Czy musiało do tego dojść? To pytanie najczęściej przewija się w komentarzach po niedawnym wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie, w którym zginął ojciec dwojga małych dzieci. Samochodową kolizję spowodował człowiek znajdujący się prawdopodobnie pod wpływem alkoholu, z bogatą kartoteką kryminalną, który – jak wynika z relacji osób, które miały z nim styczność – regularnie wykazywał socjopatyczne skłonności.

Komentujący tragedię są zszokowani nie tylko postępowaniem winowajcy, lecz także brakiem sprawczości ze strony wymiaru sprawiedliwości czy też państwa po prostu. Łukasz Ż. – czekający na ekstradycję z Niemiec, dokąd uciekł – miał wcześniej zasądzony aż pięciokrotnie zakaz prowadzenia pojazdów za m.in. jazdę pod wpływem alkoholu. Jak to więc możliwe, że bez konsekwencji notorycznie zakaz łamał? W przypływie emocji wysłalibyśmy go na szafot, a odpowiedzialnych za dysfunkcyjne państwo – na śmietnik historii. Co jednak oferujemy poza moralnym wzmożeniem? Czy mamy receptę na to, jak zapobiegać przestępstwom?

Twarde prawo. Ale co to znaczy?

Powyższe pytanie będzie zyskiwać na aktualności i znaczeniu. Obecnie Polska uchodzi za jedno z najbezpieczniejszych państw Europy i ma to silne oparcie w statystykach. Według portalu Statista.com najpoważniejsze przestępstwa, czyli zabójstwa, rzadziej niż u nas zdarzają się tylko w Słowenii, we Włoszech, w Norwegii i Szwajcarii. Polski wskaźnik zabójstw na 100 tys. mieszkańców (0,69) jest niemal dwukrotnie niższy niż we Francji (1,21) i o połowę niższy niż w Szwecji (1,11). Rzadziej zdarzają się u nas gwałty – Statista.com podaje, że w 2021 r. w Polsce zgłoszono 599 takich przypadków, podczas gdy w Niemczech było to aż 10,5 tys. takich przestępstw, a we Francji 34,9 tys. (powinniśmy wziąć tu poprawkę na różnice w raportowaniu między państwami i tym, co uznawane jest za przestępstwo seksualne). Jeszcze większa różnica na korzyść Polski występuje w przypadku kradzieży, które u nas zdarzają się niemal sześciokrotnie rzadziej niż we Francji czy 4,5 razy rzadziej niż w Belgii. Nawet wypadki śmiertelne związane z nadużywaniem alkoholu stanowią u nas mniejszy odsetek wszystkich wypadków śmiertelnych niż w Szwecji, we Francji czy w Portugalii (choć ogólna liczba śmierci drogowych jest w Polsce wyższa niż na Zachodzie).

To, jak długo Polska utrzyma reputację wyjątkowo bezpiecznego kraju, zależy od tego, czy przygotuje się na nadchodzące zmiany. Jeśli nasz kraj będzie wciąż dynamicznie rozwijać gospodarkę, to i u nas będą zachodzić zjawiska, które na Zachodzie tworzą podglebie dla wysokiej przestępczości. Będziemy mieć do czynienia z postępującą urbanizacją i rosnącą gęstością zaludnienia w miastach. Widoczniejsze staną się nierówności, ale też różnice w stylach życia, wynikające częściowo ze zwiększonej migracji. Rosnąć będą też świadomość prawa i chęć zgłaszania przestępstw, na które kiedyś z różnych przyczyn machnęlibyśmy ręką, bagatelizując je.

Jak przygotować na to nasze sądy, policję, prokuraturę – i jak zreformować prawo? Wiemy, że by nie powtórzyć błędów Zachodu, będziemy potrzebować sprawnego wymiaru sprawiedliwości i twardego prawa, ale co ten banał ma oznaczać w praktyce?

Bardzo często twarde prawo utożsamia się z surowością. Dlatego właśnie w pierwszym odruchu gwałcicieli czy morderców, których wina nie pozostawia wątpliwości, wysyłalibyśmy na szubienicę. Jakże często słychać komentarz: „Co prawda jestem przeciw karze śmierci, ale…”, gdy media obiega informacja o wyjątkowo okrutnej zbrodni. Wydaje się nam, że taka kara odstrasza potencjalnych kryminalistów od popełnienia najcięższych zbrodni. Zwykle też, wierząc w taką właśnie przyczynowość, przyklaskujemy zaostrzaniu kar za przestępstwa seksualne. Swoją drogą to jedne ze zmian zainicjowanych przez byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, które nie budziły politycznego sporu. Rzeczywistość jednak takiemu rozumowaniu przeczy.

