Piekło jednak zamarzło! Wbrew zapowiedziom resortu środowiska wejście w życie systemu kaucyjnego na plastikowe butelki i puszki – przewidywane na Nowy Rok – zostanie przełożone o sześć miesięcy. Wprawdzie zamroziło to jedynie buzujące od miesięcy konflikty, ale może to najlepsze, na co mogliśmy teraz liczyć?

Decyzja, by przesunąć na lipiec start reformy, którą resort od miesięcy niósł dumnie na sztandarach, nie przysporzyła mu sympatyków. Powody do radości mogą mieć dziś co najwyżej złośliwcy, którzy z satysfakcją żachną się, że „To było do przewidzenia”, i dorzucą: „A nie mówiliśmy?”. Ja do nich nie należę, choć od początku uważałem, że lepiej poczekać i wdrożyć system porządnie, a nie na szybko i byle jak. Nie dołączę do chóru krytyków ministerstwa, któremu zarzuca się teraz opieszałość, w czym pobrzmiewają dobrze znane echa marudzenia na niewydolną administrację.

Bądźmy uczciwi – opóźnienie to akurat nie wina odpowiedzialnego za reformę Ministerstwa Klimatu i Środowiska, któremu wiele można zarzucić, ale na pewno nie brak zaangażowania w temat kaucji. Jedno muszę oddać minister Anicie Sowińskiej – podkreślała ona nieraz, że chodzi o „zmianę obecnego status quo”, akcentując, że potrzebujemy głębokich reform, które nieuchronnie naruszą czyjeś interesy.

Nie jest to więc historia zaniedbań i legislacyjnego lenistwa, ale opowieść o idealizmie, który rozbił się o prozaiczne realia politycznego kalendarza, medialnej koniunktury i nieprzewidywalnych zjawisk (tym ostatnim była powódź, która wybiła Sejm z rytmu i opóźniła prace nad systemem kaucyjnym).

Poparcie pisane w Excelu

Na ministerstwo wylała się fala krytyki – przede wszystkim ze strony największych dotychczasowych sojuszników, czyli ekologicznych organizacji pozarządowych i aktywistów, którzy zarzucają resortowi, że zbyt szybko uległ presji firm i samorządów nieprzychylnych systemowi kaucyjnemu wbrew woli 90 proc. Polaków, którzy – jak twierdzą jego zwolennicy – popierają jego wprowadzenie.

Nie wierzę w te liczby i śmiem wątpić, czy 90 proc. Polaków byłoby w stanie zgodzić się co do tego, że lubi zupę pomidorową. Większość moich znajomych o systemie kaucyjnym w ogóle nie słyszała. Reszta może pochwalić się dość szczątkową wiedzą, że działa on w Niemczech od 20 lat i widzieli na wyjeździe, jak ludzie, w tym często bezdomni, stali w kolejkach do automatów, gdzie wrzucali opróżnione puszki i butelki. Część, niewiele o tym rozwiązaniu wiedząc, zachwala je jako „europejskie”, często wykorzystując przedłużające się prace nad ustawą jako pretekst do wygłoszenia tyrady, „jak to bardzo jesteśmy z tyłu za Zachodem” i „jak to nic się w Polsce nie udaje”. Inni myślą, że na kaucji zarobią, jakby automaty wydawały im bonusową gotówkę, a nie zwracały to, co już wcześniej zapłacili.

Wiadomo też, jak bardzo odpowiedź zależy od sposobu zadania pytania. Nikt nie powie, że nie chce być zdrowy, bogaty i szczęśliwy. Nikt też nie stwierdzi, że jest za zaśmieconą Polską i światem zasypanym plastikiem, prawda? Tyle że jedno cześnie każdy pretekst jest dobry, by wyśmiać ekologię jako zestaw arbitralnych, nielogicznych i absurdalnych wymysłów, którymi tresuje się społeczeństwo w imię jakichś abstrakcyjnych, niezrozumiałych idei, a na końcu i tak chodzi o to, by nas wszystkich – jak te naiwne owce – zwyczajnie ogolić z pieniędzy. Oglądam telewizję i kanały, których redaktorzy tylko czekają na wizerunkowe potknięcie w zielonych tematach. Nieważne, czy są to kontrowersyjne zapisy w pierwszej ustawie wiatrakowej tego rządu, czy plastikowe nakrętki przytwierdzone do butelek. Każdego, kto powie, że przesadzam, zachęcam, by obliczył proporcję pozytywnych i negatywnych komentarzy pod dowolnym rządowym lub unijnym wpisem o Europejskim Zielonym Ładzie. Proszę też posłuchać przemówień czołowych krajowych polityków, którzy widzą w nim jedno z największych zagrożeń dla Polski. I zwrócić uwagę, do jakiej rangi urosła plastikowa nakrętka, którą dziś wielu tak dzielnie odrywa w ramach cichej walki z opresyjnym systemem.

I chcecie mnie teraz przekonać, że 90 proc. Polaków chętnie powita kolejny pojemnik pod zlewem na niezgniecione puszki i butelki (bo właśnie w takiej formie trzeba będzie zbierać i wyrzucać opakowania do systemu kaucyjnego)? Że 9 na 10 moich sąsiadów pragnie dołożyć sobie dodatkową opłatę do każdego napoju w butelce, którą potem będą mogli odzyskać? Czy ktoś ich poinformował, że system, owszem, pomoże nam rozwiązać problem zaśmiecania środowiska butelkami PET i puszkami, ale ten problem jest w istocie marginalny (według analiz Deloitte to ok. 264 tys. t rocznie vs. niemal 14 mln t odpadów komunalnych wytwarzanych co roku)?

