztek rozsądku i przyzwoitości. Najbardziej jednak trucicielska działalność komunikatorów polega na tym, że z łatwością rozpowszechniają nieprawdę, a z trudnością prawdę. Internetowi pisarze zastrzegający, choćby zdawkowo, że nie wiedzą, o czym piszą, są na tym tle ostatnimi rycerzami odchodzącej w cień epoki. Epoki, w której w normalnych warunkach fantazje, brednie i intencjonalne kłamstwa rozchodziły się, a owszem, niemniej ginęły w walce z informacjami i analizami opierającymi się na danych weryfikowalnych. Ale nam się porobiło...
Nie idealizujmy „dawnych, dobrych czasów”, bo w końcu Lenin, redaktor naczelny bolszewickiego pisma „Iskry”, doszedł do władzy, a nie był jedynym potworem XX w. Z grubsza można jednak powiedzieć, że kiedyś trzeba się było dużo napracować, aby skutecznie uwieść nienawistnymi kłamstwami, a dzisiaj internet dał wyraźną przewagę muchomorom nad prawdziwkami. ©Ⓟ