Na górze możemy się z Ukraińcami na coś umówić, po czym ustalenia są torpedowane na dole. W rezultacie po obu stronach rośnie rachunek krzywd.

Ukraińska blokada poszukiwań i ekshumacji ciał polskich ofiar XX-wiecznych kataklizmów dziejowych, w tym zbrodni wołyńskiej, to temat, który najsilniej zatruwa dziś relacje dwustronne. Przeniesienie rozmów o warunkach uchylenia moratorium na szczebel prezydencki siłą rzeczy spowodało, że stały się one bardziej ogólnikowe. To pozostawiło pole do odmiennych interpretacji szczegółów. W dodatku ustalenia prezydentów nie zawsze da się łatwo przełożyć na poziom lokalny. W rezultacie narasta poczucie, że druga strona oszukuje, do czego nie potrzeba nawet złej woli na górze.

Od 2017 r. Instytut Pamięci Narodowej złożył dziewięć wniosków ogólnych do władz w Kijowie. W tym czasie ukraińscy politycy złożyli podobną liczbę obietnic zniesienia zakazu. Formalnie nie obowiązuje on od 2019 r., ale faktycznie prace wciąż są przez Kijów utrudniane. Jego zdaniem Polska powinna najpierw przywrócić status quo ante na grobie żołnierzy Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na Monasterzu w Werchracie. Chodzi o tablicę, która po kolejnym ataku wandali wprawdzie została odnowiona, ale bez listy nazwisk poległych. Do kolejnej scysji na tym tle (opisanej przez Onet) doszło przed tygodniem na spotkaniu ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Sikorski mówił potem „Jewropejśkiej prawdzie”, że „wszystko, o co prosi Polska, to chrześcijański pochówek ofiar masakry na Wołyniu”.

Zakaz wprowadzono w 2017 r. Nasze relacje znalazły się wówczas w poważnym kryzysie. Na czele Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) i Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (UINP) w podobnym czasie stanęli przedstawiciele konserwatywnej czy nacjonalistycznej – zależy, kogo zapytać – wizji historii. W Kijowie – lwowski historyk Wołodymyr Wjatrowycz, autor książki „Druga wojna polsko-ukraińska 1942–1947”, dowodzącej, że rzeź wołyńska była przejawem konfliktu między polską a ukraińską ludnością cywilną. Sekretarzem Państwowej Międzyresortowej Komisji ds. Upamiętnienia Uczestników Operacji Antyterrorystycznych, Ofiar Wojny i Represji Politycznych (Miżwidkomisija), odpowiadającej za poszukiwania i ekshumacje, był prawicowiec Swiatosław Szeremeta. Szefem polskiego IPN w 2016 r. został Jarosław Szarek, a pięć lat później Karol Nawrocki. Obie strony przerzucają się oskarżeniami na temat tego, kto z nich odpowiada za lodowaty klimat wokół czarnych kart historii.

Dla Warszawy największym faux pas było przyjęcie w dniu przemówienia prezydenta Bronisława Komorowskiego w Radzie Najwyższej w 2015 r. uchwał uznających za bohaterów walk o niepodległość kilkadziesiąt organizacji, w tym tych odpowiedzialnych za zbrodnie, a także zakazujących ich znieważania. Dla Kijowa odpowiednikiem była nowelizacja ustawy o IPN z 2018 r., która zrównała działania nazistów, komunistów i ukraińskich nacjonalistów. Kijów protestował, ale uwagę skupił wtedy na sobie ostry kryzys w relacjach z Izraelem. Zły klimat przyćmiewał pozytywne gesty, jak złożenie w 2016 r. przez prezydenta Petra Poroszenkę kwiatów pod warszawskim pomnikiem ofiar ludobójstwa wołyńskiego. Jednym z członków delegacji był sędziwy poseł Jurij Szuchewycz, syn odpowiedzialnego za wydanie rozkazu czystki etnicznej Romana Szuchewycza.

