Z Adamem Góralem rozmawia Marek Tejchman
Transformacja energetyczna, rewolucja cyfrowa i związane z demografią zmiany na rynku pracy to główne wyzwania, jakie wskazują przedsiębiorcy, z którymi rozmawiamy w ramach akcji NPBP. Jak wobec tych wyzwań zachować konkurencyjność polskiej gospodarki i polskich firm?

Wyzwania, przed którymi dzisiaj stoimy, są trudne i wymagają wielu zmian, jednak musimy zrozumieć, że od nas pojedynczo tak naprawdę niewiele zależy. Globalne procesy, o których pan wspomina, dzieją się poza nami. Ja staram się twardo stąpać po ziemi. Dlatego podkreślam, jak ważna jest dla nas Unia Europejska. Jeżeli my – Europejczycy – nie zaczniemy jej mocno rozwijać, to nie będziemy partnerami dla Chin i Stanów Zjednoczonych.

A w USA zaraz wybory.

Bez względu na to, kto w nich wygra, jeżeli jako Europejczycy nie będziemy lepiej działali razem, to zawsze będziemy traktowani instrumentalnie, a nie podmiotowo.

Ten wątek pojawia się coraz częściej w rozmowach z polskim biznesem. Przekonanie, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, zacząć kszałtować UE.

Jesteśmy jednym z najważniejszych krajów unijnych. W instytucjach UE jest wielu Polaków.

Ale czy jesteśmy dostatecznie wpływowi?

Jeżeli nie mamy wpływów, to znaczy, że nie umiemy działać. Musimy też odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jesteśmy Unii potrzebni. Według mnie Polska jest dla UE kluczowa.

Dlaczego to my mamy być kluczowi dla UE?

Jesteśmy piątym co do wielkości krajem Unii Europejskiej. Transformacja z systemu socjalistycznego do gospodarki rynkowej pokazała skuteczność naszego działania. Jest oczywiste, że kraj o takich dokonaniach i potencjale powinien mieć wpływ na kształt oraz dalszy rozwój Unii.

Jesteśmy największym beneficjentem wspólnego rynku?

Tak. Dodatkowo przy wsparciu Unii zbudowaliśmy kraj o naprawdę bardzo wysokim poziomie transparentności. Dokonaliśmy znacznego postępu w budowie infrastruktury publicznej na poziomie zarówno centralnym, jak i samorządowym, rozwijamy polską przedsiębiorczość. Martwi mnie jedynie stan edukacji. Dowodem naszej słabości są rankingi najlepszych uczelni na świecie. Uważam, że w tym obszarze brakuje nam strategicznego planu, takiego, jaki mieli Chińczycy. Zaczynali od niskiego poziomu, z pokorą jeździli na amerykańskie uczelnie, obserwowali, uczyli się i wykonali olbrzymi skok. My jesteśmy szalenie ambitni, wiele osiągnęliśmy, ale nie umiemy budować systemowych rozwiązań trwale wzmacniających instytucje. Widać to bardzo wyraźnie właśnie na przykładzie edukacji.

Jak rozwiązać ten problem?

Budowanie systemów wymaga dobrych fachowców, którzy powinni być dobrze wynagradzani. Żyjemy w świecie nonsensu, w którym premier naszego państwa zarabia 20 tys. zł miesięcznie, a jest odpowiedzialny za wydawanie setek miliardów złotych. Premier pośrednio uczestniczy w powoływaniu ludzi do spółek Skarbu Państwa, a oni zarabiają kilkanaście razy więcej od niego. Premier jest szefem partii delegującej do europarlamentu posłów, którzy też zarabiają więcej od niego.

Zwykli urzędnicy też zarabiają za mało.

Oczywiście nie można płacić informatykom odpowiadającym za kluczowe systemy cyfrowe państwa poniżej średniej rynkowej. Stopień komplikacji systemu w tych miejscach jest wyjątkowy i ludzi, którzy są w stanie to rozumieć, jest w Polsce garstka. Trzeba mieć świadomość tego, jak wygląda teraz rynek pracy. Nie zbudujemy sensownego państwa bez wybitnych specjalistów, a oni powinni zarabiać na zasadach rynkowych.

Ale temat podnoszenia wynagrodzeń urzędników to u nas tabu.

Jako społeczeństwo płacimy za to ogromną cenę. Świat jest niezwykle konkurencyjny i państwa, które mają lepsze uczelnie, lepszych wychowanków, bardziej logiczne systemy zarządzania, z nami wygrywają. Jednak aby to osiągnąć, państwo musi być atrakcyjnym pracodawcą, a dzisiaj zostaje daleko w tyle za sektorem prywatnym.