Okazuje się, że srogość kary ma w odstraszaniu znaczenie marginalne. Jak pisze prof. Jeffrey Fagan z Columbia Law School w artykule „Capital punishment & deterrence” z 2022 r., „nie ma wiarygodnych dowodów na odstraszający wpływ kary śmierci na liczbę zabójstw. (...) Wskaźniki zabójstw w USA i za granicą rosną i spadają niezależnie od nakładania wyroków śmierci lub przeprowadzania egzekucji, a także niezależnie od istnienia lub zniesienia kary śmierci”. Skoro nawet kara śmierci nie odstrasza, nie będzie tym bardziej zapobiegać przestępstwom zwykłe wydłużanie okresu odsiadki. Surowy wyrok ma znaczenie przede wszystkim jako wyraz społecznego potępienia i środek zabezpieczający niewinnych przed niebezpiecznym osobnikiem. – Chodzi o słuszne i konieczne wymierzenie sprawiedliwości, a nie o efektywność – mawiał na wykładach nieżyjący filozof Bogusław Wolniewicz.

Co więc powinno oznaczać pojęcie twardego prawa, byśmy – reformując w jego duchu policję i sądy – obniżali przestępczość?

Kwestia pewności

Odpowiedź daje poniekąd historia Nowego Jorku pod rządami Rudy’ego Giulianiego. Objął on w 1994 r. urząd burmistrza, mając na sztandarze bezwzględną walkę z narastającą przestępczością. Miała ona polegać na polityce zera tolerancji wobec wszystkich widzialnych oznak nieporządku i nawet najmniejszych przestępstw, np. w rodzaju wymalowania graffiti. Giuliani zakładał, że da to przestępcom sygnał nieuchronności bycia ukaranym.

Taktyka przyniosła efekty i w trakcie kadencji Giulianiego liczba napadów spadła o połowę, a wskaźnik zabójstw o 60 proc. Dla porządku dodajmy, że niektórzy wskazywali na negatywne skutki radykalnych polityk burmistrza: zwiększoną brutalność policji i stosowanie profilowania rasowego. Niemniej polityka zera tolerancji jest dowodem na to, że to nie sama surowość, ale przede wszystkim nieuchronność kary jest tym, co odstrasza kryminalistów. To teza powszechnie przyjmowana przez badaczy i dobrze ugruntowana w empirii. Ekonomista Steven Landsburg tłumaczy to w książce „Im więcej seksu, tym bezpieczniejszy”, odnosząc to do teorii bodźców i pojęcia ryzyka. „Przestępcy, ogólnie rzecz biorąc, muszą kochać ryzyko, inaczej byliby pracownikami myjni samochodowych” – rysuje kontekst Landsburg i zderza probabilistyczne rozumowanie kryminalistów z rozumowaniem hazardzistów. Ci drudzy ze względu na dużą akceptację dla ryzyka wolą loterie oferujące mniejszą szansę na dużą wygraną od oferujących dużą szansę na małą wygraną. Z kolei kryminaliści, gdy mają wybierać z alternatywy, mała szansa na dużą karę i duża szansa na małą karę, wolą pierwszy wariant, uważając go za bezpieczniejszy. „Jeśli chcemy, by popełnianie przestępstw było mniej atrakcyjne dla przestępców, to lepiej będzie podwoić szansę na wyrok skazujący niż srogość kary” – pisze ekonomista.

Zauważa jednak, że kwestii wysokości wyroku też nie należy bagatelizować. W tandemie z nieuchronnością ma on znaczenie, a jednak „wielu przestępców dostaje zbyt małe kary, ponieważ inni dostają zbyt wysokie. Na świecie z ograniczoną pojemnością więzień długie wyroki zabierają jednego przestępcę z ulicy kosztem uwolnienia innego”. Landsburg apeluje o opracowanie sposobu na to, by prokuratorzy walczyli o najwyższy możliwy wymiar kary tylko wtedy, gdy jest to absolutnie uzasadnione, a nie za każdym razem.