Kulminacją napięć była wojna na pomniki. W 2015 r. ktoś rozbił tablicę w ruinach klasztoru na wzgórzu Monasterz na Roztoczu upamiętniającą upowców poległych w starciu z NKWD w marcu 1945 r. Mniej więcej w tym samym czasie zniszczono nagrobek żołnierzy UPA w Radrużu na Podkarpaciu i kilkanaście innych miejsc pamięci. O części podobnych ekscesów jako pierwsze informowały rosyjskie serwisy. Z kolei w kwietniu 2017 r. wójt podkarpackiej gminy Stubno Janusz Słabicki rękami działaczy Ruchu Narodowego zdemontował postawiony bez zgód pomnik UPA na cmentarzu w Hruszowicach. Jak mówi jeden z naszych rozmówców z ówczesnej administracji, Warszawa starała się hamować zamiary wójta w obawie przed zaognieniem relacji z Ukrainą. Bez skutku. Dwa lata wcześniej prorosyjska Falanga umieściła na pomniku napis „Śmierć katom Wołynia i Donbasu”.

Hruszowice były pretekstem do ogłoszenia przez UINP zakazu ekshumacji. Miżwidkomisija nie odpowiedziała na wysłane w lutym i kwietniu 2017 r. wnioski ogólne o zgodę na wspólne prace poszukiwawcze i ekshumacyjne. Pierwsza prośba dotyczyła pięciu miejsc poszukiwań i sześciu lokalizacji ekshumacyjnych. Z 11 lokalizacji trzy odnosiły się do zamordowanych na Wołyniu, pozostałe – do żołnierzy Wojska Polskiego (WP) i Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) z września 1939 r. Kwietniowy wniosek obejmował prace przy grobie ofiar radzieckiej bezpieki w Łucku. Osoby przetrzymywane w tamtejszym więzieniu zamordowano w czerwcu 1941 r., tuż przed przyjściem Niemców. Ostatecznie Ukraińcy sami przeprowadzili prace w Łucku. W październiku 2017 r. odbył się uroczysty pogrzeb ofiar. UINP, opisując okoliczności pochówku, powołał się na „dawną chrześcijańską tradycję”.

Niedotrzymane obietnice

Teoretycznie obie strony zgadzały się, że spory o cmentarze są niekorzystne, bo wzmagają wzajemną niechęć i działają na korzyść Rosji. Praktyka była bardziej skomplikowana. W Warszawie sprawą zajął się ośrodek prezydencki. W grudniu 2017 r. Andrzej Duda złożył kwiaty w miejscu pochówku pomordowanych Polaków w Piatichatkach w Charkowie. Wizyta była okazją do rozmów z Poroszenką. – Ustaliliśmy z panem prezydentem, że zwrócimy się – ja do pana wicepremiera prof. Piotra Glińskiego, ministra kultury w Polsce – o to, aby na szczeblu wicepremierów i ministrów kultury zostały przeprowadzone uzgodnienia komisyjne dotyczące jak najszybszego zniesienia zakazu ekshumacji. To jest nam niezwykle potrzebne i traktuję to jak pierwszy krok w kierunku przełamania impasu – mówił polski prezydent. – Oczekujemy, że komisja zbierze się w najbliższym czasie i w rezultacie efektywnej rozmowy zdołamy zapalić zielone światło dla kontynuacji naukowego badania, ekshumacji, zachowania pomników, niedopuszczania do wandalizmu – dodał jego ukraiński odpowiednik.

Po czterech miesiącach niewiele się zmieniło. – Strona ukraińska nie docenia skali rozczarowania Polaków po niedotrzymaniu przez Ukrainę postanowień, które zapadły podczas spotkania prezydentów w Charkowie w kwestii ekshumacji. Daliśmy mandat zaufania, który został nadużyty. Niezrozumienie skali tej dewastacji zaufania ze strony ukraińskiej jest dla mnie zaskakujące – mówił w kwietniu 2018 r. DGP ówczesny szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski. – Jeśli składa się publicznie jakąś obietnicę, należy jej dotrzymać. Przecież jest lista pomników do wspólnej ochrony. Jest jasno powiedziane, że jeśli w Hruszowicach leżą pochowani Ukraińcy, pomnik zostanie odbudowany, bo my chronimy cmentarze. Nie ma problemu – zapewniał.

