Święta Bożego Narodzenia w kształcie, który znamy dzisiaj, są dość nowym wynalazkiem, ale ich poszczególne elementy nawarstwiały się i przenikały przez wieki.

Na niewielkim wzgórzu, bardziej na obrzeżach austriackiego Oberndorf bei Salzburg niż w jego centrum, stoi kapliczka. Biała, z gankiem i ze spadzistym dachem, nie zwraca większej uwagi. Otaczają ją drewniane domy, również zwyczajne i niezdradzające, aby w tym miejscu kiedykolwiek wydarzyło się coś istotnego. I wtedy patrzymy na pomnik stojący u podnóża pagórka. Przedstawia dwóch mężczyzn, których wizerunki odnajdziemy również na witrażach w środku kapliczki. Pierwszym z nich jest Joseph Mohr, ksiądz, a drugi to Franz Xavier Gruber, nauczyciel i organista. Mohr do Oberndorfu trafił w 1817 r. Gdy przyjeżdżał do miasteczka, prawdopodobnie miał już ze sobą tekst pieśni, do której rok później Gruber ułożył melodię.

Inaczej podaje tę historię lokalna tradycja, którą w 1967 r. spisała Agnieszka Stypułkowska, dziennikarka Radia Wolna Europa: „Po południu, w dzień wigilij ny 1818 r. wezwano wikarego do rodziny ubogiego węglarza. Kobieta właśnie porodziła i godziło się, aby maleństwo po chrześcijańsku powitało betlejemskie święto. Wikary, chrztu udzieliwszy, wracał teraz do wsi, a w oczach miał nędzną chatę i kobietę, tulącą dziecko do serca. Wiatr zacinał. Ksiądz otulił się wytartym płaszczem, brnąc przez zaspy i rozmyślając nad cudem narodzin człowieka i tajemnicą narodzin Boga. Wróciwszy do swej izby, chwycił wikary za gęsie pióro. Słowa same spływały na papier”.

Niezależnie od tego, która z wersji jest prawdziwa, nie ulega wątpliwości, że pierwsze wykonanie „Stille Nacht”, czyli „Cichej nocy”, odbyło się – przy akompaniamencie gitary, ponieważ organy były uszkodzone – 24 grudnia 1818 r. w kościele w Oberndorfie bei Salzburgu. Już go tam nie ma – zniszczony przez wiosenną powódź, został przeniesiony. W jego miejscu stoi niepozorna kapliczka znana jako Kaplica Cichej Nocy.

Dzisiaj kolęda jest świątecznym szlagierem na całym świecie. Przełożono ją na 300 języków. Przez długi czas znano ją jedynie lokalnie. Kluczowe było najprawdopodobniej zainteresowanie się utworem przez berlińską kapelę dworską w 1854 r. To ono pomogło pieśni wyjść na świat.

Opowieść o „Cichej nocy” odzwierciedla historię wielu elementów bożonarodzeniowej tradycji, pełnej – niczym kulturowy patchwork – zwyczajów, które pojawiały się, rosły, czasem zostawały, a czasem znikały.

Polskie tłumaczenie „Cichej nocy” ukazało się w 1930 r. Jego twórcą był Piotr Maszyński, kompozytor i pedagog, dyrygent chóru katedry św. Jana Chrzciciela, przez długie lata związany m.in. z Instytutem Muzycznym w Warszawie.

Pierwsza

Pierwsza kolęda po polsku również była tłumaczeniem, tym razem z czeskiego. „Zdrow bądź, krolu anjelski” (czes. „Zdrâv bud’ króli andëlsky”) po raz pierwszy w wersji polskiej pojawiło się w 1424 r. w łacińskich kazaniach Czecha Jana Sczekny, cystersa i intelektualisty. Pieśń zaczyna się od słów: „Zdrow bądź, krolu anjelski, / K nam na świat w ciele przyszły, / Tyś za jisty Bog skryty, / W święte czyste ciało wlity”. Nie są znani autorzy oryginału, ani też tłumaczenia. Jak stwierdza Antoni Czyż, literaturo znawca, nie był nim prawdopodobnie również Sczekna, ale jego rola w upowszechnianiu tekstu jest i tak ważna.