Środowisko, głupcze!

Czy 90 proc. pytanych miało pełniejszy obraz systemu kaucyjnego niż stwierdzenie, że „to rozwiązanie stosowane z powodzeniem w 16 krajach UE”, które „pozwoli nam oczyścić tereny zielone ze śmieci”, i wie, że system – choć może być efektywny – będzie też bardzo drogi?

Znam odpowiedź na pytanie o koszty. „To bez znaczenia. W końcu chodzi o ochronę przyrody”. To jeden z tych argumentów, które chyba najtrudniej obalić. Chociażby dlatego, że poruszamy się tu w sferze już nawet nie przypuszczeń, prognoz i szacunków, lecz wręcz osobistych doświadczeń i subiektywnych obserwacji, że lasy, rzeki i tereny są w Polsce zaśmiecone. Ale czy taka obserwacja bez podparcia się statystyką pokazującą choć wycinek problemu pozwala nazwać Polskę zaśmieconym krajem, w którym problem porzuconych odpadów jest nagminny i powszechny?

Ktoś odpowie: „Nawet jeżeli bywają miejsca, gdzie skala jest większa, to problem i tak istnieje, a poza tym – czy nie powinniśmy równać do góry, zamiast szukać pretekstów, by pogrzebać reformę, która problem zaśmiecania jednak w jakimś stopniu zmniejszy?”

Pełna zgoda. Tu zarysowuje się jednak różnica perspektyw. Dla aktywistów i bezwarunkowych zwolenników systemu kaucyjnego ochrona środowiska jest wartością nadrzędną, wobec której wszystkie koszty, niewygody, straty, trudności i potencjalne problemy tracą na znaczeniu. „Co nas obchodzą korporacje, które mają sfinansować ten system?”– usłyszałem raz z ust jednego z nich, gdy spytałem go prywatnie, czy nie uważa, że system kaucyjny będzie za drogi (Deloitte oszacował koszt jego wdrożenia na 24 mld zł w ciągu dekady). I przyznam, że to argument kuszący prostotą i diagnozy, i rozwiązania.

Koszt odroczony

Mimo to stwierdzenie „niech koncerny płacą” wydaje mi się szkodliwe w swojej krótkowzroczności, a przy tym nieco naiwne. Podążając za taką logiką, dojdziemy do legislacyjnych i ekologicznych absurdów, których nawet nie będzie można publicznie zakwestionować, by nie zostać oskarżonym o lobbing, dezinformację lub celową obstrukcję.

Trzeba się oprzeć pokusie sprowadzenia sporu o kaucję czy o ochronę środowiska w ogóle do podziału na dobrych i złych, w którym każdy pozostaje w przekonaniu, że ma monopol na prawdę i może rozsądzać, co jest ekologiczne, a co nie. Nikt na tym nie wygra. Próby dyskredytacji czy uciszenia głosów innych niż nasz nie pomogą, a jeżeli już, to tylko w krótkiej perspektywie, pozwalając przejść suchą stopą przez wzburzone morze konsultacji publicznych i uchwalić projekt bez jawnych kontrowersji. Ale od nich i tak nie uciekniemy, bo system kaucyjny prędzej czy później urzeczywistni się dla milionów Polaków. Jak wtedy będzie wyglądało poparcie dla niego? Jakie wnioski będziemy mogli wysnuć, jeżeli się okaże, że rok po jego uruchomieniu większość miała z nim jakieś złe doświadczenia? Każdy przypadek, kiedy mieszkaniec nie zdoła zwrócić opakowań – bo maszyna nie będzie działać, sklep ich nie przyjmie lub będzie do niego daleko – tylko dodatkowo podważy zaufanie do polskiej i unijnej polityki środowiskowej. Jak – po potencjalnym fiasku takiej relatywnie prostej zmiany – mielibyśmy mówić o dużo trudniejszej i czekającej nas reformie, czyli rozszerzonej odpowiedzialności producenta?

Czy stać nas dzisiaj na potknięcia we wprowadzaniu systemu kaucyjnego? Nie. Ale jeszcze bardziej nie stać nas na przedwczesne uruchomienie systemu, który zamiast ludzi do ochrony środowiska zachęcić, tylko ich wkurzy. I da paliwo sceptykom, którzy do jednego worka wrzucą kryzys klimatyczny, pomysł budowy biogazowni w swojej gminie czy selektywną zbiórkę, w czambuł potępiając wszystko. Obawiam się, że wielu z nas nie docenia siły tego antyekologicznego krzyku, który rozbrzmiewa dziś w setkach dyskusji na forach i w mediach społecznościowych. I oby nie było tak, że gdy przybierze on na sile, to w ciągu kilku lat nie tylko zdmuchnie system kaucyjny, ale wręcz cofnie nas do czasów, gdy ekologię uznawano za jedną wielką fanaberię. ©Ⓟ

Autor jest dziennikarzem, ekspertem ds. gospodarki odpadami. Tworzy analizy poświęcone recyklingowi – m.in. „Branżowy bilans kapitału ludzkiego – Branża odzysku materiałowego” – we współpracy z PARP