Problem jednak był. Zdaniem Warszawy nie było pewności, czy pod pomnikiem w Hruszowicach faktycznie są jakieś ciała, czy miejsce pochówku znajduje się kilkadziesiąt metrów dalej. Ukraińcy twierdzili, że są. Polacy – że niekoniecznie, a skoro tak, to zapisy o ochronie nagrobków tam nie obowiązują. W czerwcu 2018 r. IPN ogłosił wyniki badań. – Nie znajdujemy naukowych podstaw, by twierdzić, że w miejscu prac archeologicznych na cmentarzu komunalnym w Hruszowicach były pojedyncze lub masowe groby członków UPA – mówił wiceprezes Krzysztof Szwagrzyk. – Czym innym jest prawo do pochówku i grobu, a czym innym zbudowanie pomnika ku czci UPA. Na to w Polsce zgody nie będzie – podkreślił. Ukraińska część ekipy twierdziła, że co najmniej trzy znalezione ciała to żołnierze UPA. Zgody nie było nawet w tak podstawowej kwestii.

– Wiemy na pewno, że chodzi o te konkretne cmentarze. Starsi ludzie, którzy wskazywali miejsca, mogli się pomylić co do dokładnego miejsca pochówku. A co, jeśli ciała leżą 5 m dalej? A jeśli 50 m? – mówił DGP w marcu 2018 r. Swiatosław Szeremeta, opisując m.in. sprawę Hruszowic. – Nie będziemy sprowadzać tej rozmowy do niuansów, kwestii odległości od pomnika liczonej w metrach. W przypadku Polski mówimy o tysiącach niepochowanych osób. Osób, których ciała leżą w rowach, na polach, w lasach, na łąkach. Ludziach, którzy nie mogą zostać pochowani, bo Ukraina nie dopuszcza do ekshumacji – odpowiedział mu Szczerski. Nie pierwszy i nie ostatni raz uzgodnienia prezydentów rozbijały się o detale.

– Polska zademonstrowała w Hruszowicach, że nie zamierza realizować postanowień umowy o ochronie miejsc pamięci z 1994 r. Próby rozmów kończyły się niczym. A skoro Polska nie wykonuje zobowiązań, to i my nie jesteśmy na to gotowi. Umowy są realizowane na zasadach wzajemności, inaczej nie mają sensu – mówi DGP Ołeksandr Zinczenko, w latach 2014–2015 wicedyrektor, a potem, do 2016 r., doradca dyrektora UINP. Za czasów Wjatrowycza Ukraińcy proponowali, by zlikwidować problem przez legalizację wszystkich nielegalnych pomników, ale o tym nie chciała słyszeć Warszawa. – W latach 90. miejsca pamięci po obu stronach granicy powstawały jako samowole budowlane. Po polskiej stronie jest ich kilkadziesiąt, a po ukraińskiej 150–200. Rozmowy o legalizacji w formacie „wszystko za wszystko” zostały wstrzymane za czasów prezesa Szarka – mówi Zinczenko.

W maju 2018 r. IPN złożył trzeci wniosek ogólny. Poprosił w nim resort kultury o zgodę na poszukiwania w 11 miejscach, z których 6 dotyczyło ofiar zbrodni wołyńskiej, a reszta legionistów Józefa Piłsudskiego, żołnierzy KOP i WP. Ten wniosek też pozostał bez odpowiedzi. W czerwcu 2019 r. Duda podjął temat w rozmowie z nowo wybranym prezydentem Zełenskim, zapraszając go do Polski na obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej. We wrześniu ukraiński przywódca przyjechał pełen wiary w nowe otwarcie. Zabrał ze sobą dużą część świeżo powołanego rządu Ołeksija Honczaruka. Duda również wierzył w reset, sądził, że nowy szef państwa nie jest obciążony powiązaniami z obozem nacjonalistycznych historyków.