Gdy przybył do Polski w 1395 r., miał za sobą związki z praskim Uniwersytetem Karola, gdzie uzyskał tytuł magistra sztuk wyzwolonych. Był znany jako nauczyciel Jana Husa. W Polsce Sczekna zaangażował się w odnowę Akademii Krakowskiej. To jemu m.in. zawdzięczano powstanie na niej Wydziału Teologicznego. Został nawet spowiednikiem królowej Jadwigi Andegaweńskiej, co świadczy o poważaniu, którym się cieszył. Ceniono go jako kaznodzieję, szanowano za jasne i ugruntowane poglądy. A uważał, że dla życia duchowego o wiele istotniejsze od udziału w mszy jest wysłuchanie kazania. Uznał, że tekst „Zdrow bądź, krolu anjelski” zasługuje na to, aby umieścić go wśród innych, z których korzystał w swojej pracy.

W wielu domach zostawia się jedno wolne miejsce dla nieoczekiwanego gościa, zbłąkanego wędrowca. Dawniej wierzono, że zajmuje je duch zmarłego. Zanim siadło się do stołu wigilijnego, dmuchało się na swoje krzesło czy ławę, mówiąc: „Posuń się, duszyczko”

Co takiego dostrzegł w tym utworze, tłumaczy Czyż: „Pierwsza kolęda polska (...) pozostaje pieśnią, [jest] zwięzła, jasna i przejrzysta, zarazem bogata teologicznie i pełna myślowo. Jest najdalsza od czułego zachwytu nad rumianym lub zziębniętym Dzieciątkiem. Podejmuje trud daleko większy, aby dociec, jakie ma znaczenie ta historia święta i czym ona się staje dla człowieka i świata. Wypowiada wszystko to, co mówią Biblia i Tradycja, określa summę znaczeń, jakie niesie z sobą Ten zrodzony w Betlejem”. Dalej stwierdza, że jest to utwór „świetny i wczesny, który odsłania taką dojrzałość kultury polskiej wpisanej w duchową jedność Europy, jaką na progu naszej poezji ujawnia jej pierwsze arcydzieło, «Bogurodzica»”.

Później do tekstu sięgali inni m.in. Piotr z Miłosławia, XV-wieczny kaznodzieja, również cieszący się popularnością i uznaniem. On także umieści pieśń w swoim zbiorze kazań.

Droga „Zdrow bądź, krolu anjelski” do Polski jest kolejnym przykładem na to, jak tradycje bożonarodzeniowe przenikały się i narastały. Pokazują to również inne polskie kolędy. Przykładowo „Anioł pasterzom mówił” to tłumaczenie z łacińskiego „Dies est laetitiae”. Niekiedy religijne elementy łączyły się ze świeckimi. „Bóg się rodzi” napisane przez Franciszka Karpińskiego, oświeceniowego poetę, oraz „W żłobie leży”, rzekomo pióra Piotra Skargi, miały powstać do melodii polonezów koronacyjnych. Z kolei „Lulajże, Jezuniu” stało się inspiracją m.in. dla Fryderyka Chopina, Jacka Kaczmarskiego oraz Lucjana Rydla.

Powrót do raju

O wiele później na ziemiach polskich pojawił się inny z dzisiejszych symboli Bożego Narodzenia, czyli choinki. Pierwsza znana wzmianka o nich pojawia się w dokumentach z Gdańska z 1698 r. Wtedy już można było na tamtejszych targach kupić jodły „czyste” albo – czuć w tym zabieg marketingowy – przystrojone światełkami i ozdobami. Jak widać, już w XVII w. dbano o to, aby skusić klienta obietnicą oszczędności czasu. Do Warszawy drzewka w wydaniu świątecznym dotarły dopiero w 1800 r.

Europa znała je jednak wcześniej. Jak przekonuje ks. Józef Naumowicz, literaturoznawca i badacz historii Bożego Narodzenia, „źródeł choinkowego zwyczaju należy szukać w dekoracjach używanych w XII–XIV w. do wystawiania przed świątyniami i na przykościelnych placach, tzw. Paradiesspiel. Były to organizowane tuż przed Bożym Narodzeniem przedstawienia o raju, czyli szczęściu, jakim Bóg obdarzył człowieka, o kuszeniu Adama i Ewy. Najważniejszym rekwizytem tych misteriów było zielone drzewko obwieszone owocami. Symbolizowało ono rajskie drzewo życia”. Do wnętrz choinki przeniosły się pod koniec XV w. W 1492 r. pojawiły się w kościołach w Strasburgu. Według Naumowicza to pierwszy taki odnotowany w źródłach przypadek.