W tym kontekście jest niezwykle istotne, by przed sąd doprowadzić i wręcz z przesadną ostentacją skazać zarówno Łukasza Ż., jak i Sebastiana M., sprawcę innej głośnej tragedii drogowej, w której zginęła rodzina. Są to tak medialne przypadki, że porażka państwa dałaby sygnał innym, że piekła nie ma, czyli że mają dużą szansę na brak kary, jakkolwiek tragiczne konsekwencje miałyby ich czyny.

Ale państwo powinno nie tylko od święta dawać do zrozumienia przestępcom, że będą schwytani. Musi być to komunikat wysyłany do nich codziennie w ramach rutynowych działań policji i sądów. Jak? Sposób, w jaki robił to Giuliani, był skuteczny, lecz kosztowny: wymagał olbrzymich nakładów i pokrywania patrolami każdego zakątka miasta w niemal każdej chwili. Słowem: nie był ekonomicznie trwały.

Cody W. Telep i David Weisburd w artykule „Policing”, który można znaleźć w kompendium „What Works in Crime Prevention and Rehabilitation”, przeanalizowali sposoby skutecznego zapobiegania przestępstwom w ramach codziennej praktyki policyjnej. Należy do nich m.in. hot spots policing, czyli koncentrowanie nadzoru w rejonach o szczególnie wysokim poziomie przestępczości. W dużych miastach takie punkty można identyfikować coraz skuteczniej, stosując analizę danych. Wysoce skutecznym rozwiązaniem jest także problem oriented policing, czyli wymaganie od funkcjonariuszy, by zamiast koncentrować się na pojedynczych przypadkach łamania prawa, poszukiwali łatwych do usunięcia czynników, które je umożliwiają. Może być np. tak, że w okolicy, w której dochodzi do włamań, brakuje odpowiedniego nocnego oświetlenia bądź monitoringu, co w oczywisty sposób ułatwia działanie przestępcom. Badania pokazują, że poprawa nocnego oświetlenia redukuje liczbę przestępstw w okolicy nawet o 21 proc., a instalacja monitoringu nawet o 50 proc. (zwłaszcza na terenach prywatnych).

A jednak nieuchronność wykrycia i kary nie odstraszy wszystkich. Po pierwsze dlatego, że zbrodnie i lżejsze przestępstwa bardzo często popełniane są w chwilach słabości, pod wpływem impulsu czy w wyniku ograniczonych zdolności do samokontroli. Owszem, kryminolodzy traktują ogół ludzi jako jednostki kalkulujące racjonalnie, ale już dawno upadło przekonanie, że ta racjonalność jest absolutna. Po drugie, niektórzy z przestępców to osoby zaburzone psychicznie, przejawiające skłonności socjo- i psychopatyczne. Wbrew filmowym stereotypom nie są to osoby o inteligencji i zdolnościach planowania Hannibala Lectera. Przeciwnie – są impulsywne i nie myślą o konsekwencjach. Ponadto ich działania nie są ograniczone strachem przed ostracyzmem czy współczuciem dla ofiar. Jeśli Łukasz Ż. jest psychopatą, jeździłby szaleńczo po pijaku, nawet gdyby wiedział, że za rogiem stoi patrol policji, który na pewno go zatrzyma, a sąd na pewno skaże go na więzienie.

Diler maminsynek

Większość przestępców to nie psychopaci, lecz racjonalnie kalkulujące jednostki. I w tym wielka nadzieja dla skutecznej prewencji i odstraszania. O racjonalności przestępców piszą Steven D. Levitt oraz Stephen J. Dubner w bestselerowej „Freakonomii”, wyjaśniając pozornie absurdalne zjawisko: fakt, że wielu dilerów narkotyków mieszka razem z matkami i że zarabiają ok. 3,3 dol. za godzinę, ryzykując utratę życia w wyniku mafijnych porachunków. Czy może być coś bardziej nieracjonalnego?

Ekonomiści przytaczają analizę biznesowej strony działania gangu Black Gangster Disciple Nation, której dokonał pewien nadgorliwy student, a obecnie uznany socjolog Sudhir Venkatesh. Przeniknął on w struktury gangu i zdobył jego zapisy księgowe. Okazało się, że gang działa tak samo jak typowa korporacja: ma prezesa i wyspecjalizowany zarząd, szeregowych pracowników, a nawet – oprócz „core businessu”, jakim jest sprzedaż narkotyków – angażuje się w działania, które można by ochrzcić mianem CSR, społecznej odpowiedzialności biznesu, np. finansując pogrzeby swoich członków, którzy zginęli w porachunkach (oraz renty dla ich rodzin).