– Jestem gotowy odblokować otrzymywanie zezwoleń na prace poszukiwawcze w Ukrainie, a strona polska uporządkuje ukraińskie miejsca pamięci w Polsce – zapewniał ukraiński prezydent. – Wszystkie legalne miejsca pochówku UPA będą pod ochroną i zostaną uporządkowane, to jest dla nas oczywiste, bo obowiązuje nas ustawa o ochronie cmentarzy i miejsc pochówku. Prezydent Andrzej Duda apelował o sprawczość w sprawie zniesienia zakazu ekshumacji. Nowa ekipa nie jest związana decyzjami poprzedniej, dlatego to okazja, żeby na nowo poukładać relacje – mówił nam Szczerski. Testem był kolejny, czwarty już wniosek ogólny do resortu kultury. IPN prosił o zgodę na poszukiwania w 13 miejscach, z czego sześć dotyczyło ofiar zbrodni wołyńskiej, a inne – żołnierzy legionów, KOP, WP, a nawet ofiar zbrodni katyńskiej w Charkowie i Chersoniu.

Test zakończył się częściowym sukcesem. Kijów zniósł formalne moratorium, czego dowodem była zgoda na poszukiwania na dwóch dawnych cmentarzach we Lwowie, gdzie spoczywało 130 żołnierzy września 1939 r. Poszukiwania przeprowadzono w listopadzie 2019 r. Powstały akty ustanowienia miejsca pochówku, które zgodnie z przepisami stanowiły podstawę do złożenia wniosku o ekshumację. Nastąpiło to w marcu 2020 r. Ukraiński partner IPN po miesiącu otrzymał odpowiedź, że ze względu na pandemię COVID-19 zgody jeszcze nie wydano. – Dalszej korespondencji w tej sprawie, mimo zmiany stanu prawnego i faktycznego, nie otrzymano – mówi nam rzecznik IPN Rafał Leśkiewicz. Równolegle IPN dostał zgodę od rady miasta Mościska na pochówek ciał na polskiej kwaterze miejscowego cmentarza. Bez ekshumacji zgoda pozostaje w zawieszeniu.

W styczniu 2020 r. nieznani sprawcy znów zniszczyli tablicę z nazwiskami na Monasterzu. O jej odnowienie poprosił podczas lipcowej wizyty w Polsce szef MSZ Dmytro Kułeba. – Osiągnęliśmy porozumienie i Ukraina zdjęła zakaz ekshumacji polskich pochówków w Ukrainie. Teraz oczekujemy na podjęcie przez Polskę decyzji o odbudowie jednego ukraińskiego pomnika. Gdy to zostanie zrobione, zostaną otwarte wszelkie możliwości dalszej współpracy w tej sferze – mówił minister. Duda obiecał Zełenskiemu załatwienie sprawy przed planowaną na październik wizytą. Tablicę odnowiono, ale w innym kształcie niż przed zniszczeniem. W nowej wersji brakowało spisu poległych. „Pominięto listę nazwisk, bowiem budzi ona poważne zastrzeżenia strony polskiej i wymaga weryfikacji” – pisał rzecznik IPN. Kijów uznał, że to złamanie umowy Duda–Zełenski. – Tablice z nazwiskami nie były elementem pierwotnego założenia. Nie wiadomo do końca, kto i kiedy je dodał – przekonuje DGP Bartosz Cichocki, ówczesny ambasador w Kijowie.