Ale przegrywamy też jako Europa, bo pozwalamy się rozgrywać – widać to na przykładzie tego, jak Chiny rozgrywają kraje unijne przeciw sobie w sprawie ceł.

Korzenie obecnej Unii tkwią w latach 50. Wtedy budowano jej ramy, które nie są przystosowane do wspólnoty 27 państw.

Potrzebujemy nowej europejskiej idei?

Tak, nie boję się mówić o Stanach Zjednoczonych Europy, bo one nie wiążą się z utratą naszej suwerenności. Jeżeli będziemy wspólnie wybierali prezydenta Europy, to nie przestaniemy wybierać prezydenta Polski. Integracja nie jest zagrożeniem dla naszego państwa i tożsamości. Jest konieczna dla naszej konkurencyjności, rozwoju, ale też po prostu przetrwania. Model federacyjny to inny opis naszych relacji, a nie likwidacja państw. One są w naszym sercu. Podobnie jak nasze najbliższe otoczenie – dla mnie moje ukochane Rzeszów i Podkarpacie.

Ludzie boją się globalizacji i integracji. Boi się też wielu europejskich przedsiębiorców, którzy często blokują działanie wspólnego rynku.

Tak, tak zawsze będzie i to jest dosyć naturalne. Musimy sobie z tym radzić i sami wzajemnie się wspierać. Bo to, że ja będę pomagał innym Polakom, to nie jest protekcjonizm, tylko solidarność. Zagraniczni inwestorzy, którzy do nas trafiają, ciągną za sobą firmy ze swoich krajów i ja to szanuję. Ale chcę, żebyśmy my, Polacy, postępowali podobnie.

A jaka w tym rola państwa?

Państwo powinno szanować tych, którzy je szanują. Nie może być tak, że wielka korporacja, która prawie nie płaci w Polsce podatków, jest traktowana jak ci, którzy podchodzą do państwa uczciwie.

Trudno to ująć w przepisach i procedurach.

Można np. nie wybierać oferty, która jest najtańsza dlatego, że ten, który ją złożył, zmusił wszystkich pracowników, żeby przeszli na B2B. Przecież nie tylko on nie zapłaci podatku w Polsce, lecz także ci ludzie nie odprowadzą składek. Państwo powinno się szanować.

A jak powinni się zachowywać przedsiębiorcy?

Przede wszystkim powinni nauczyć się współpracować. Nie może być tylu rywalizujących ze sobą organizacji reprezentujących stanowiska przedsiębiorców.

To rozdrobnienie sprawia, że organizacje okazują się nieskuteczne w obliczu forsowanych zmian przepisów, które dotyczą bezpośrednio polskich przedsiębiorców.

Ale jak dobrze współpracować? Obowiązkowe zrzeszanie się jak w Niemczech?

Wszystkie organizacje biznesowe powinny stworzyć wspólną organizację do reprezentowania nas w relacjach z rządem. Powinna ona pomagać każdej władzy budować prawo przyjazne gospodarce i rozwojowi kraju. Pomimo powołania takiej wspólnej organizacji istniejące organizacje przedsiębiorców nadal miałyby znaczące miejsce w systemie wsparcia przedsiębiorców. Dobrym przykładem, jak to zdefiniować, jest model Podkarpackiego Klubu Biznesu, który mieliśmy okazję tworzyć wspólnie ze śp. Jurkiem Krzanowskim z Nowego Stylu. My – duże firmy – przyciągnęliśmy do współpracy wiele małych, bo dzięki nam mają one realne korzyści. Występujemy jako grupa zakupowa np. energii, gazu, paliw. Dzięki temu, że działamy razem, uzyskujemy duże rabaty, o których małe firmy nie mogłyby nawet marzyć.

Rzadko się to w Polsce udaje.

Niestety, rywalizacja organizacji przedsiębiorców często doprowadza do tego, że na końcu wszyscy razem tracimy. Jak rząd ma się wsłuchać w potrzeby przedsiębiorców, przedstawiane przez różne organizacje, jeśli są one często skrajnie sprzeczne? Patrzę na kraje, w których jako firma jesteśmy obecni, i nawet tam, gdzie jest bardzo ostry spór polityczny, udaje się znaleźć pewien minimalny konsensus dotyczący gospodarki.

Sprawne państwo.

Sprawne są też te państwa, które nie boją się wspierać swoich przedsiębiorców. Ambasadorowie największych potęg świetnie potrafią walczyć w Warszawie o interesy firm ze swoich krajów.