Szefowie gangu, który miał strukturę sieci powiązanych spółek, zarabiali od ok. 100 tys. dol. do 500 tys. dol. rocznie. Dla szeregowych dilerów był to szczyt marzeń. Godzili się na znacznie niższą pensję przy wysokim ryzyku zawodowym „z tego samego powodu, dla którego ładna dziewczyna z farmy w Wisconsin przeprowadza się do Hollywood. Chce odnieść sukces w niezwykle konkurencyjnej dziedzinie, w której, jeśli osiągniesz szczyt, otrzymasz fortunę”.

Dilerzy wybierali kryminalną „ścieżkę kariery” nie ze względu na wrodzone skłonności, lecz ze względu na to, gdzie i w jakiej kulturze się wychowali. „Dla dzieci dorastających w południowym Chicago handel crackiem był zawodem glamour. Gdyby dorastały w innych okolicznościach, być może myślałyby o zostaniu ekonomistami. Ale w dzielnicy, w której działał gang J.T., drogi do przyzwoitej, legalnej pracy praktycznie nie było” – piszą Levitt i Dubner.

ikona lupy />
ShutterStock / fot. bomg/Shutterstock

A dlaczego powinno napawać to raczej nadzieją niż smutkiem? Ponieważ, jeśli ludzie zostają przestępcami w dużej mierze w wyniku okoliczności zewnętrznych, powstaje przestrzeń do wpływania na ich życie poprzez zmianę tychże okoliczności. Oczywistość?

Pozornie. Przekonanie o tym, że prewencja oraz resocjalizacja mogą działać, stanowi w nauce novum. We wstępie do kompendium, które zacytowałem, czytamy, że od 1974 r., a więc od momentu, gdy wpływowy socjolog Robert Martinson opublikował artykuł kwestionujący skuteczność resocjalizacji, przez dwie kolejne dekady wśród kryminologów zapanował fatalizm: nic nie działa. „W latach 90. pomysł, że zapobieganie przestępczości lub kontrola przestępczości mogą być skuteczne, stał się dosłownie radykalną ideą” – czytamy.

Ten fatalistyczny konsensus został przełamany w nowym millenium w miarę pojawiania się kolejnych badań empirycznych, które szacowały rzeczywiste efekty konkretnych programów prewencji i odstraszania. Dziś wiemy, że popłaca zwłaszcza praca z dziećmi i młodzieżą przejawiającą agresję i zachowania przestępcze. Wysoce skuteczne w ograniczaniu tych zachowań okazują się interwencje psychospołeczne, takie jak np. terapia behawioralna czy terapia rodzinna, w ramach której uczy się rodziców, jak postępować z trudną młodzieżą w codziennych relacjach i jak budować z nią więzi.

Wbrew wrażeniu, które możemy mieć, słysząc o tych wszystkich rodzinnych tragediach, których sygnały ostrzegawcze były ignorowane przez pracowników opieki społecznej, potwierdzone empirycznie jest też to, że wizyty domowe ze strony tych pracowników ograniczają istotnie zarówno przypadki znęcania się nad dziećmi, jak i przestępczość wśród młodzieży. Właściwie większość ze stosowanych w świecie sposobów zapobiegania przestępczości jest w jakiejś mierze skuteczna, a tam, gdzie nie jest, problemem bywa np. nie samo narzędzie, lecz to, kto je wykorzystuje, czyli społeczne zaufanie do funkcjonariuszy państwa.

Dla Polski to niezwykle istotna obserwacja: w warunkach politycznej wojny domowej o sądownictwo zaufanie do sędziów, prokuratorów i policji spada. Poza tym policja ma już od wielu lat problem z właściwym przeszkoleniem rekrutów, którzy w następstwie podejmują często zbędne i nielegalne interwencje, eskalują konfliktowe sytuacje czy wykazują się niepotrzebną agresją (byliśmy tego świadkami w trakcie rozmaitych protestów: od strajku kobiet, przez marsze niepodległości, po protesty przeciw lockdownom). Rozklekotany i ośmieszony system sprawiedliwości nie będzie umiał sobie radzić z nowymi wyzwaniami związanymi z przestępczością.