IPN nie wykluczał ekshumacji na Monasterzu, by ustalić, kto leży w mogile, ale sprzeciwili się temu Ukraińcy. Jak dowodzi UIPN w odpowiedzi na nasze pytania, byłoby to „nieodpowiedzialne”, bo otworzyłoby drogę do podobnych weryfikacji setek miejsc pochówków po obu stronach Bugu. Pat trwa do dziś. – Polska nie wypełniła zobowiązań w sprawie Monasterza, więc Ukraina nie zgadza się na dalsze poszukiwania. Gdy umowa zostanie zrealizowana, UINP udzieli maksymalnej pomocy, aby IPN uzyskał niezbędne pozwolenia na badanie potencjalnych polskich miejsc pochówku – mówił w 2020 r. Ukrinformowi szef UINP Anton Drobowycz, następca Wjatrowycza o bardziej umiarkowanych poglądach. Polacy zastanawiali się, czy niechęć partnerów do ekshumacji na Monasterzu nie wynika ze świadomości, że liczba pochowanych może być niższa niż rzeczone 62 osoby. Identyczny argument stosują Ukraińcy, oskarżając Warszawę o to, że nie jest zainteresowana załatwieniem sprawy, bo mogłoby się okazać, że liczba ofiar zbrodni na Wołyniu i w Galicji była niższa, niż twierdzą nasi historycy. – Czy jesteście pewni, że pomnik w Hucie Pieniackiej stoi na miejscu pochówku? – pytał w rozmowie z DGP Szeremeta. Według IPN zbrodni w tym miejscu dokonali żołnierze SS Galizien pod dowództwem niemieckiego kapitana i przy współpracy z oddziałami ukraińskich nacjonalistów. – Proponowaliśmy wspólne badania. Krzysztof Szwagrzyk na spotkaniu we Lwowie w styczniu 2017 r. zapalił się do tej idei. Ale członkowie delegacji mówili, że to problem, że dziennikarze się zjadą, że może wyjdzie mniejsza liczba ofiar. Wszyscy wiedzą, że liczba „około 1000 Polaków”, która widnieje na pomniku, jest wyssana z palca. Gdybyśmy przeprowadzili ekshumację, poznalibyśmy realną liczbę zamordowanych. Strona polska tego nie chce – dodał. IPN odbija piłeczkę: ostatni wniosek o zgodę na poszukiwania w Hucie Pieniackiej Instytut złożył we lwowskiej administracji w lutym 2020 r. Dwa miesiące później lokalne władze przesłały go ministerstwu kultury do zaopiniowania. – Odpowiedzi ani zgody nie uzyskano – mówi Leśkiewicz. W kwietniu 2023 r. ukraiński partner IPN ponowił wniosek – z identycznym efektem.

Krok do przebaczenia

W lutym 2020 r. IPN złożył kolejne dwa wnioski ogólne do resortu kultury. Pierwszy dotyczył tych samych miejsc co w 2019 r. W drugim chodziło o poszukiwania w wołyńskich Kropywnykach, miejscu zniszczonej mogiły żołnierzy KOP poległych w 1939 r. W związku z brakiem odpowiedzi 1 października 2020 r., tuż przed wyjazdem prezydenta do Kijowa, złożono kolejny, już siódmy wniosek ogólny. To też niczego nie dało. Mimo to październikowa wizyta Dudy przebiegła w dobrej atmosferze. Ludzie z otoczenia obu prezydentów zwracali uwagę, że między nimi „jest chemia”. „Podkreślamy potrzebę zapewnienia możliwości poszukiwań i ekshumacji ofiar na Ukrainie i w Polsce celem zadośćuczynienia ich pamięci oraz żyjącym jeszcze ich krewnym, a także potomkom, w duchu poszanowania prawdy historycznej” – czytamy w deklaracji końcowej.

W sierpniu 2021 r. „pracę nad sprawą ekshumacji i pomników” obiecywał w rozmowie z DGP ówczesny wiceszef MSZ Wasyl Bodnar, obecnie kandydat na ambasadora w Polsce. Niebawem przełom w blokadzie osiągnięto za to na szczeblu lokalnym. W październiku 2021 r., już za kadencji Nawrockiego, przedstawiciele IPN spotkali się z merem Odessy Hennadijem Truchanowem i z Miżwidkomisiją. Chodziło o prace na szóstym kilometrze trasy owidiopolskiej, gdzie Ukraińcy dzięki kwerendzie w rumuńskich archiwach odnaleźli ok. 30 masowych grobów ofiar NKWD z lat 30. Ponieważ mogły tam być także ofiary polskie, IPN chciał się włączyć w prace. W lutym 2022 r., tuż przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji, Truchanow zapalił zielone światło. Ze względu na wojnę prace zawieszono, bo obwód stał się celem intensywnych ataków z powietrza, a samej Odessie groził desant z Morza Czarnego.