Początkowo ozdoby były skromne. W 1597 r. w Bazylei gildia krawców przystroiła swoje drzewko jabłkami i serami. Jabłko miało swoją oczywistą symbolikę – nawiązywało do wspomnienia o raju, z którego Adam i Ewa zostali wygnani. Każda z choinkowych ozdób trafiała na gałęzie z jakiegoś powodu. Opłatki przypominały o ofierze, którą miał złożyć Jezus Chrystus, światełka symbolizowały jego powrót, zwycięstwo dobra (jasność) nad złem (ciemność). Z kolei szklane bombki, które pojawiły się w XIX w., są odniesieniem do kształtu kuli ziemskiej – mówią, że Jezus zbawia cały świat.

Również to, czym wcześniej zastępowano choinki, miało swoją symbolikę. Wieńce z zielonych gałązek pojawiły się na Bliskim Wschodzie już w IV w. Na ziemiach polskich z kolei „ustawiano w izbach po snopku zboża w każdym rogu, a na stole i na podłodze rozścielano siano. Nie ma to nic wspólnego ze zwyczajami pogańskimi, jak sądzą niektórzy – przekonuje Naumowicz. – Każdy bowiem dom ma przypominać stajnię betlejemską, bo Jezus przyszedł na świat w ubogiej stajence, a Jego pierwszym posłaniem było siano. Ważnym elementem świątecznego wystroju była również szopka, której geneza nawiązywała do jasełek zainicjowanych przez św. Franciszka z Asyżu”.

Znane i zapomniane

Istotną rolę w rozpowszechnianiu kolęd i jasełek w Polsce odegrali franciszkanie i bernardyni, ale równie istotne w tworzeniu tradycji bożonarodzeniowych były miejscowe zwyczaje ludowe. W latach 20. minionego wieku Witold Klinger, etnolog związany z uniwersytetami w Kijowie i Poznaniu, pisał: „Otwierający Święta Bożego Narodzenia wieczór Wigilijny – to wieczór osobliwy, radosny i straszny zarazem, to uroczysta godzina cudów kiedy, rzec można, nie ma rzeczy niemożliwych, lecz wszystko naraz staje się prawdopodobnem i naturalnem. Wyobraźnia ludowa roztacza tu całe bogactwo i przepych swych barw, które przenoszą nas na chwilę w jakiś wyśniony świat czarów. Wśród ciszy nocnej grają dokoła jakieś tajemnicze, nieznane a potężne siły, do gruntu przeistaczające codzienną, szarą rzeczywistość”.

Niektóre z tych dawnych zwyczajów przetrwały do dzisiaj. Zwracamy uwagę na określoną liczbę potraw przy stole wigilijnym, choć dziś chcemy, żeby było ich 12, podczas gdy dawniej wierzono, że ich liczba powinna być nieparzysta. Też staramy się spróbować wszystkich dań, co kiedyś wiązało się z szacunkiem dla płodów ziemi.

Więcej zwyczajów albo poszło w zapomnienie, albo jest kultywowane jedynie przez niewielkie społeczności. Wielkomiejskie, ale i to małomiasteczkowe, czy nawet wiejskie Boże Narodzenie coraz bardziej się ujednolica. Mało kto np. wie, że według tradycji zjedzenie jabłka w dniu Wigilii miało chronić przed bólem gardła, czosnek i orzechy zapobiegały bólom zębów, a wylanie brudnej wody po umyciu nóg zapewniało ochronę przed wrzodami przez kolejny rok. Siekiera pod stołem, o którą opierało się nogi, zapobiegała z kolei skaleczeniom. Tego typu zwyczaje dzisiaj odbijają się w powiedzeniu: „Jaka Wigilia, taki cały rok”.

Z duchami przy stole

Najbardziej fascynujące obrzędy bożonarodzeniowe związane są chyba jednak ze światem zmarłych. W wydanej w 1926 r. pracy „Obrzędowość ludowa Bożego Narodzenia” Klinger obficie i szczegółowo je opisuje.

„Niekiedy w chwili, gdy obecni pierwszą łyżkę do ust podnoszą, gospodarz lub gospodyni wybiega do sieni i woła: «Św. Mikołaju, prosiwa cię do wieczerzy!», albo też gospodarz podczas wieczerzy, trzymając opłatek w ręku, przemawia: «Ptasięta, wróblęta, chodźcie ku nam obiadować, a jak teraz nie przydziecie, to nie przychodźcie cały rok!». Daleko częściej jednak spotyka się zapraszanie na wieczerzę wilka. W Krakowskiem gospodarz obraca się do okna i woła trzykrotnie: «Wilcosku, wilcosku, siądź z nami dziś do obiadu, ale jak nie przydzies dziś, nie przychodź nigdy», lub znowu rzuca groch o ścianę, wołając: «Wilku, wilku, chodź do grochu; jak nie przydzies, to nie przychodź aż do siego roku»”.