Sprawiedliwość oparta na dowodach

Dlaczego jednak tak często odnoszę się w tym tekście do wyników badań? Bo dobrych badań związanych ze zwalczaniem przestępczości jest zatrzęsienie i jeśli jest jakaś dziedzina, w której można prowadzić politykę opartą na dowodach, to właśnie ta.

Weźmy np. strategiczny wybór systemowy w ramach walki z przestępczością: czy chcemy przestępców karać więzieniem, czy stosować inne typy sankcji, gdy to możliwe. Badania wskazują, że w większości przypadków takie środki, jak prace społeczne, nadzór kuratorski czy elektroniczny bywają skuteczniejsze w ograniczaniu recydywy niż cela – ale tylko w odniesieniu do dorosłych. Młodociani często wymagają sroższej kary.

Wróćmy jednak do naszego case study, czyli wypadku – choć być może niedługo będziemy mówić już o morderstwie drogowym – spowodowanego przez Łukasza Ż. Czy możemy wyobrazić sobie świat, w którym do tej tragedii nie dochodzi? Owszem. To świat, w którym na wczesnym etapie skłonności Łukasza Ż. do zachowań przestępczych zostają wykryte i w wyniku działań resocjalizacyjnych zredukowane. To jednak świat, do którego Polsce daleko.

Jeśli chcemy, by popełnianie przestępstw było mniej atrakcyjne dla przestępców, to lepiej będzie podwoić szansę na wyrok skazujący niż srogość kary

Ponadto nie można też zakładać, że nawet najlepsze techniki prewencji i odstraszania zadziałają w każdym przypadku. Łukasz Ż. w praktyce okazał się wielokrotnym recydywistą, co oznacza, że akurat w jego wypadku należało zasądzić karę więzienia znacznie wcześniej. Łukasz Ż. okazał się zapewne jednym z tych przypadków, o których pisze Landsburg, że brakuje dla nich miejsca w więzieniach ze względu na nieoptymalny rozkład kar, bo faktem jest, że polskie więzienia są dzisiaj przepełnione, a Polska ma najwyższy po Węgrzech wskaźnik inkarceracji w Europie (190 osób na 100 tys. mieszkańców).

Rząd zapowiada redukcję liczby odbywających wyroki o 20 tys. z obecnych 74 tys. Jest to dobry pomysł, ale wymaga jednoczesnego wdrożenia mechanizmu racjonalizującego to, kto za kratki powinien trafić, a kto nie. Inaczej zwolnimy z więzień osoby, które powinny w nich przebywać.

Pisząc ten artykuł i zaczynając od przywołania przypadku Łukasza Ż., wyszedłem z założenia, że każda okazja jest dobra, by przypomnieć rządzącym, że najważniejsza dziedzina funkcjonowania państwa – zapewnianie bezpieczeństwa obywatelom – wymaga nie kosmetycznej, lecz gruntownej reformy. Dobra wiadomość jest taka, że z merytorycznego punktu widzenia każdy poważny reformator – ze względu na bogactwo wiedzy i badań – ma wyjątkowo łatwe zadanie. Zła, że z politycznego punktu widzenia to zadanie wyjątkowo trudne. Musiałby wyjąć sprawiedliwość z partyjnej gry.

Przykład obecnego ministra sprawiedliwości Adama Bodnara jest pouczający: nie ma powodu wątpić, że ma on głęboką wiedzę o tym, jakich reform potrzeba, ale realizować musi program, który wskazuje mu jego szef, a jest to program oparty na innych priorytetach. To dlatego, choć Bodnar jako rzecznik praw obywatelskich zasłynął wyraźnym sprzeciwem wobec nadużywania tymczasowego aresztowania, jako minister, przez pierwszy rok pracy, jeszcze niczego w tej materii nie zmienił. Tymczasowo aresztowanych jest tyle samo, co za rządu PiS. Miejmy nadzieję, że gdy atmosfera rozliczania poprzedników ostygnie, minister w końcu zacznie działać. Owszem, lek na całe zło przestępczości nie istnieje, ale dysponujemy wiedzą, której nie wykorzystać to więcej niż głupota. ©Ⓟ