Po 24 lutego 2022 r. otwartość, z jaką polskie władze i społeczeństwo podeszły do uchodźców i dostaw broni, wywołała falę sympatii do naszego kraju. Jej symboliczną kulminacją było powitanie Dudy niczym gwiazdy rocka na rynku we Lwowie w styczniu 2023 r., a na płaszczyźnie historycznej – pospolite ruszenie mieszkańców wielu wołyńskich wsi, którzy spontanicznie czyścili miejsca pochówku Polaków, oraz decyzja włodarzy Lwowa, którzy w maju 2022 r. odsłonili lwy na Cmentarzu Orląt. Wcześniej były one schowane za płytami paździerzowymi, bo samorząd uważał je za „symbol polskiej okupacji”. „To krok w kierunku ostatecznego przebaczenia wzajemnych krzywd” – pisał po polsku na Facebooku mer Andrij Sadowy. „Wojna Rosji przeciwko Ukrainie pokazała, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem” – dodał.

W czerwcu 2022 r. ministrowie kultury Piotr Gliński i Ołeksandr Tkaczenko podpisali memorandum przewidujące powołanie grupy roboczej mającej na celu „wypracowanie konkretnych procedur prowadzenia i rozwiązywania wszystkich wrażliwych kwestii z zakresu pamięci narodowej, w tym dotyczących poszukiwań, ekshumacji, pochówków, upamiętnień, rekonstrukcji oraz ochrony miejsc upamiętnień i pochówków”. Ukraiński resort kultury zatwierdził swoich członków grupy w sierpniu 2024 r. Polski nie zrobił tego do dziś. Jak informuje nas centrum prasowe resortu – „z uwagi na zmieniające się okoliczności i specyfikę dynamiki związanej z pojawiającymi się możliwościami i formami współpracy”.

W maju 2023 r. Polskę odwiedził szef ukraińskiego parlamentu Rusłan Stefanczuk. – Wspólnie będziemy poszukiwać i odnawiać miejsca pamięci. Wspólnie przywrócimy z niepamięci imiona tych, którzy spoczywają w bezimiennych mogiłach zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. Bez zakazów i bez barier, jest to bowiem nasz wspólny, moralny i chrześcijański obowiązek – deklarował w Sejmie. – Wszystkim rodzinom i potomkom ofiar ówczesnych wydarzeń na Wołyniu składam wyrazy szczerego współczucia i wdzięczności za podtrzymywanie światłej pamięci o swoich przodkach. To pamięć, która nie wzywa do zemsty ani nienawiści, ale służy jako ostrzeżenie, że nic takiego nigdy więcej nie powtórzy się między naszymi narodami – dodał w nawiązaniu do nadchodzącej 80. rocznicy krwawej niedzieli. Jego słowa spotkały się z burzliwymi oklaskami.

W lipcu Stefanczuk – tak jak wcześniej Poroszenko – złożył kwiaty pod warszawskim pomnikiem ofiar zbrodni. Jeden z naszych rozmówców po polskiej stronie nalega, by docenić ten gest wykonany przez osobę wysoko postawioną w dzisiejszej hierarchii władzy. Natomiast w marcu 2024 r. w Warszawie odbyły się konsultacje międzyrządowe z udziałem nowego premiera Donalda Tuska. Po rozmowach zapowiedziano „wzmocnienie współpracy w prowadzeniu poszukiwań, ekshumacji oraz innych działań służących godnemu pochówkowi ofiar konfliktów, represji i zbrodni popełnianych na terytoriach Polski i Ukrainy, a także w odniesieniu do wniosków kierowanych do właściwych organów obu stron o przeprowadzenie takich prac”. Ten zapis przeniesiono do porozumienia o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa podpisanego przez Tuska i Zełenskiego w lipcu 2024 r.