Takich działań polskiej dyplomacji nie ma?

Po prostu nie mamy jeszcze rozwiniętej dyplomacji gospodarczej, która dzisiaj jest podstawą działania większości krajów na świecie. W dalszym ciągu nie wypracowaliśmy dobrych procedur współpracy z biznesem. Warto jednak podkreślić, że pomimo braku systemu zwiększa się liczba dyplomatów czujących się odpowiedzialnymi za promocję polskiej gospodarki i firm.

Czego nam brakuje, żeby systematycznie wzmacniać konkurencyjność polskiej gospodarki?

My już nie mamy powodów, żeby mieć kompleksy. Mamy świetną infrastrukturę, wspaniały, piękny kraj. Brakuje nam czasem takiej pokory – gotowości, żeby powiedzieć: „W tej dziedzinie jesteśmy słabi, musimy podpatrzeć, jak robią to inni, i nadrobić”. Przykładem jest właśnie szkolnictwo wyższe. Wiemy, że problem istnieje, ale nie wdrażamy systemowych rozwiązań, a rektorzy często nie są zainteresowani uwagami i propozycjami co do tego, co należy zmienić.

Skąd taki brak pokory?

Często wynika on z kompleksów, niestety. I z braku gotowości do zmian. W naszej, informatycznej branży jest tak, że trudno przekonać uczelnie, żeby przestały kształcić jedynie deweloperów – czyli programistów, którzy pracują na narzędziach stworzonych gdzie indziej. Zacznijmy kształcić analityków informatycznych i project managerów, którzy decydują o kształcie systemów i jakości realizowanych projektów. Ale żeby zacząć to robić, trzeba się przyznać, że w tej dziedzinie jesteśmy słabi, narysować paroletni pogram rozwoju i z pokorą patrzeć na to, jak robią to inni – bo pokora nie wyklucza ambicji, wręcz przeciwnie.

Pokora jest oznaką inteligencji?

Mądrości. Gospodarczej mądrości. Ja mam poczucie sukcesu. W naszej firmie stworzyliśmy coś pięknego: połączyliśmy różne nacje, pracujemy wspólnie bardzo skutecznie. Ale mam też świadomość tego, z jak wielkimi potęgami rywalizujemy, i mam wobec nich dużo pokory. Rolą moich liderów jest nieustanne poszukiwanie nowych możliwości i ocena naszych słabości. Mamy swoje miejsce na rynku i krok po kroku się rozpychamy. Ale to długa droga. Z olbrzymim szacunkiem patrzę na to, jak planowo i długofalowo robiły to firmy japońskie czy koreańskie. One przecież na początku były małe, brakowało im kompetencji i umiejętności, ale nie wstydziły się uczyć od innych i metodycznie się budować. Dzisiaj są światowymi potęgami.

Czy AI to rzeczywiście taka rewolucja?

Ten temat istnieje od lat. Pamiętam, że w czasach, kiedy pracowałem nad swoją pracą doktorską w Akademii Ekonomicznej w Krakowie, jeden z profesorów prowadził wykłady na temat rozpoznawania obrazów i mowy. W pierwszym rzędzie potrzebne były odpowiednie moce obliczeniowe, żeby te teorie sprzed kilkudziesięciu lat mogły być wdrażane. Ostatnie lata to moment, w którym inwestorzy finansowi zaczynają wierzyć, że przychodzi czas na ich monetyzację. My, Polacy, ze względu na nasze możliwości finansowe i wielkość rynku nie mieliśmy szansy być rozgrywającymi w tej dziedzinie. Nasze miejsce jest pomiędzy potrzebami klientów i narzędziami AI stworzonymi przez firmy znacznie bogatsze od naszych. W Asseco uczymy się wykorzystywać wszystkie istotne narzędzia, koncentrując się na realizacji najważniejszych potrzeb naszych klientów. Nie mam jednak wątpliwości, że ci, którzy zlekceważą AI i nie będą się uczyli, przegrają.

Co AI oznacza wewnętrznie dla firm?

Szansę na optymalizację i automatyzację wielu procesów. AI nie spowoduje znacznej redukcji zatrudnienia, tylko pozwoli za pomocą nowych technologii efektywniej wykorzystywać posiadane w firmach zasoby. ©Ⓟ

Nie boję się mówić o Stanach Zjednoczonych Europy, bo one nie wiążą się z utratą naszej suwerenności. Integracja nie jest zagrożeniem dla naszego państwa i tożsamości. Jest konieczna dla naszej konkurencyjności, rozwoju, ale też po prostu przetrwania