Wilk i „ptasięta” z tekstu to dusze zmarłych, które zapraszano do wspólnego świętowania. Wierzono, że przybierają one takie właśnie postaci. Z przodkami chętnie dzielono się wieczerzą. W powiecie gorlickim np. obchodzono dom z częścią barszczu wigilijnego, wylewając na każdy z czterech węgłów po łyżce. W wielu miejscach w Polsce po kolacji nie sprzątano, by zostawić resztki dla duchów albo dla Jezusa. W Poznańskiem garnki z jedzeniem zostawiano pod sianem, zaś na Mazurach rozpalano w piecach, aby dusze mogły się ogrzać.

Ze zmarłymi związany jest również zwyczaj, który pozostał z nami do dzisiaj, choć zmieniła się jego treść. W wielu domach zostawia się jedno wolne miejsce dla nieoczekiwanego gościa, zbłąkanego wędrowca. Dawniej wierzono, że zajmuje je duch zmarłego. Zanim siadło się do stołu wigilijnego, dmuchało się na swoje krzesło czy ławę, mówiąc: „Posuń się, duszyczko”. Obyczaj ten opisał w jednym ze swoich wierszy XIX-wieczny poeta Wincenty Pol. „A trzy krzesła polskim strojem / Koło stołu stoją próżne, / I z opłatkiem każdy swoim / Idzie do nich spłacać dłużne / I pokłada na talerzu / Anielskiego chleba kruchy / Bo w tych krzesłach siedzą duchy”.

Nie tylko w Polsce te zwyczaje były znane. Klinger pisał, że na północy Europy „głęboko zakorzenione jest wierzenie, że podczas świąt Bożego Narodzenia otworem stoją wrota krainy umarłych i rozpraszają się po świecie wszyscy groźni jej mieszkańcy, tj. zarówno dusze zmarłych, jak i spokrewnione z nimi postacie demoniczne w rodzaju trollów, elfów i koboldów”. Domy rzęsiście oświetlano, aby zmarli mogli trafić do swoich starych siedzib, ale też się ogrzać. Niekiedy dla duchów rozkładano osobne nakrycie. Żeby zaś nie przeszkadzać zmarłym w świętowaniu, żywi po skończeniu swojej wieczerzy opuszczali dom i szli do kościoła, by modlić się za dusze nieboszczyków. „W tych wypadkach – dodawał Klinger – gdy komu z rodziny wypadnie zostać w domu, musi on spać na ziemi na słomie, oddając swe miejsce do dyspozycji zmarłych”. Trudno pozbyć się tu skojarzeń z pasterką.

Wspólnotowy charakter świąt Bożego Narodzenia obejmował również tych, którzy już odeszli.

Święto jak rzeka

Boże Narodzenie nie istniało od początku chrześcijaństwa, stwierdza ks. Naumowicz. Jak udowadnia, nie obchodzono go przed 325 r. Wtedy odbył się sobór nicejski, ważne wydarzenie w historii Kościoła, czego dowodzi to, że otwierał go sam cesarz Konstantyn Wielki. W trakcie obrad rozmawiano m.in. o ustalaniu daty Wielkanocy. Święto narodzin Jezusa Chrystusa nie pojawia się w sporządzonych wówczas dokumentach, dlatego przyjmuje się, że zaczęto je obchodzić dopiero po tej dacie, ale na pewno w IV w.

„Obrzędowość ludowa Bożego Narodzenia nie da się sprowadzić do jednego początku” – pisał Klinger, dodając, że „będąc wytworem wielce skomplikowanego procesu historycznego, którego pierwsze stadja giną gdzieś w pomroce dziejowej, nasz obyczaj świąteczny nasuwa porównanie do wielkiej rzeki, która urasta powoli i w swoim biegu wchłania w siebie niemało pomniejszych potoków i rzeczek. Jak ta rzeka, tak i obrzędowość ta rozwija się stopniowo i w swem wielowiekowem istnieniu czerpie swe składniki z bardzo różnych i nieraz zupełnie obcych sobie źródeł”.

I może w tym tkwi kulturowa i historyczna niezwykłość Bożego Narodzenia, które chłonie nowe elementy niezależnie od tego, czy pochodzą one od królewskich spowiedników, czy z wiejskiej chaty. ©Ⓟ