Ślepa uliczka

Ostatni, dziewiąty wniosek ogólny IPN złożył w resorcie kultury w styczniu 2024 r. Znów chodziło o Hutę Pieniacką. – Wniosek pozostaje bez odpowiedzi – mówi rzecznik instytutu. W czym problem? Drobowycza drobiazgowo pytał o to niedawno Paweł Bobołowicz na kanale Czarne Niebo. – Nikt nie przeprowadza ekshumacji bez wcześniejszych badań. Procedura wygląda tak: są pewne dane archiwalne albo świadectwa, że na danym terenie leżą ludzie zabici w wyniku represji. Pierwszy poziom to wykopaliska poszukiwawcze. Specjalna organizacja, która ma doświadczenie i bada dane archiwalne, składa wniosek i prowadzi badania na konkretnym terenie. Znajduje ludzkie szczątki, a następnie, biorąc pod uwagę ich stan, podejmuje decyzję, czy ekshumacja jest konieczna. Ekshumacja to ostateczność, gdy szczątki są zagrożone, np. jest zła gleba albo coś jest budowane w pobliżu – tłumaczył szef UINP. – Nawet jeśli zostaną znalezione szczątki, zwykle są one ponownie zakopywane i upamiętniane na miejscu. Pseudoeksperci mówią: „Ukraina nie przeprowadza ekshumacji”. Ale do przeprowadzenia ekshumacji potrzebna jest lista prac wykopaliskowych zawierająca raport o stanie grobów. Zwykle mówimy o tym, że nawet wnioski o wykopaliska rozpoznawcze nie zostały złożone lub zaakceptowane, ponieważ były naruszenia po polskiej stronie – przekonywał.

– Przyjaciele, zniszczyliście ukraińskie groby. Odrestaurujcie je i wróćcie do nas, a my damy wam pozwolenie na prace poszukiwawcze. Nie ma zakazu ekshumacji, nie ma blokady wniosków. Społeczeństwo, rząd ukraiński są otwarte na prowadzenie prac poszukiwawczych i ekshumacje. Pytanie, dlaczego od 2015 r. istnieje wiele zrujnowanych ukraińskich grobów, których polskie władze nie odrestaurowały – mówił Drobowycz.

O drogę wyjścia ze ślepej uliczki zapytaliśmy byłego ambasadora Cichockiego. – Algorytm ustalony przez resort kultury nie funkcjonuje, ale może w takim razie, zamiast stawiać na procedury, lepiej postawić na skuteczność – zastanawia się nasz rozmówca. Podaje przykład Michała Dworczyka, założyciela Fundacji Wolność i Demokracja (WiD). Jako minister z kancelarii premiera Dworczyk wychodził zgodę na poszukiwania w dawnej wsi Puźniki w obwodzie tarnopolskim – nie bez wsparcia Dudy i Glińskiego, którzy przekonywali Kijów, że taki gest w przededniu 80-lecia zbrodni będzie mile widziany. Pomógł szacunek, jakim Dworczyk cieszył się w Ukrainie za zaangażowanie we wsparcie w pierwszych miesiącach inwazji. – Fundacja prowadziła prace poszukiwawcze od maja 2023 r. Działaliśmy na podstawie listu intencyjnego z ministerstwa kultury Ukrainy, który otrzymaliśmy w listopadzie 2022 r. – mówił PAP wiceprezes WiD Maciej Dancewicz. Archeolodzy wiedzieli mniej więcej, gdzie szukać, ale przez cztery miesiące nie mogli zlokalizować grobu. Udało się w październiku 2023 r. Zgoda wydana ludziom Dworczyka przyniosła efekty polityczne także Ukraińcom. Razem z odsłonięciem lwów na Łyczakowie pozwalała twierdzić, że Kijów idzie Polakom na rękę i o żadnych blokadach nie ma mowy. Na ten argument powołuje się też Drobowycz.

– Od 2015 r. w kwestii miejsca pamięci na Monasterzu wszyscy ci wspaniali polscy politycy i dyplomaci udają, że wystarczy trochę poczekać. Nasza komisja wydaje zezwolenia, a Ukraińcy leżący w polskiej ziemi ze zdewastowanymi grobami, jak widać, na to nie zasługują. Ile jeszcze pozwoleń musimy wydać, żeby odnowić zniszczone w Polsce groby? – grzmiał Drobowycz w „Czarnym Niebie”. UIPN informuje nas, że sprawa tablicy to „jedyna, lecz bardzo ważna przeszkoda na drodze do normalizacji stosunków w tej sferze”.

– Trudno przesądzić, czy sprawa tablicy w Monasterzu jest tylko pretekstem do utrudniania ekshumacji, bo przeprowadzanie ich na szerszą skalę groziłoby wybudowaniem cmentarzy na Wołyniu godzących siłą rzeczy w kult UPA, czy też ukraińscy rządzący faktycznie uważają, że spór o tablicę to sprawa pryncypiów, dowodząca, iż Polska nie chce traktować Ukrainy po partnersku – zastanawia się w rozmowie z DGP historyk Łukasz Adamski z Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

Były szef MSZ Jacek Czaputowicz w „Rzeczpospolitej” zaproponował test na intencje. „Spotyka się opinię, że Kijów nigdy nie zgodzi się na ekshumację Polaków, ponieważ zagrażałoby to nacjonalistycznej ideologii UPA. Czy nie nadszedł czas, by odtworzyć pomnik w Monasterzu w pierwotnym kształcie i powiedzieć «sprawdzam»?” – napisał. – Sprawa tablicy na Monasterzu nie jest przyczyną problemów z zezwoleniami. Ukraińskie władze wydały zgodę na prace w Puźnikach jako krok na drodze do odbudowy zaufania. Polacy uznali, że nazwisk na tablicy nie przywrócą, choć miał to być kolejny krok na tej drodze. Zamiast budować zaufanie, pogłębiono nieufność – przekonuje Zinczenko.

– Uzgodniliśmy z poprzednikiem dr. Nawrockiego, Jarosławem Szarkiem, że stworzymy grupę, która spotka się ponad biurokracją, a eksperci będą rozważać te kwestie w sposób przyspieszony. Polski IPN nie uzgodnił jeszcze regulaminu, na podstawie którego ta grupa miałaby się spotkać. Szarka już nie ma, niebawem upłynie kadencja obecnego dyrektora – skarżył się Drobowycz Czarnemu Niebu. Po odnalezieniu ciał w Puźnikach WiD złożyła wniosek o ich ekshumację. W międzyczasie zmienił się klimat relacji z Ukrainą. Po rolniczych protestach i blokadzie granicy dobra atmosfera zniknęła. – Często się zastanawiam, co by było, gdyby Dworczyk wybrał łatwiejszy wariant i gdyby przed lipcem 2023 r. doszło do ekshumacji – mówi Bartosz Cichocki.

2 września 2024 r. Karolina Romanowska ze Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie złożyła prywatny wniosek o ekshumację 18 członków jej rodziny, ofiar zbrodni wołyńskiej ze wsi Uhły. Drobowycz mówił w Czarnym Niebie, że i ten wniosek jest błędny, bo ekshumacja musi zostać poprzedzona poszukiwaniami. – Złożyliśmy wniosek, ponieważ miejsce jest znane i potwierdzone. Pan Drobowycz nie powiedział, że WiD, która zrobiła wszystko zgodnie z ich wytycznymi, po odnalezieniu mogiły złożyła wniosek o ekshumację i nie dostała odpowiedzi – odpowiada Romanowska. Drobowycz, pytany o zgody wydawane Niemcom, powiedział, że w RFN ukraińskie pomniki nie są niszczone, przyznając tym samym, że rzekome błędy proceduralne to pretekst. – Mamy do czynienia z taktyką „wet za wet”. Ukraińcy chcą wymieniać zgody na poszukiwania i ekshumacje na konkretne kroki po stronie polskiej. Mam przy tym poczucie, że historia po stronie ukraińskiej wciąż jest traktowana jak coś niebezpiecznego politycznie. Zrozumieli, że jeśli pozwolą na szersze prace poszukiwawcze i ekshumacyjne, efektem będzie powstanie sieci cmentarzy ofiar UPA, a wtedy ich założenie spełznie na niczym – mówi Cichocki. – Ukraińcy mają podobny problem jak my. Możemy na poziomie centralnym na coś się umówić, po czym ustalenia są torpedowane na dole ze względu na lokalne uwarunkowania polityczne. W rezultacie po obu stronach rośnie rachunek krzywd i poczucie, że ta druga nie wywiązuje się z obietnic – komentuje były ambasador. ©Ⓟ

Formalnie zakaz ekshumacji nie obowiązuje od 2019 r., ale faktycznie prace wciąż są przez Kijów utrudniane